2 sierpnia 2013

Rozdział piąty

              Przymrużył zaspane powieki, próbując zrozumieć co działo się dookoła. W bazie dało się słyszeć trzaskanie blaszanymi drzwiami, krzyki oraz towarzyszący im szaszor. Z pewnością nie była to godzina, o której planowo miał wstać gang. Zza zaciągniętych żaluzji wciąż nie wmykały się promyki słońca, a i po zmęczeniu Justin czuł, że musiało być o wiele wcześniej. Wzdychając głośno, opuścił nogi z kanapy, na której przespał noc i po omacku odszukał swojego iPhone'a, zapewne zaplątanego w szary, polarowy koc skopany w róg sofy. Poczuwszy w dłoniach, twardy, zimny obiekt, szatyn wcisnął okrągły guziczek znajdujący się pod jego ekranem i jednym okiem zerknął na wyświetlacz, na którym zegar wskazywał kilka minut po czwartej nad ranem.
             Słysząc lament oraz przekleństwa Jordana, będącego najprawdopodobniej w pobliżu, zerwał się na równe nogi i wyszedł z pokoju, nie zakładając nawet koszulki na swój nagi tors.
- McCann dobrze Cię widzieć- powiedział Barret, stojący obok kipiącego złością murzyna.
- Ja pierdolę, Justin! Nie zgadzaj się na to! Nie słuchaj go nawet...- drżący głos West'a dźwięczał w uszach wciąż zaspanego szatyna.
- Przestań Frank! To już postanowione!- wrzasnął mężczyzna, zaciskając pięści.
- Do kurwy nędzy! Powie mi ktoś o co chodzi?!- krzyknął Bieber, próbując uspokoić swoje napinające się mięśnie.
- Wysyłamy towar w dwóch grupach... Dostałem informacje, że "Golden Guns" coś dla nas szykują- wyjaśnił szef, próbując przekazać brązowookiemu powagę tej sytuacji. - Na czele jednego z zespołów stoisz ty, na czele drugiego Meyers. Koniec, kropka!
              Szatyn westchnął głośno i spojrzał na przyjaciela rozżalonym wzrokiem. To nie miało tak być! Dobrze wiedział, że Jo nie miał odwagi by wsiąść do tego pieprzonego samolotu bez niego, nie mówiąc już o nim samym. To był ich pierwszy przemyt od czasu śmierci Prestona. Po całym tym zdarzeniu, oboje zdawali sobie sprawę tego, że na własne życzenie wieszają swoje życie na włosku. Jednak obiecali sobie, że będą razem gdyby jeden z nich miał odejść w taki sposób jak Wallis. To wszystko działo się wtedy zbyt szybko... Właśnie odprawili swoje bagaże kiedy Prest przybrał nieznaną tożsamość. Zaczął nawijać jak katarynka, odszedł do wyimaginowanego świata niczym schizofrenik. Jego źrenice znacząco się powiększyły, a przez ciało zaczęły przebiegać silne drgawki. Gdyby nie Bieber i West, upadłby z hukiem na ziemię. W tamtym momencie obaj byli tak spanikowani, że nie łączyli faktu z faktem. Dopiero po chwili doszło do nich, że za wszystkim stała kokaina. Chcieli... Tak bardzo chcieli mu pomóc, bo nawet wyciągnęli go na świeże powietrze i zadzwonili po pogotowie. Gdyby przyjechało na czas, może Wallis wciąż by żył. Może wystarczyło tylko płukanie żołądka, którego nie doczekał. Zbyt szybko zaczął się dusić i sinieć na oczach swoich przyjaciół, a oni bezradni musieli patrzeć kiedy umierał na ich rękach.
- Na Twoją grupę będą czekały czarne Range Rovery na południowej części parkingu LAX- Barret wskazał palcem na Jordana.
- Na Twoją, duże Mercedesy Brabus na wschodniej części parkingu. Zawiozą was do bazy gdzie złożycie towar- dodał, tym razem spoglądając na brązowookiego, który lekko przytaknął głową. - Za pół godziny wyjeżdżacie na lotnisko- powiedział mężczyzna i odszedł by zniknąć gdzieś w tłumie, głośno rozmawiających członków gangu.
               Niepewność i zdenerwowanie, jak na zawołanie przypełzły do Justina oraz stojącego obok murzyna, przewodząc dreszcze wzdłuż ich kręgosłupów i ostatecznie, zaciskając im gardła. Powietrze zaczęło się robić gęstsze i cieplejsze, na samą myśl o tym co czekało na nich w pomieszczeniu tuż za ścianą. Nacisnąwszy na obdartą ze srebrnego lakieru klamkę, szatyn uchylił lekko drzwi i wystawił za nie głowę, chcąc upewnić się, że w pokoju przebywał tylko Reece.
- Przyszedłem z Jordanem- powiedział niepewnie, jakby czekał na zgodę ze strony blondyna pogrążonego w swojej pracy.- To znaczy z Frankiem- poprawił się i nerwowo zagryzł usta.
- Wejdźcie, już tylko wy pozostaliście- westchnął mężczyzna, podnosząc się ze swojego krzesła, w celu wyciągnięcia z szafki dwóch, paczuszek owiniętych w plastikowe worki.
               Położywszy je przed nosami kompanów, siedzących na przeciw siebie przy drewnianym, chyboczącym się stoliku, westchnął głośno i wyszedł z pomieszczenia, nie chcąc palnąć czegoś głupiego na temat Prestona, który niezaprzeczalnie znaczył dla chłopaków bardzo wiele.
            Bieber przełknął z trudem gulę wytworzoną w jego gardle i wysypał z paczki czterdzieści pięć lateksowych ampułek, w których łącznie znajdowało się pół kilograma kokainy. Jego ciało momentalnie wpadło w wibracje, a brązowe tęczówki niebezpiecznie pociemniały.
- Obiecaj, że robimy to pierwszy i ostatni raz, po tym wszystkim- wychrypiał West, kulając w dłoni jedną fiolkę, uprzednio wyciągnąwszy ją z otrzymanego wcześniej pakunku.
- J-ja... Ja nawet nie wiem czy jestem w stanie zrobić to w tym momencie Jo- wyjąkał Bieber, próbując powstrzymać łzy idące w parze wraz z falą wspomnień. Pamiętał to wszystko jak dziś, choć minęło już kilka miesięcy. Tak jak zawsze siedzieli w trójkę przy tym cholernym, drewnianym stoliku i po kolei połykali swoje porcje ampułek. Nikt nie był niczego świadom, tak więc i we wszystkim znajdowali powód do śmiechu i żartów. Nic, kompletnie nic nie wskazywało na to, że ten przemyt miał być inny od tych dziesiątek poprzednich, które mieli już za sobą. Może to była jakaś kara z nieba za tyle udanych lewych transakcji? Przecież Justin, Jordan i Preston od samego początku wiedzieli, że to czym się zajmowali było ryzykowne. Nawet jeśli te nieszczęsne ampułki były laminowane podwójnie, zawsze była szansa, że jakaś pęknie pod wpływem kwasu żołądkowego- i tak się niestety stało.
- Dasz radę! Oboje damy, kurwa mać!- warknął murzyn, chcąc ukryć to w jak wielkiej był rozsypce.- Dla Prest'a, okay?
- Dla Presta...- odparł mrucząc pod nosem, po czym zaczął połykać fiolki, jedną po drugiej, choć ciężko przechodziły mu przez gardło.

*

            Upewniwszy się, że wszyscy przemytnicy z grupy przeszli kontrolę osobistą bez komplikacji, szatyn spojrzał na przyjaciela, liczącego wzrokiem swoich podopiecznych. 
- Wszyscy?- zapytał po krótkiej chwili ciszy.
- Chyba tak...- odparł West, chowając spocone dłonie w kieszeniach swoich spodni o miodowym kolorze.
- Czyli... Widzimy się w bazie w Los Angeles- Justin zacisnął pięści, mając nadzieję, że choć w drobnym stopniu rozładują one napiętą atmosferę.
- Taaa...- chłopak przytaknął, nie wiedząc jak właściwie powinien się zachować. - Na razie?- podniósł do góry brew.
- Żegnaj stary...- odchrząknął Bieber, po czym naciągnął na ramiona swój opadający, szaro-turkusowy plecak i odwrócił się na pięcie by zastygnąć w bezruchu. Przed oczami miał Kayle, matkę, Julian'a, a nawet ojca, którego bez zastanowienia zabiłby gdyby tylko miał okazję. 
             Nie wiedział co zaczęło dziać się w jego organizmie, ale niezidentyfikowana siła wewnętrzna zmusiła go do cofnięcia się o kilka kroków, aby ponownie spojrzeć przyjacielowi prosto w twarz.
- Jo?- jęknął cicho, szczerze wątpiąc, że towarzysz go usłyszy.
- Just...- Jordan spojrzał na przyjaciela, walcząc z samym sobą by się nie rozkleić. Doprawdy ostatnią rzeczą jaka była teraz potrzebna było show, dwóch dorosłych facetów roniących łzy.
             Jak na zawołanie, oboje wyciągnęli ramiona i uścisnęli siebie nawzajem, klepiąc się po plecach. Zarówno brązowookiemu jak i Westowi było zbyt trudno powstrzymać się od pociągania nosem i zaciskania powiek. Zdawali sobie sprawę, że w ich trzyosobowej paczce, pozostało już tylko dwóch, a co dopiero gdyby przy żywych miał być zaledwie jeden. "Święta Trójca" z Florence-Graham, choć od zawsze nazywana niezniszczalną, mogła się rozpaść w proch, nawet i w znaczeniu dosłownym.
- Nie dam rady Jo, nie lecę- westchnął szatyn, zakrywając dłonią mokre powieki.
- Daj spokój. Nie poddamy się, słyszysz?! I tak już połknęliśmy to świństwo...- wyszeptał czarnowłosy, obniżając daszek swojego białego fullcap'a, z tego samego powodu, dla którego ukrywał się Bieber.
- Wiem kurwa!- warknął głośnym szeptem.- Wiem...- nagle ściszył głos. - Po prostu nie mogę tego zrobić ani rodzinie, ani Kayle, rozumiesz?
- Więc nie pierdol i się odpraw, bo zapewniam Cię, że Barret się pogniewa gdy nie wypełnisz swojej misji. Dopiero wtedy zawiedziesz bliskich, kiedy będą płakać nad Twoją pieprzoną trumną- Jordan wysyczał brązowookiemu prosto do ucha. Nie był na niego zły, ale jedynie wzburzeniem mógł go zdopingować.
- Chyba jednak pójdę- Justin zaśmiał się nerwowo i pokazując przyjacielowi znak pokoju, ruszył w kierunku miejsca kontroli osobistej.
               Położywszy na taśmie swój plecach, pasek od spodni, zegarek, telefon oraz dokumenty, Bieber przeszedł przez bramkę i napiął z nerwów mięśnie, do czasu aż na twarzach celników nie zadomowił się spokój. Wbrew swoim najgorszym oczekiwaniom, przeszedł to z łatwością, być może nawet zbyt wielką.
               Kiedy doprowadził się do porządku ze swoim bagażem podręcznym, odłożył na stos szarą, plastikową skrzynkę, na której jeszcze chwilę wcześniej był jego ekwipunek, a potem obejrzał się przez ramię by upewnić się, że West nie ma żadnych kłopotów.
- Tak trzymaj bracie- wyszeptał niesłyszalnie po czym stanął w kolejce do okienka paszportowego. Nie było przed nim wielu ludzi, bo aż jedna osoba, jednak Justin miał uczucie, że maska na jego twarzy jest zdeformowana i stopiona od potu, oblewającego jego ciało.
             Podszedłszy do wolnego stanowiska, położył paszport przed celnikiem i spojrzał na jego wykrzywioną w grymasie twarz. Na czole mężczyzny pojawiła się duża, pofałdowana zmarszczka kiedy porównywał szatyna do osoby będącej na zdjęciu dokumentu.
- Panie McCann... System mówi, że to już trzecia pańska wizyta w Kolumbii w tym roku- powiedział złowrogo, jakby próbował doszukać się choć minimalnego podejrzanego szczegółu.
- Wie pan, biznes- odparł, wystękując palcami  nieznany nikomu rytm na blacie kontuaru. - Ani razu nie miałem  okazji pozwiedzać Bogoty...- powiedział z udawaną smutną miną. - Gdy tu trafiam to od rana do nocy siedzę przy biurku przed stertą papierów.
- Widzę, wygląda pan tak blado, że z trupem można pomylić- odparł, niemalże przyprawiając brązowookiego o atak serca. Prawdziwy Jason McCann nie żył od prawie pięciu lat i właśnie dlatego Justin posługiwał się jego dokumentami. Chcąc chronić swoją prywatność, musiał mieć całkiem inną tożsamość. - Lot do Los Angeles trwa ponad siedem godzin. Radzę panu się dobrze wyspać- wyraz twarzy celnika złagodniał.
- Tak właśnie zrobię- Bieber uśmiechnął się sztucznie, wsunąwszy do kieszeni paszport.- Miłego dnia- rzucił na odchodne i pomknął wgłąb hali odlotów, w celu odnalezienia odpowiedniej bramki do wejścia na pokład.

*

               Kayle weszła do hotelowego bufetu i z obrzydzeniem spojrzała na stoły wypełnione świeżym pieczywem, owocami oraz wędlinami. Nie miała ochoty na śniadanie, bowiem nie była głodna. W nocy prawie nie spała ze względu na uporczywe myśli kręcące się wokół słów wypowiedzianych wczoraj przez Justina, podczas kłótni w samolocie. Może lepiej by było gdyby dowiedział się co takiego utrzymywała w sekrecie? Przecież było, minęło i nie trwa teraz...
               Nalawszy sobie czarnej kawy do małej, białej filiżanki, usiadła do stolika, przy którym siedziała już Sarah. Jej talerz był wypełniony po brzegi, a i zapewne nie zawahałaby się pójść po dokładkę gdyby nastała taka potrzeba. Mimo to, ona zawsze była szczupła. W sumie nic dziwnego skoro mierzyła około metr osiemdziesiąt.
- A ty? Nie jesz?- zapytała blondynka, lustrując zamyśloną Carter, obracającą w dłoniach filiżankę.
- Nie mam ochoty...- powoli pokręciła głową, jakby pozbawiono jej całej radości z życia.- W nocy zdążyłam zjeść cztery batoniki, jabłko i dwie paczki chipsów- mruknęła, powstrzymując torsję na samą myśl o tej jakże niedobranej mieszance. Dziwne, że wtedy nie czuła takiego obrzydzenia. Chyba za wszelką cenę musiała zapełnić czymś tę pustkę w sobie, jaką wydrążyły w niej dobitne słowa Justina.
- Skoro tak...- Sarah wzruszyła ramionami, nie kwapiąc się do dalszej rozmowy.
              Tego poranka pytanie Kayle o samopoczucie byłoby co najmniej nie na miejscu. Podpuchnięte od płaczu oczy odznaczały się na kilometr, a ton głosu podczas krótkiej pogawędki mówił sam za siebie. Doprawdy było jej źle z tym, że ostatniej nocy wróciła do punktu wyjścia i dała upust emocjom. Znowu płakała jak mała dziewczynka, nie mogąc sobie wybaczyć, że straciła coś czego nawet nie chciała. Coś o czym nigdy nie powiedziała Justinowi tylko dlatego, że bała się jego reakcji. Nie chciała go tracić, nie teraz kiedy jej życie było jednym wielkim gruzowiskiem. Znała go... Przecież on by się wściekł, wpadł w furię, a na sam koniec spakowałby Kayle wszystkie walizki i wyrzuciłby ją z domu- czyli odwrotność tego czego naprawdę oczekiwała od swojego przyjaciela. Desperacko potrzebowała jego bliskości, słów pocieszenia i wielkich, umięśnionych  wytatuowanych ramion owiniętych wokół jej drobnego ciała.
             Wyciągnąwszy miętowego iPhone'a z z czarnej, niewielkiej kopertówki, Carter przejechała palcem po ekranie by odblokować klawiaturę, a następnie stworzyła wiadomość tekstową. Co prawda dziesiątki razy kasowała ją i wpisywała coś innego, nie potrafiąc dobrać odpowiednich słów, jednak koniec końców zdobyła się na krótkie Potrzebuję Cię. Doskonale wiedziała, że przez te dwa słowa, nad głową adresata zapali się czerwone światełko, które choć odrobinę załagodzi jego wybuchowy charakter.
             Zjeżdżając palcem przez listę kontaktów, brunetka zatrzymała się przy imieniu na widok którego jej oczy znowu zaczęły piec, a przez ciało przeszły zimne dreszcze- tak właśnie działał na nią Justin.

*

               Szatyn poczuł nieopisywalną ulgę, kiedy wszedł na halę przylotów w Los Angeles. Już na odległość czuł tę domową atmosferę, nawet jeśli musiał spędzić co najmniej jeden dzień w bazie, wydalając te cholerne ampułki, które tego dnia wyczerpały maksymalną ilość jego nerwów.
               Będąc oddalonym od swojej grupy o kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt kroków, Bieber rozglądał się dookoła walcząc ze swoimi ciężkimi powiekami domagającymi się krótkiej chwili snu. W samolocie nie udało mu się zmrużyć powiek nawet na kilka sekund. Myśl o tym, że każde tchnienie mogło być jego ostatnim, osadziła się w jego myślach zbyt głęboko.
- Kurwa mać- brązowooki mruknął pod nosem, przyuważywszy w oddali Masters'a - jednego z członków "Golden Guns". -Kurwa mać- powtórzył po chwili, widząc jak znajoma postać zmierza w jego kierunku.
                 Jak na zawołanie Justin zwolnił tempa, aby jego grupa odeszła niezauważalnie. Nikt, dosłownie nikt nie był uzbrojony chociażby w pistolet. Szczerze wątpił w to, że w pobliżu był tylko jeden wróg, a nie reszta jego wspólników. Barret wyraźnie powiedział, że "GG" zapowiedziało niespodziankę dla "Daredevils". Szkoda tylko, że ten kretyn nie uzbroił swoich ludzi.
- Jason McCann, że też musimy się spotkać akurat tutaj- zaśmiał się mężczyzna, zatrzymując się przed Bieberem. Z pewnością doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że tłum w jakim się znajdowali, nie zainteresowałby się ani nim, ani jego wrogiem.
- Ta, zbieg okoliczności- prychnął szatyn, zaciskając mocno żuchwę. - Czego chcesz?
- Przestrzec starego przyjaciela, przed dokonywaniem złych wyborów w ciągu następnych kwadransy- odparł nonszalancko, po czym wycofał się i zniknął wśród masy przechodzących w tą i z powrotem ludzi.
             Justin zagryzł mocno dolną wargę i przeczesał palcami grzywkę, próbując zrozumieć co miał na myśli Masters, dając mu "przyjacielską" radę. Z pewnością wrogowie z zegarkiem w ręku odmierzali czas do ataku, pozostało tylko pytanie czy "Daredevils" zdążą dojechać do bazy po broń?
- Jeszcze zobaczymy kto ma władzę- brązowooki szepnął pod nosem, po czym biegiem ruszył w stronę drzwi wyjściowych. Nim zdążył pobiec na wschodnią część parkingu, tuż przed nim, z piskiem opon zatrzymał się czarny Range Rover z przyciemnianymi szybami.
- Ruchy McCann! Golden Guns tu są!- krzyknął rudowłosy chłopak, uchylając lekko okno.
- Mówisz?- zironizował szatyn, wskakując na tylne siedzenie obite białą skórą. Dopiero po chwili, gdy rozsiadł się wygodnie i unormował swój oddech, zaczął zastanawiać się dlaczego nigdy wcześniej nie spotkał kierowcy wiozącego go do bazy.- Nowy jesteś?
- Trochę już w tym siedzę- odparł chłopak, wyraźnie niezadowolony z faktu, że pasażer zapoczątkował rozmowę.
- Powinieneś teraz skręcić- wtrącił Justin, spostrzegłszy, że rudzielec pojechał inną drogą niż ta, którą zwykli wybierać inni kierowcy. 
- McCann... Masz może jeszcze jakieś uwagi?- cichy szept dotarł do uszu Biebera w tym samym momencie, gdy zimna lufa pistoletu dotknęła jego skroni.
***
Rozdział może i nie jest bardzo interesujący, ale ma znaczenie dla fabuły... Drodzy państwo ogłaszam, że rozpoczyna się action! 
Przykro mi, że tak mało osób pozostawiło po sobie komentarz pod ostatnim rozdziałem. Czuję się tak jakbym nie miała dla kogo pisać, a jeśli tego chcecie to mówcie. Wróciłam do pisania tylko i wyłącznie dla was... CZYTASZ= KOMENTUJESZ 
Dziękuję i pozdrawiam! @storytellerfun

11 komentarzy:

  1. Mnie ten rozdział i tak trzymał w napięciu, bo byłam ciekawa czy im się uda z tym towarem. Ale jak się zapowiada akcja to kurcze nie mogę się doczekać nexta :D

    @ameneris

    OdpowiedzUsuń
  2. ADDHJKDFSDFDDDFDFFDJ fuck, ADFAFJDJKS kurwa ADFHJKAHJSDF fuck
    @soodrew

    OdpowiedzUsuń
  3. Cierpię bo mnie ma jayle, czy tam kustin moments. -A

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak, jak dla mnie tez troche za malo o tej parze. Mimo tego itak spoczko rozdzial. Czekam na nastepny :*
    @Always_with_Jus

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja czytam. ;) ale to jest takie nieskazitelne, ze nawet nie wiem co pisac... ;***

    X.O.X.O.

    PS. Your forever.

    OdpowiedzUsuń
  6. Na razie się w tym nie łapię, tyle w tym rozdziale tu było, ale mam nadzieję że powoli się to będzie coś wyjaśniać (albo ja zbyt tępa jestem) Niemniej jednak, cieszę się, że dalej piszesz i obyś nie przerwała tego pisania, bo masz talent!!
    Wcześniej byłam na elsedream.blogspot.com a teraz jestem na justins-guardian.blogspot.com :)
    Sam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Szczerze powiedziawszy ten rozdział był bardzo tajemniczy, a według mnie mógłby się nie kończyć. Z niecierpliwością czekam na kolejny i mam nadzieję, że będzie on już niedługo.
    Pozdrawiam i życzę weny, Peyton.
    [dangerous-house.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  8. Wybacz, że dopiero teraz nadrobilam i skomentuje blog, ale przez jakiś czas w ogóle nie uświadczyłam bloggera, so.o Ale już jestem!
    Cóż wiele mogę powiedzieć. Fabuła bardzo przypadła mi di gustu. Szykuje się nam niezła powieść akcji, z czymś, co bardzo lubię, może nie w roli głównej, ale jednak - szybkie samochody i motocykle.
    Główny bohater jest członkiem gangu i w ostatnim rozdziale zajął się przemytem narkotyków. Przyznam, że martwię się, czy kapsułki wytrzymają tak długo w jego organizmie, w dodatku przypuszczalnie został uprowadzony, więc nie wróży to noc dobrego, chociaż... BĘDZIE SIĘ DZIAŁO! A ja lubię jak się dzieje ^^
    Ech, pozostawię Cię z takim komentarzem.
    Oczywiście chcę być informowana!
    survive-defeat.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. O Mój Boże. Przez cały rozdział zacieszam głupia do monitora, tak można się w to wczuć, idealnie sobie wszystko wyobrażam. Końcówka najlepsza, teraz niecierpliwie będę czekać na szósty rozdział, już nie mogę się doczekać. Uwielbiam twojego bloga <3

    OdpowiedzUsuń
  10. Rozdział bardzo mi się podoba, jest intryga, jest w tym jakaś słodycz oraz desperacja, idealnie.

    OdpowiedzUsuń