Wyciągnęła z fiolki silną tabletkę przeciwbólową i położyła ją sobie na języku , a następnie zapiła lek szklanką wody mineralnej. Mrucząc pod nosem, Kayle oparła się czołem o zimną powierzchnię lodówkowych drzwiczek i wypuściła cicho powietrze z ust, modląc się aby migrena w końcu odpuściła. Od kilku dni miewała ją coraz częściej, a najbardziej prawdopodobnym powodem było zdenerwowanie.
Minął kolejny tydzień, a szatyn nadal nie stawił się w domu, ani nie dał jakiegokolwiek znaku życia, co doprowadzało brunetkę do amoku. Była na niego tak wściekła, że nawet przeklinanie go w myślach nic nie dawało. W pracy niemalże oblewała pasażerów napojami, naskakiwała na nich kiedy prosili o pomoc, lub pozostawiała wózek na środku korytarza i biegła do toalety by się wypłakać.
Usłyszawszy pukanie do drzwi, Carter żwawym krokiem ruszyła na przedpokój, z nadzieją, że Bieber w końcu wrócił do domu.
- Jordan?- powiedziała z uśmiechem malującym się na twarzy- A gdzie Justin?- zmarszczyła brwi, próbując wyminąć znajomego aby sprawdzić czy brązowooki nie stał za nim.
- Ka- Kayle...- wyjąkał, wytarłszy spocone dłonie w swoją turkusową koszulkę.
- Schował się?- zapytała, po czym poszła wgłąb ciemnej klatki schodowej, po której jedynie odbijało się ciche echo.
- Kayle- powtórzył West, obserwując zbzikowaną dziewczynę, która zawróciła na pięcie i zmierzała w jego kierunku.
- Jo do cholery, gdzie on jest?- warknęła, nie przejmując się swoją wciąż pękającą z bólu głową.
- Musimy porozmawiać- oświadczył cicho, chwytając brunetkę za ramiona. Wprowadził ją do mieszkania, a potem usadził na krześle przy drewnianym stole w jadalni. - Jest coś o czym powinnaś wiedzieć... Ale najpierw musisz mi obiecać, że nigdy, przenigdy nikomu o tym nie powiesz. Choćby miało to zagrażać Twojemu życiu- wyszeptał, spoglądając w przepełniające się lękiem czekoladowe oczy towarzyszki.
- To przestaje być śmieszne...- wyszeptała, podnosząc się z miejsca. Podeszła do szafki, z której wyciągnęła kryształową szklankę, a później wsypała do niej trzy kostki lodu.
- Obiecaj mi to- murzyn zażądał łagodnym tonem, nawet nie mając sił na negocjacje. Był zbyt zestresowany zaistniałą sytuacją. Nigdy nie przypuszczał, że nadejdzie taki moment, w którym będzie musiał uświadomić najbliższą Justinowi osobę o tym czym tak naprawdę się zajmował.
- Obiecuję- przytaknęła głową, wyciągając z barku pełną butelkę Jack Daniels'a.
- Kayle posłuchaj...- zaczął, spoglądając wyczekująco na unikającą jego wzroku towarzyszkę. - Justin i ja... My należymy do jednej z największych mafii na świecie- wierzchem dłoni West otarł kropelki potu mimowolnie spływające po jego czole.
- Oh... To niedorzeczne- zachichotała, spoglądając na Jordana przez ramię. - Chyba jesteś wstawiony. Pościelę Ci kanapę w salonie, dobrze?- zaproponowała, nalewając whiskey aż po brzegi naczynia.
- Fakt, to absurdalne, ale prawdziwe, rozumiesz?- gwałtownie zerwał się z krzesła. - Wiesz dlaczego przychodzę tu i Ci o tym mówię?- naparł rękoma na stół i zerknął na niewzruszoną jego słowami dziewczynę, która upiła łyk alkoholu i dostała ataku śmiechu. - Mówię Ci o tym dlatego, że od trzech pieprzonych tygodni nie mam pojęcia gdzie jest mój najlepszy przyjaciel!
Po kuchni rozległ się dźwięk tłuczonego szkła, gdy brunetka upuściła szklankę na białe, marmurowe kafelki. Jej niepoważny rechot zamienił się w przeraźliwy płacz, przez co z trudem zaczęła nabierać powietrze do płuc.
- Ja-ja-jak t-to n-ni-nie wiesz?- wyszlochała, wdeptując w rozbryzganą po podłodze brązową ciecz.- Przeci-eż mó-wiłeś, że z Tobą b-ył- czkała raz po raz, pozwalając łzom na całkowite odebranie widoczności.
- Przepraszam, ale musiałem na początku skłamać...- murzyn wziął Kayle na ręce i posadził ją na kuchennym blacie, w obawie o szczątki szkła porozsypywane po całym pomieszczeniu. Już wystarczyło, że jej skarpetki były przemoczone alkoholem.
- Znajdziecie go prawda?- zapowietrzyła się na chwilkę, po czym wzięła głęboki wdech. Nie przejmowała się tym, że jej twarz była czerwona i podpuchnięta. Miała głęboko w poważaniu to jak w tym momencie postrzegał ją West.
- Kay- szepnął, niepewnie ocierając mokre powieki towarzyszki.- Przykro mi...
- Jak to ci przykro? O czym ty mówisz?!- uniosła się, nie kontrolując swojego drżącego z nadmiaru emocji ciała.
- Robimy co w naszej mocy- odgarnął kosmyk ciemnych, falowanych włosów za jej ucho. - Ale nie mamy żadnych śladów, wskazówek... Nic.
- Kiedy widziałeś go po raz ostatni?- wychlipała Carter, próbując odgonić od siebie czarne scenariusze. Minęło ponad dwadzieścia dni odkąd ostatni raz widziała Justina. To nie mogło być ich ostatnie spotkanie! Żyła nadzieją, że on nadal oddychał, że jeszcze kiedyś będzie miała szansę spojrzeć w jego kawowe tęczówki.
- W dniu wylotu z Bogoty- Jordan odparł ze smutkiem, zdając sobie sprawę jak wiele czasu upłynęło od tamtego zdarzenia.- On jest gdzieś tutaj w pobliżu, rozumiesz? Po przylocie na lotnisko w Los Angeles mignął mi przed oczami...
Niewiele myśląc, brunetka chwyciła za butelkę Jack Daniels'a i upiła kilka sporych łyków, które natychmiastowo przyprawiły ją o zawroty głowy. Doskonale zdawała sobie sprawę, że nie powinna pić po przyjęciu leków przeciwbólowych, ale nie mogła oprzeć się pragnieniu zapadnięcia w głęboki i błogi sen. Marzyła tylko o tym by zasnąć i zapomnieć o wszystkim, a rano obudzić się obok słodko pochrapującego brązowookiego.
*
Wbiegłszy do pierwszego lepszego gabinetu, Justin gorączkowo rozejrzał się po wnętrzach, próbując znaleźć przedmioty, które powinny pomóc mu w wydostaniu się z niewoli. Pierwszą rzeczą jaka przykuła jego uwagę było zabałaganione biurko. Wszędzie porozrzucane po nim kartki były zalane kawą, której aromat wciąż rozprzestrzeniał się w powietrzu i drażnił spragnionego codzienności chłopaka. Jednak nie to było najbardziej interesującym obiektem w jego oczach. Średniej wielkości teczka, częściowo popalona od ugaszanych na niej cygar, podpisana Golden War. Szatyn zachłannie przejrzał kilka stron i zacisnął mocno pięści widząc plan bazy "Daredevils" oraz zdjęcia i najistotniejsze informacje o członkach gangu.
- Kurwa, kurwa, kurwa!- wykrzyczał szeptem, wertując stronę za stroną. "Golden Guns" miało opracowany szczegółowy plan ataku na wroga. - Oblężenie bazy 17 listopad...- czytał pod nosem, próbując zapamiętać jak najwięcej z prześledzonego tekstu.- Przecież wtedy będziemy mieli największą dostawę amfetaminy w historii...- oprzytomniał, zdając sobie sprawę, że nie było zbyt wiele czasu do tego wydarzenia. Zapewne on sam był jednym z pierwszych podpunktów tego cholernego projektu. Wszystko nagle zaczęło układać się w logiczną układankę. Przecież "Daredevils" nie miało prawa wygrać bez najmocniejszego ogniwa.
Starannie odłożył dokumenty na miejsce, nie chcąc zostawiać śladu swojej obecności w tym miejscu, a potem rzucił się do szuflady, która ani drgnęła po pociągnięciu za uchwyt.
- Nie...- jęknął szatyn, chwyciwszy za swoje włosy i pociągnąwszy mocno za ich końce. Opanował się jednak na tyle szybko, by odnaleźć w tym syfie dwa spinacze, rozprostować ich druty i spróbować nimi rozbroić zamek w skrytce. Napierał szpikulcami równomiernie na piny aż w końcu blokady się zwolniły.
Przeszukując zawartość szuflady, klął cicho pod nosem i miął w dłoniach same bezużyteczne papiery. Z drugiej strony, właśnie o to mu chodziło. Kartka, koperta oraz długopis - to wszystko czego na razie potrzebował. Poupychawszy wszystko na swoje miejsce, Bieber przysiadł na wilgotnym dywanie i niestarannymi ruchami nabazgrał na kartce niezrozumiały tekst.
Gdybyś odnalazł lampy dla Ellen Nicholson.
Gadała uciszając nas samych.
Tylko rozważała zaręczyny Yeti Muskularnego Akrobaty.
Myślałem nad ingerencją estetyczną .
Wspaniale.
Próbuj obserwować drużynę znad Iowa Essex, mieli ich aresztować, chyba heca.
Noś aparat.
Płacą łatwiej nocą - za Angusa chcieli hajs.
Odmówiłem działania.
Niedługo Anglicy się zbuntują ekipie Joel'a.
Będę anulować zaproszenie Yorkshire.
Podobno obrobili masarnię obok Calabasas Yyyyy...
~ Już ustaliłem spotkanie tabunów innych narodowości.
Napisawszy list, złożył arkusz na cztery części, wsunął go do śnieżnobiałej koperty i dla bezpieczeństwa zaadresował do Frank'a Meyers'a. Tylko on wiedział, że te brednie wypisane na kartce to szyfr. W każdym wersie znajdował się jeden wyraz, który tworzył się z pierwszych liter słów w zdaniu.
Justin podniósł się do pozycji stojącej i wyjrzał za małe okienko, znajdujące się niewiele niżej od sufitu. Otworzył je bez zastanowienia i westchnął głośno, czując jak świeże, rześkie powietrze uderza o jego twarz. Jednakże nie to było powodem do okazywania jakiejkolwiek radości. Budynek, w którego podziemiach był przetrzymywany, znajdował się w zaludnionej części miasta. Co jakiś czas dało się usłyszeć stukot kobiecych szpilek, czy stąpanie biegających dzieciaków.
- Halo- powiedział dość głośno widząc truchtającego za piłką chłopca, a właściwie jego nogi.
- Gdzie jesteś?- zatrzymał się na moment, próbując zrozumieć skąd dobiegł do niego nieznajomy głos.
- Spójrz w dół- rozkazał szatyn, na co dzieciak przykucnął i napotkał jego zmarnowane spojrzenie.- Cześć- powiedział przyjacielskim tonem.- Potrzebuję Twojej pomocy...
Mały mulat wydął wargę, jakby zastanawiał się czy dobrze robi, wdając się w dyskusję z nieznajomym. Z pewnością mama nie raz powtarzała mu, że to może się źle zakończyć.
- Zarobisz stówę- dodał złotowłosy, zaobserwowawszy niepewność u rozmówcy.
- Stoi- zachichotał rozradowany.- Co mam zrobić?- machnął głową, próbując odgarnąć swoją uroczą, kruczą grzywkę na bok. Justin zagryzł usta w wąską linię i zawahał się na moment, czy aby na pewno wykorzystywanie dziesięciolatka jest dobrym pomysłem. "Golden Guns" mogło go namierzyć, a potem zabić. Wewnętrzna walka brązowookiego trwała tylko chwilę, potem bez zawahania podał malcowi adres Jordana.
- Musisz to doręczyć temu panu własnoręcznie zrozumiano?- spojrzał znacząco na czarnowłosego. - Powiedz, że Drew kazał mu Tobie dać sto dolarów, a najlepiej jakby Cię przywiózł z powrotem w to samo miejsce. Umowa?- Bieber podał chłopcu list.
- Tak proszę pana- uśmiechnął się.
- No to leć!- powiedział szatyn, zamknął okno, a następnie ukradkiem wyszedł z pomieszczenia i ruszył do swojej celi, o mało co nie potykając się o nieprzytomnego, mało kompetentnego strażnika, którego znokautował "po drodze do toalety". Już na pierwszy rzut oka było widać, że to nowicjusz, którego "Golden Guns" zatrudniło na krótką chwilę, kiedy większość gangu wyjechała do innego magazynu by spalić martwego Masters'a. Przynajmniej o takim ostatnim pożegnaniu podsłuchał Justin.
Wyciągnąwszy pęk kluczy z dłoni leżącego na ziemi blondyna, chłopak wszedł do swojego lochu i zamknął drzwi od środka, nie chcąc wzbudzić jakichkolwiek przypuszczeń u gangu, że to on pobił ochroniarza i włamał się do gabinetu. Będąc zakluczonym od wewnątrz miał wiarygodne alibi, w które chcąc nie chcąc wrogowie musieli uwierzyć.
Wyciągnąwszy pęk kluczy z dłoni leżącego na ziemi blondyna, chłopak wszedł do swojego lochu i zamknął drzwi od środka, nie chcąc wzbudzić jakichkolwiek przypuszczeń u gangu, że to on pobił ochroniarza i włamał się do gabinetu. Będąc zakluczonym od wewnątrz miał wiarygodne alibi, w które chcąc nie chcąc wrogowie musieli uwierzyć.
*
Apatyczne spojrzenie jakim obdarował czterech umięśnionych mężczyzn stojących wokół krzesła, na którym go posadzono, porządnie rozgniewało przypatrującemu się wszystkiemu z boku Lou. Atmosfera w pomieszczeniu była już wystarczająco napięta, choć szatyn nie miał jeszcze pojęcia z jakiego powodu. Poczerwieniała ze złości twarz Fischera idealnie współgrała z jego płomienistymi włosami, co w pewnym momencie zaczęło bawić Biebera na tyle by parsknął niepohamowanym śmiechem.
- Nie udawaj głupiego, Jason. Wiem, że to ty dałeś wpierdol małolatowi sprzed drzwi- warknął rudowłosy, bawiąc się srebrną zapalniczką, którą nerwowymi ruchami wyciągnął z kieszeni.
- Nie, to nie ja- brązowooki odparł stanowczym tonem.
- I to nie ty włamałeś się do mojego gabinetu, prawda?- podszedł bliżej chłopaka.
- Do kurwy nędzy jak miałem to zrobić skoro byłem zamknięty w tej pieprzonej norze?- podniósł się z krzesła, na co jeden z mężczyzn jednym ruchem posadził go z powrotem.
- Myślisz, że powinienem Ci uwierzyć?- zadrwił Lou, chwytając Justina za koszulkę.
- Mówiłem Ci. Nie. Mam. Z. Tym. Nic. Wspólnego- wycedziwszy przez zęby splunął rozmówcy prosto w twarz.
- Za kogo ty mnie masz McCann?!- wrzasnął wściekły Fischer, nie mogąc opanować bestialskiego oddechu przyspieszającego z każdą kolejną sekundą.
- Za nic niewartego śmiecia- szatyn fuknął triumfalnym tonem, a następnie zaśmiał się gardłowo chcąc pokazać jak bardzo nie interesuje go dalsza konwersacja.
- Widziałem Cię...- wycharczał rudzielec, którego klatka piersiowa i ramiona w szybkim tempie wznosiły się to w górę, to w dół.- Widziałem Cię na monitoringu!- szeroki uśmiech z twarzy Biebera zszedł natychmiastowo, a w zamian pojawiła się gniewna mina. Poczuł. Poczuł, że negatywna energia płynąca w jego żyłach w przeciągu kilkunastu sekund doprowadzi go do furii. Jak mogłem o tym zapomnieć, skarcił się w myślach, wyciągając zza bokserek odblokowany pistolet. Kiedy kilka minut wcześniej usłyszał pod drzwiami swojego lochu więcej niż trzy głosy, postanowił zabrać ze sobą broń. Czuł się przy niej bezpieczniej, choć był świadom, że i tak nie będzie w stanie wiele zdziałać sam.
- On ma spluwę!- krzyknął łysy mężczyzna, jednak nie zdążył wykonać jakiegokolwiek ruchu przed usłyszeniem strzału. Jak na zawołanie w pomieszczeniu nastąpiła głucha cisza. Wzrok wszystkich spoczął na postrzelonym w klatkę piersiową Lou. Krew, jak z fontanny tryskała na wszystkie strony, nadal próbując dopłynąć do niepracującego już serca.
- Nie żyjesz McCann, słyszysz? Już nie żyjesz!- krzyknął czarnowłosy chłopak, okładając pięściami nieprzygotowanego na atak Biebera. Broń wyślizgnęła mu się z dłoni i odleciała w ciemny kąt pomieszczenia.
Potem akcja zaczęła nabierać coraz szybszego tempa. Czterej mężczyźni na zmianę kopali leżącego na ziemi szatyna, który instynktownie zwinął się w kłębek i próbował chronić głowę oraz brzuch od kolejnych ciosów. Nie dawał im rady. Nie miał jak się bronić. Po kilku uderzeniach w twarz poczuł ciepło rozlewające się po jego dolnej wardze. Parę sekund później zawył z przeraźliwego bólu promieniującego od jego męskości aż po najodleglejsze zakamarki ciała. Nagle głos w gardle Justina ugrzązł. Uczucie zapchanej tchawicy i brak możliwości nabrania powietrza do zaciskających się płuc, odebrał jego poobijanemu ciału możliwość ruchu. Jedynie w oddali, a jednak gdzieś w pobliżu słyszał głośny tupot, wrzaski i huki.
Powieki brązowookiego zamknęły się mimowolnie.
- Justin...- uwodzicielski szept Kayle rozbrzmiał echem w jego głowie nim stracił całkowity kontakt z rzeczywistością.
- Nie udawaj głupiego, Jason. Wiem, że to ty dałeś wpierdol małolatowi sprzed drzwi- warknął rudowłosy, bawiąc się srebrną zapalniczką, którą nerwowymi ruchami wyciągnął z kieszeni.
- Nie, to nie ja- brązowooki odparł stanowczym tonem.
- I to nie ty włamałeś się do mojego gabinetu, prawda?- podszedł bliżej chłopaka.
- Do kurwy nędzy jak miałem to zrobić skoro byłem zamknięty w tej pieprzonej norze?- podniósł się z krzesła, na co jeden z mężczyzn jednym ruchem posadził go z powrotem.
- Myślisz, że powinienem Ci uwierzyć?- zadrwił Lou, chwytając Justina za koszulkę.
- Mówiłem Ci. Nie. Mam. Z. Tym. Nic. Wspólnego- wycedziwszy przez zęby splunął rozmówcy prosto w twarz.
- Za kogo ty mnie masz McCann?!- wrzasnął wściekły Fischer, nie mogąc opanować bestialskiego oddechu przyspieszającego z każdą kolejną sekundą.
- Za nic niewartego śmiecia- szatyn fuknął triumfalnym tonem, a następnie zaśmiał się gardłowo chcąc pokazać jak bardzo nie interesuje go dalsza konwersacja.
- Widziałem Cię...- wycharczał rudzielec, którego klatka piersiowa i ramiona w szybkim tempie wznosiły się to w górę, to w dół.- Widziałem Cię na monitoringu!- szeroki uśmiech z twarzy Biebera zszedł natychmiastowo, a w zamian pojawiła się gniewna mina. Poczuł. Poczuł, że negatywna energia płynąca w jego żyłach w przeciągu kilkunastu sekund doprowadzi go do furii. Jak mogłem o tym zapomnieć, skarcił się w myślach, wyciągając zza bokserek odblokowany pistolet. Kiedy kilka minut wcześniej usłyszał pod drzwiami swojego lochu więcej niż trzy głosy, postanowił zabrać ze sobą broń. Czuł się przy niej bezpieczniej, choć był świadom, że i tak nie będzie w stanie wiele zdziałać sam.
- On ma spluwę!- krzyknął łysy mężczyzna, jednak nie zdążył wykonać jakiegokolwiek ruchu przed usłyszeniem strzału. Jak na zawołanie w pomieszczeniu nastąpiła głucha cisza. Wzrok wszystkich spoczął na postrzelonym w klatkę piersiową Lou. Krew, jak z fontanny tryskała na wszystkie strony, nadal próbując dopłynąć do niepracującego już serca.
- Nie żyjesz McCann, słyszysz? Już nie żyjesz!- krzyknął czarnowłosy chłopak, okładając pięściami nieprzygotowanego na atak Biebera. Broń wyślizgnęła mu się z dłoni i odleciała w ciemny kąt pomieszczenia.
Potem akcja zaczęła nabierać coraz szybszego tempa. Czterej mężczyźni na zmianę kopali leżącego na ziemi szatyna, który instynktownie zwinął się w kłębek i próbował chronić głowę oraz brzuch od kolejnych ciosów. Nie dawał im rady. Nie miał jak się bronić. Po kilku uderzeniach w twarz poczuł ciepło rozlewające się po jego dolnej wardze. Parę sekund później zawył z przeraźliwego bólu promieniującego od jego męskości aż po najodleglejsze zakamarki ciała. Nagle głos w gardle Justina ugrzązł. Uczucie zapchanej tchawicy i brak możliwości nabrania powietrza do zaciskających się płuc, odebrał jego poobijanemu ciału możliwość ruchu. Jedynie w oddali, a jednak gdzieś w pobliżu słyszał głośny tupot, wrzaski i huki.
Powieki brązowookiego zamknęły się mimowolnie.
- Justin...- uwodzicielski szept Kayle rozbrzmiał echem w jego głowie nim stracił całkowity kontakt z rzeczywistością.
***
Na początek dziękuję @iCanadianShawty za wsparcie... Uwielbiam Cię ;-)
Przyznam, że jestem zawiedziona ilością komentarzy w stosunku do odwiedzin. Proszę was aż o tak wiele?
Zostawcie po sobie chociaż drobny ślad... Czytasz = Komentujesz
Pozdrawiam @storytellerfun
Uwielbiam tego typu opowiadanie.Czekam na następny.Genialny ...!!!
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie http://the-other-side-jb.blogspot.com
asdfghgfdsasdf boże kurwa kocham to. dodawaj już następny, błagam
OdpowiedzUsuńJej <3 jestem w podziekowaniach ;D Czuje sie taka fame ^^ Tez Cie uwielbiam. A rodzial genialny, ale musialas skonczyc w takim momencie? Nie bede mogla spac w nocy, bo bede myslec co bedzie dalej, wykonczysz mnie tym, ale trudno.
OdpowiedzUsuńKomentarz jest bez sensu i caly pokrecony, ale co tam
@iCanadianShawty
Afsfevsv kocham to <3
OdpowiedzUsuńZostawiam po sobie slab ;) To opowiadanie ejest cudowne mam nadzieję, że rozdział pojawi sie jak najszybciej :* I nie martw sę małą ilością komentarzy. Patrz raczej na wyświetlenia ;)
OdpowiedzUsuńZostawiam ślad :D Roździał zaje*isty, nie mogę doczekać się kolejnego ♡
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział! Biedny Justin ;c
OdpowiedzUsuńciekawie piszesz ;-) czekam na następny rozdział ;)
OdpowiedzUsuńhttp://i-feel-it-i-breathe-it-believe-it.blogspot.com/
;o dzieję się !
OdpowiedzUsuńjbgjhvbnz *.* jakie świetne rozdziały
pozdrawiam ;*
Smutny rozdział. Tak strasznie szkoda mi Kayle, modlę się tylko aby Justin jakoś z tego wyszedł, tak nie powinno się stać. Przecież widać że oni się kochają no, ona nie może go stracić i ja wiem że to jeszcze nie jest koniec. Piękne opisane, dużo emocji, kocham, kocham, po prostu kocham ♥
OdpowiedzUsuńkocham to! pisz tak dalej :D zapraszam do siebie http://badstory-cher.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńJEJU <3 BARDZO MI SIĘ PODOBA BO WYMYŚLIŁAŚ INNĄ HISORIĘ, NOWĄ NIŻ TE WSZYSTKIE. BO TERAZ TO WSZYTSKO DO DANGERA PODOBNE I BRONXU. WIĘC NAPRAWDĘ JSDKASJD. CZEKAM JUŻ NA NN XD @sylwuniek
OdpowiedzUsuńto jest piękne! ujefhwsibsuvg
OdpowiedzUsuńOh. Mam nadzieje ze wszystko sie ulozy :)
OdpowiedzUsuń@Always_with_Jus
Super <333
OdpowiedzUsuń