13 sierpnia 2013

Rozdział szósty

              Podniósłszy się z przemoczonego materaca,  Justin z wściekłością kopnął stojącą na ziemi szklankę, która uderzyła o betonowany mur i rozpadła się na ostre kawałeczki. Nie zrobił tego bez celu, bowiem wiedział, że za drzwiami, po wąskim, wpędzającym w klaustrofobie korytarzu przechadzał się pieprzony rudzielec, któremu jakimś cudem udało się go uprowadzić. Szatyn nie mógł sobie wybaczyć tak idiotycznego błędu w sztuce mafioza, jakim było wejście do przypadkowego Rangerover'a, chociaż Barret wyraźnie zaznaczył, że na wschodnim parkingu będzie czekał czarny Brabus. Dla Biebera było to wręcz nie do pomyślenia, że był zdolny do popełnienia tak lekkomyślnego czynu, za który nawet dziecko by się powstydziło.
- Widzę, że nie możesz się już doczekać spotkania z bossem...- w drzwiach stanęła znajoma osoba wraz z dwuosobową asystą. Mężczyźni byli wysocy i mocno umięśnieni, jednak to nie wzbudziło w Bieberze jakiegokolwiek lęku. Dobrze wiedział, że nie porwano go bez powodu. "Golden Guns" z pewnością chciało informacji, a on miał im wszystko powiedzieć. Niedoczekanie!
             Kiedy brązowooki otrzymał od jednego z facetów, pierwszy, a zarazem celny cios w brzuch, zgarbił się lekko, tym samym obierając pozycję, w której można go było łatwo wytargać z lochu. Nie opierał się, bo nie miał zbyt wielkich możliwości z zakneblowanymi ustami oraz związanymi nadgarstkami. Poza tym, od kilku dni marzył, żeby choć na chwilę móc się wydostać z tego zgrzybiałego pomieszczenia, gdzie promienie słońca rzadko kiedy wkradały się przez malutkie okienko.
            Będąc prowadzonym przez mocno oświetlone podziemia, Justin szurał nogami po nierówno wylanym cemencie, próbując nadążyć za dwoma łysymi mężczyznami, którzy specjalnie nadawali takiego tempa by po chwili otworzyć z impetem jedne z drzwi i nieoczekiwanie wepchnąć szatyna do środka. Uderzenie głową w ziemię było nieuchronne, a przy tym bardzo bolesne.
- Witaj, McCann- Masters zaśmiał się szyderczo, stając nad Justinem- Nie posłuchałeś mojej rady, a przecież Cię ostrzegałem- zauważył, przyklęknąwszy na jednym kolanie, po czym powoli zerwał taśmę z ust Biebera. Ewidentnie miał przyjemność z patrzenia na krzywdę wroga.
             Brązowooki prychnął pod nosem i zmierzył wzrokiem czarnowłosego, chcąc mu udowodnić, że jego słowa są dla niego obojętne.
-  Daruj sobie ten "straszny" wzrok, bo nigdy się ciebie nie bałem i raczej nie będę miał już okazji- zaśmiał się Shawn, na siłę sadzając szatyna na drewnianym krześle, z którego biała farba odchodziła płatami.- W końcu  w moje ręce wpadł jakiś osioł z "Daredevils"- prychnął entuzjastycznie.- W sumie najwyższy czas bo wisicie mi sporo forsy.
- Nie przypominam sobie- warknął Justin, zaciskając mocno szczękę.
- To uwierz mi, że zaraz sobie przypomnisz- Masters uderzył pięścią w stół i gwałtownie podniósł się ze swojego skórzanego fotela. - Dwudziesty dziewiąty kwietnia 2011, "Golden Guns" produkuje "Krokodyla"1 i dostarcza go światu. Co robi "Daredevils"?! Kipi kurwa z zazdrości, aż posuwa się do spalenia moich magazynów z towarem wartym setki milionów! Przypadek, McCann?- wykrzyczał, powstrzymując ciało przed wibracjami spowodowanymi zbyt wielkimi nerwami.- Się pytam, czy to do kurwy nędzy przypadek?!
- To ochrona świata przed zagładą- Bieber odparł opanowanym tonem.
- A ty co? Zbawiciel?!- mężczyzna podszedł bliżej siedzącego chłopaka.
- Przestań Shawn, wiesz, że możemy robić wszystko, ale to do czego się posunąłeś było ciosem poniżej pasa- fuknął Justin, wiercąc się na niewygodnym krześle. O dziwo wciąż był spokojny, niczym kwiat lotosu na szklanej tafli wody.
- Czternasty styczeń 2012, zamach na Jamesa Gradwick'a - miliardera zastraszanego przez Nas, nie was! - czarnowłosy przeszedł się nerwowym krokiem dookoła brązowookiego.- Trzydziesty pierwszy grudnia 2012, "Daredevils" podpierdala nam dwie furgonetki po brzegi wypchane forsą! Przypominasz sobie? To jest kara Jason! Siedzisz tu bo jesteś winny do chuja pana!- wrzasnął, przykładając ofierze pistolet do skroni.
- Furgonetki z forsą?- chłopak zmarszczył brwi po czym niespodziewanie kopnął oponenta prosto w krocze i podniósł się do pozycji stojącej . Masters jęknął głośno i upadł na zimną posadzkę.- Teraz mnie słuchaj- Bieber przygwoździł poszkodowanego swoim ciałem. - Ani ja, ani mój gang, nie jesteśmy nikomu nic winni... Zagranie z londyńską policją, po naszym napadzie na bank, sprytne...- Justin wysyczał niczym wąż pragnący ukąsić swoją zdobycz i wpuścić śmiertelny jad w jej żyły.
             Czarnowłosy wciąż czuł przewagę nad Bieberem, którego ręce nadal były związane liną. Poza tym bez trudu wyślizgnął swoją dłoń spod jego uda i ponownie przyłożył broń, jednak tym razem pod jego brodę.
- Ojjj, Jason... Próbowałem być miły i załatwić to jak dorośli mężczyźni, ale komuś nie zależy już na interesach i śpieszy mu się do trumny. Zanim dostaniesz kulkę, powiedz mi grzecznie, gdzie jest twój Barret, co?- Masters zaśmiał się nikczemnie.
- Jest, gdzie jest...- wyszeptał, pozwalając swoim słowom odbić się o surowe ściany i stworzyć echo.- Tak jak ja zawszę będę o krok dalej od Ciebie, Shawn. Nawet jeśli masz przy sobie gnata- dodał z tryumfalnym uśmieszkiem i nim wróg się obejrzał, ponownie kopnął go w krocze, a następnie w brzuch. Gdy mężczyzna zwinął się z bólu, nieświadomie zwolnił uścisk z pistoletu, który leżał od niego na odległość mniej, więcej metra, co dało Justinowi możliwość na wygraną. Nieumiejętnymi ruchami przypełzał do broni i zagarnął ją obezwładnionymi rękoma, które miał ciasno związane tuż za swoimi plecami. Odwróciwszy się tyłem do odzyskującego świadomość przeciwnika, szatyn przez ramię spojrzał w jego przepełnione strachem oczy.
- Mam nadzieję, że koszmary ze mną w roli głównej będą śniły Ci się na wieki wieków, Amen. Dobranoc- Bieber powiedział cicho, po czym na ślepo oddał trzy strzały, z których co najmniej jeden okazał się dla Masters'a śmiertelnym.
- Głupi byłeś, że ze mną zadarłeś- westchnął chłopak, zablokowawszy pistolet i schowawszy go za gumką od swoich bokserek.

*

               Przeczytawszy tę samą stronę książki, już po raz piąty, Kayle westchnęła głośno i ściągnęła czarno-oprawione okulary, które miewała w zwyczaju nosić do czytania. To nie to, że powieść była nudna, że aż nie do przebrnięcia, bo była autorstwa jej ulubionego pisarza, ale to, że Justin od co najmniej trzech dni nie zjawił się w domu, a przecież obiecał! Fakt, zdarzało mu się czasem nie wrócić na noc, jednak o poranku stawał w drzwiach z kwiatami w ręku i przepraszał Carter za dawkę niepotrzebnych nerwów. Tym razem było inaczej... Nie pisał, nie dzwonił, nie dał jakiegokolwiek znaku życia! Nawet wtedy kiedy Kayle wróciła z rejsu do domu, mieszkanie było w dokładnie takim samym stanie, w jakim zostało pozostawione przed wyjazdem do Londynu.
            Ostrożnie odłożyła książkę i okulary na stolik nocny, uważając przy tym by nie zrzucić lampki, zajmującej większość jego powierzchni. Brunetka była bardzo niezdarną osobą, a dodatkowy stres jeszcze bardziej przyprawiał ją o trzęsące się ręce. Podniósłszy się z łóżka, dziewczyna opatuliła swoje ciało kremowym, milutkim w dotyku kocem i wyszła na balkon, zgarniając po drodze swojego iPhone'a. Zegar na wyświetlaczu powoli dążył do północy, ale nie miało to teraz większego znaczenia. Carter bez zastanowienia wybrała numer Justina i przyłożyła słuchawkę do ucha, błagając Boga o usłyszenie upragnionego głosu po drugiej stronie.
- Cześć...- powiedział, na co na twarzy brunetki zagościł uśmiech. Niestety nie na długo, gdy zrozumiała, że miała do czynienia z sekretarką.
- Gdzie jesteś, do cholery... Gdzie ty się podziewasz?- wybuchnęła głośnym płaczem, po czym rozłączyła się.
           Dostrzegłszy pudełko papierosów leżące na parapecie, Kayle wyciągnęła jednego i umieściła go pomiędzy swoimi drżącymi wargami. Dość często zastanawiała się co Justin widział w tym cholerstwie i co było tym magicznym składnikiem będącym w stanie go uspokoić?
            Kiedy po wielu próbach rozniecenia ognia w zapalniczce, brązowowłosa podpaliła końcówkę papierosa, zaciągnęła się mocno tytoniowym aromatem i nie wypuszczała go przez chwilę z płuc, pozwalając kłębom dymu połaskotać ich wnętrzności. Przez tę krótką chwilę Carter zdążyła zastanowić się, u kogo mogła szukać pomocy. W zasadzie nie miała dużego wyboru, bo jedyną osobą, która była blisko z Justinem i którą znała, był Jordan. Wybrawszy jego numer z listy kontaktów, brunetka ponownie przyłożyła do ucha słuchawkę, a gdy rozbrzmiał w niej zaspany głos West'a, dziewczyna wyrzuciła peta przez balkon.
- J-Jo?- zająknęła się, kiedy nagle wyrzuty sumienia zaczęły zżerać ją od środka. Doprawdy mogła zadzwonić do niego w nieco innym momencie niż środek nocy.
- Cześć Kayle- powiedział nieswoim głosem.- Coś się stało?
- Jest może z Tobą Justin?- zapytała cicho, ściskając w dłoni rąbek koca chroniącego jej ciało przed chłodnym, jesiennym wiatrem. - Nie odbiera moich telefonów i nie widziałam go od czasu przylotu do Kolumbii...- dodała po chwili ciszy, która nieoczekiwanie nastała na linii.
- Jest ze mną cały i zdrowy- westchnął głośno, sprawiając, że Carter uspokoiła się odrobinę.- Po prostu ten kretyn zgubił telefon- powiedział kpiącym głosem, próbując wymusić sztuczny śmiech.
- Dziękuję- szepnęła, starłszy z policzka łzy szczęścia. - Mogę z nim chwilę porozmawiać?- wyszlochała.
- Ma jeszcze posiedzenie z klientami... Wiesz...troszkę przedłuża nam się wizytacja w Bogocie- mruknął niewyraźnie, zapewne obgryzając naskórek ze swojej dolnej wargi.
- Ahhh, no dobrze- brunetka odparła zasmuconym głosem.
- Śpij dobrze Kayle i przestań się o niego martwić. To duży chłopiec...- poradził, przybrawszy cieplejszą barwę głosu.
- Wiem Jo, wiem...- przytaknęła głową, choć zdawała sobie sprawę, że rozmówca jej nie widział.- Dziękuję... I jakbyś mógł, przekaż Justinowi, że dzwoniłam- dodała prędko zanim West odłożył słuchawkę.
               Opatuliwszy się szczelniej kocem, brązowooka oparła się o balkonowe barierki i spojrzała w dół na ulicę znajdującą się o dwadzieścia sześć pięter niżej. Mimo, że dochodziła północ, mieszkańcy Los Angeles wciąż lansowali się w swoich autach, a szczęśliwe, zakochane pary chodziły po chodnikach trzymając się za ręce. Na ten widok Kayle zaszlochała cicho, rozumiejąc, że Justin nigdy nie weźmie jej pod ramię, przechadzając się ulicą i nie pocałuje jej czule mówiąc jak wiele dla niego znaczy. Nie mogła mieć do niego o to żalu, bo dwa lata temu, jeszcze zanim wprowadziła się do jego mieszkania, wyraźnie zaznaczył, że nie interesują go związki. Nie wierzę w miłość, Kay... Jestem skurwielem, który nie potrafi kochać i nie chce być kochanym. Nigdy nie dam Ci powodu byś miała żywić do mnie jakiekolwiek uczucie, a jeśli przegrasz, po prostu spakuj się i odejdź. 
            Powinnam była stąd zniknąć już rok temu, pomyślała Carter, dławiąc się łzami. Broń Boże nie kochała Biebera. Po prostu przyzwyczaiła się do jego obecności. Nawet jeśli miała zaledwie dwadzieścia jeden lat, coś podpowiadało jej, że powinna poszukać sobie kogoś z kim przejdzie przez życie, wychowa gromadkę dzieci - kogoś kto zakocha się w niej na zabój.
               Kiedy brunetka weszła z powrotem do sypialni,  wyciągnęła z designerskiego pudełeczka kilka chusteczek higienicznych i wydmuchała w nie nos oraz otarła zapłakane oczy. Niestety jej humor się pogarszał, a co z tym związane, płacz się wzmagał. Kayle zwyczajnie nie potrafiła udawać przed samą sobą, że nie zabolało ją to jak zachował się Justin. Mógł napisać choć krótkiego sms'a od Jordana, że wszystko jest w porządku, ale on najzwyczajniej w świecie to olał.
- Po co przyjaciółka miałaby się o Ciebie martwić, co?- wyszlochała, patrząc na zdjęcie szatyna stojące na komodzie.- Przecież jesteś już dużym chłopcem- położyła ramkę płasko na powierzchni szafki, aby nie musieć patrzeć na roześmianą twarz chłopaka.
              Ułożywszy się na łóżku, dziewczyna zgasiła nocną lampkę i przykryła się kołdrą po szyję. Pora była już późna, a jutro o poranku Carter musiała się stawić na cotygodniowy rejs do Londynu.
             
*

              Justin zamknął pełne przerażenia oczy, dostrzegłszy pięść zbliżającą się do jego twarzy. Już nawet nie poczuł bólu po uderzeniu, bowiem od dnia, w którym zabił Masters'a, reszta członków "Golden Guns" znęcała się nad nim fizycznie. Bycie bitym do nieprzytomności od kilku dób było dla szatyna codziennością. W pewnym momencie już nawet nie potrafił sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego był dręczony. Z powodu śmierci Shawna czy raczej nieodpowiadania na pytania zadawane przez rudzielca i resztę gangu?
- Gdzie jest Barret?- zapytał Lou, bo z tego co wywnioskował Bieber, płomienistowłosy właśnie tak się nazywał.
- Doprawdy, nie nudzi Ci się ta sama śpiewka?- brązowooki zmarszczył czoło, podążając wzrokiem za rozmówcą. - Dobrze wiesz, że skończy się tak jak zawsze i niczego ze mnie nie wyciągniesz...- fuknął, próbując rozluźnić swój napięty kręgosłup. Jakoś Justinowi nie bardzo podobała się leżąca pozycja w kształcie litery X, w której każda z jego kończyn była przywiązana do czegoś innego. W dodatku nogi miał usytuowane wyżej od głowy.
- Nie tym razem- zaśmiał się rudzielec, po czym niespodziewanie owinął wokół twarzy szatyna bawełnianą szmatkę. Nic dziwnego, że przed oczami Biebera przeleciało całe jego życie, a co najważniejsze Kayle. Mógłby nawet przysiąc, że właśnie poczuł zapach jej jedwabistych, czekoladowych włosów, a jej dźwięczny chichot zabrzmiał w jego uszach.
- Sam się o to prosisz McCann- powiedział Lou, nalewając wody na materiał, a docelowo do rozdziawionych na siłę ust chłopaka. Nic, dosłownie nic nie był w stanie zrobić Justin by polepszyć swoją sytuację. Właśnie dokonywano na nim tortury, stosowanej przez CIA na najgroźniejszych przestępcach. Sprawiała ona uczucie tonięcia i duszenia się.
- Justy! Proszę Cię!- spanikowany głos Kayle zadźwięczał w uszach brązowookiego. Słyszał brunetkę tak jakby siedziała w jakiejś jaskini, po której roznosiło się głośne echo.
             Bieber przełknął z trudem strumień lejący się do jego buzi i wierzgnął rękoma, poczuwszy jak kolejna dawka wody wpływa nie w tę przegrodę gardła, w którą powinna.
- Otwórz!- krzyknęła brunetka, zawzięcie dobijając się do mieszkania. Szatyn niechętnie oderwał wzrok od telewizora i ruszył w kierunku przedpokoju, po drodze potykając się o porozrzucane buty przyjaciółki, których w pośpiechu nie zdążyła posprzątać przed wyjściem.
- Kluczy nie masz?- warknął pod nosem, odbezpieczając zamek.
- Nie mam- wymamrotała dziewczyna, otworzywszy z impetem drzwi, a tym samym uderzywszy stojącego za nimi chłopaka.- Wyjazd- jęknęła płaczliwie, próbując go wyminąć, jednak on stanął jej  w drodze, złapał ją za ramię i zapalił w hallu światło.
- K-Ka-Kayle...- Bieber zająknął się ujrzawszy poturbowaną Carter, która za wszelką cenę próbowała poskromić nadchodzącą falę płaczu.- Co się stało?- zapytał troskliwym głosem, kamuflując swoją wściekłość. Gdyby tylko spotkał osobę, która tak urządziła brązowooką...
- Napadli mnie- zawyła ze strachem, choć dobrze wiedziała, że była już bezpieczna.
- Kto Cię napadł? Pamiętasz twarze?- Justin zaczął wypytywać, przytuliwszy do siebie rozdygotaną brunetkę. Ona natomiast pokręciła przecząco głową i nabrała powietrza, zaciągając się płaczem.- Ciiii, już dobrze perełko, jestem przy Tobie...- wyszeptał, ucałowawszy przyjaciółkę w czoło.- Chodź, opatrzymy Twoje rany- powiedział łagodnym tonem, prowadząc dziewczynę do łazienki.
            Usadziwszy Carter na umywalce, szatyn sięgnął do szafki po apteczkę i wyciągnął z niej kilka gazików, wacików i małą buteleczkę spirytusu. Już ostatnim razem gdy sam odkażał sobie rany, był zmuszony do używania alkoholu, ponieważ skończył się środek odkażający.
- Nic więcej Ci nie zrobili?- zagadnął, przejeżdżając nasiąkniętym wodą materiałem po opuchniętej i posiniaczonej twarzy brązowowłosej.
- Nie- syknęła poczuwszy dotyk na nabrzmiałych miejscach. - Tylko ukradli mi torebkę- dodała prędko, zanim Justin zdążyłby się zawahać i upewniać po raz kolejny.
- Co miałaś w środku?- postawił kolejne pytanie, wrzucając do zlewu zużyte gaziki.
- Klucze do mieszkania i paczkę tamponów- zachichotała, krzywiąc się przy tym z powodu rwącego uczucia na dolnej wardze.
- Okres...Dlatego tak mocno krwawisz...- chłopak westchnął pod nosem. Wypowiedział to bardziej do siebie niż do towarzyszki. - Teraz będzie szczypało- ostrzegł, przykładając wacik, namoczony spirytusem, do poranionych ust Kayle. Dziewczyna momentalnie wydała z siebie przeraźliwy skowyt i ścisnęła w dłoniach koszulkę złotowłosego, który jak na zawołanie przyciągnął do siebie jej spięte ciało i objął ją ramieniem.- Shhh, zaraz przejdzie- powiedział szeptem do jej ucha, kiedy ona próbując uciec od odkażania, chowała obolałą twarz w zagłębieniu jego szyi.- No już, dawaj. Dasz radę- ostrożnie uniósł twarz Carter, chwytając ją za podbródek. Przyłożywszy materiał do rany, Bieber spojrzał w załzawione oczy przyjaciółki, w których po raz pierwszy od czasu kiedy ją poznał, zabłysnęły hipnotyzujące, błyszczące ogniki. Niezaprzeczalnie zawładnęły one umysłem szatyna i wyrwały go z rzeczywistości.
           Zaczerpnąwszy świeżego powietrza do płuc, Justin podniósł się do pozycji siedzącej i otworzył powieki. Ku swojemu zdziwieniu, znajdował się w swojej celi, na materacu, na którym zwykł spać zapewne już od dwóch tygodni. Nie mając przy sobie telefonu lub zegarka, chłopak całkowicie stracił rachubę czasu. Prawdę mówiąc, nawet wolał nie wiedzieć ile minęło dni odkąd ostatni raz widział się z rodziną, z przyjacielem, bądź Kayle. Tęsknota powoli zaczęła dobijać wykończonego Biebera. Miewał on już nawet myśli by wydać "Daredevils" i wrócić do domu, jednak nie zaznałby spokoju na długo. Barret dorwałby go z łatwością i nie wahałby się zabić na oczach jego bliskich.
              Kiedy szatyn przeczesał ręką swoją grzywkę, zastygł na moment w bezruchu i spojrzał na swoje dłonie. Były wolne! Po linach pozostał jedynie siny ślad i odgniecenia. Dlaczego, zadał sobie w myślach pytanie, na które nie było żadnej sensownej odpowiedzi. Albo to była kolejna zagrywka ze strony wrogów, albo głupi ruch wart ceny kilku ludzkich oddechów.
            Brązowooki podniósł swoje legowisko do góry, chcąc sprawdzić czy wciąż znajdowały się pod nim ampułki z kokainą oraz spluwa, którą przywłaszczył sobie po zastrzeleniu Masters'a. Ku jego zdziwieniu, wszystko leżało w nienaruszonym stanie. "Golden Guns" chyba nawet nie było świadome, że ich niewolnik posiadał broń. Chwyciwszy pistolet, Justin sprawdził ilość nabojów pozostałych w magazynku i uśmiechnął się szeroko na widok pięciu ładunków. Nie była to wystarczająca ilość, aby się wydostać z niewoli, ale dostateczna by wezwać posiłki. Nie chcąc siebie zdradzić, szatyn odłożył spluwę na miejsce i ponownie przykrył ją starym, śmierdzącym stęchlizną materacem, z którego wyleciały obłoki kurzu. Chłopak zakasłał cicho, na skutek pyłu łaskoczącego jego gardło, a potem położył się na swoim posłaniu i zamknął powieki. Miał nadzieje, że znów przed oczami będzie miał jakieś wspomnienie z Kayle. Cholernie tęsknił za tym kawowym, kuszącym spojrzeniem, za burzą ciemnobrązowych loków i za wyraźnie zarysowanymi ustami pobudzającymi zmysły. Mam nadzieję, że wszystko u Ciebie w porządku, pomyślał mając widok na Carter pod swoimi zamkniętymi powiekami.

Krokodyl 1 - najniebezpieczniejszy narkotyk wynaleziony przez ludzkość. W 100% przypadków daje efekt śmiertelny. Polecam lekturę na google oraz filmiki na youtube

***
Przepraszam za czas oczekiwania na NN, ale miałam małe problemy z weną twórczą. W sekcji "O Blogu", pod imionami bohaterów pojawiły się wizualizacje. Co sądzicie o rozdziale? 
Przyznam szczerze, że rozważam zawieszenie bloga. Nie wiem czy to ja się wypalam, czy coraz mniej ludzi chce to czytać. Dziękuję tym co wciąż ze mną są <3
Jeżeli czytasz, proszę skomentuj ;-)
Pozdrawiam @storytellerfun

11 komentarzy:

  1. o kurwa mać kocham to, mam nadzieję, że Justin się w końcu stamtąd wydostanie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Uuuu nie mogę się doczekać nn :-D

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetnie piszesz! Nie zawsze mam czas czy chociażby chęci ( 12 godzin na nogach w pracy sprawia, że odechciewa się wszystkiego -.- ) skomentować rozdział, ale czytam każdy i jestem pod ogromnym wrażeniem. Jestem bardzo bardzo ciekawa jak rozwinie się wątek między głównymi bohaterami i co zrobi Kayle kiedy dowie się o Justinie :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaskoczyłaś mnie uśmierceniem Masters'a i postawą Justina. Zastanawia mnie dlaczego JB'em wzięło się na wspomnienia Kayle i wyobrażenia o je seksapilu? Czyżby coś mu się odmieniło w głowie? -M.

    OdpowiedzUsuń
  5. Niesamowite.
    Pisz dalej ;**
    Weny życzę <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Chciałabym żeby wrócił jak najszybciej do katy :)

    OdpowiedzUsuń
  7. To słodkie jak za sobą tęsknią, ale mam nadzieję że Justin szybko do niej wróci :) Nie zawieszaj, nie! I informuj mnie na justins-guardian.blogspot.com pod najnowszymi notkami, proszę :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Super *-* a btw poczytałam sobie o tym krokodylu i on jest straszny :o świetnie piszesz ♥

    OdpowiedzUsuń
  9. Świeeeeeetne czekam na nn, nie zawieszaj ! :( kocham to :((((

    OdpowiedzUsuń
  10. Podoba mi się jak piszesz :)
    Czekam na kolejne rozdziały ^^

    OdpowiedzUsuń