Adekwatnie do całej tej poważnej i dotkliwej sytuacji, na dworze zaczęło lać. Do pokoju , przez otwarte na oścież okno wlatywało coraz więcej wody, a mimo to Justin w ogóle nie zareagował. Stał nieruchomo i odtwarzał w myślach słowa wypowiedziane przez wciąż obecną u jego boku Kayle, która z spoglądała na niego zaniepokojonym wzrokiem. Twarz szatyna była pozbawiona jakichkolwiek uczuć, co nie pomagało w stwierdzeniu czy zaraz zacznie płakać, czy jednak dostanie ataku furii.
- Dobrze, ile potrzebujesz czasu?- zapytał napinając wściekle mięśnie. Gdyby tylko mógł coś zniszczyć lub zdemolować... W sumie mógł, ale z pewnością nie spodobałoby się to Carter, która miałaby o jeden powód więcej do uzasadnienia rozstania.
- Wiesz, że nie to miałam na myśli- brunetka powoli pokręciła głową. - Musimy się pożegnać Justin...- odparła, wzdrygnąwszy się z zimna.
- Przecież ta rozłąka nie musi trwać wiecznie, prawda? Wkrótce będziemy mogli zacząć od początku...- głos szatyna nieznacznie się załamał, gdy przestał dawać rady z tempem katarynki, jakie sam sobie nieświadomie narzucił.
- Nie- szepnęła dziewczyna, kierując się w stronę okna. Zamierzała je zamknąć, a tym samym uniknąć palącego wzroku Biebera, kiedy do jej oczu zaczęły napływać słone łzy. - Powinniśmy zerwać kontakt- dodała po krótkiej chwili ciszy, połknąwszy nieprzyjemną gulę, która narosła w jej gardle.
- Nie zrobisz mi tego...- warknął zaciskając mocno żuchwę, aby odeprzeć swoje gniewne oblicze.
- Tak będzie lepiej...- westchnęła brązowooka, ująwszy w palcach drobny puszek wplątany w jej błękitny, wełniany sweter. Zabawne, że miała go na sobie akurat tego dnia, kiedy poznała Justina i teraz kiedy mieli się pożegnać raz na zawsze. Może to było dziwne gdyż Kayle nie była przesądna, a mimo wszystko uwierzyła, że jest to jakiś znak z nieba, że warto zdjąć ten cholerny sweter, spalić go i spojrzeć na nieznaczne szczątki, uświadamiając sobie co tak naprawdę pozostało z jej relacji z Bieberem.
- Dla kogo lepiej?- prychnął chłopak, okręcając na swoim nadgarstku złoty zegarek od Cartier'a.
- Dla nas...- brunetka wzruszyła ramionami. Nie potrafiła udawać, że ta sytuacja jej nie przerastała, jednak nie chciała też dać po sobie poznać, że bała się obecności własnego przyjaciela.
- Jeśli doprawdy tak sądzisz to jesteś głupia, wiesz?- wysyczał Justin, nie mogąc dłużej słuchać tych bzdur.- Oboje wiemy, że ani ja bez Ciebie, ani ty beze mnie sobie nie poradzisz. Jesteśmy jak pieprzone Yin-Yang, które dopełnia siebie nawzajem!- podniósł ręce do góry, na znak bezsilności.
- Tylko, że bez zaufania, nie ma już równowagi i prędzej czy później wszystko się sypnie niczym domek z kart... - fuknęła Kayle, pstrykając palcem przed oczami towarzysza. Nie mógł jej zarzucić, że było inaczej. Bez wątpienia miała rację i tym razem to ona stała na wygranej pozycji. - Jadę spakować swoje rzeczy.
- Odwiozę Cię- oznajmił szatyn, przeczesawszy palcami grzywkę.
- Nie wysilaj się... Pojadę taksówką- warknęła dziewczyna, omijając porozrzucane po ziemi książki, które Justin prawdopodobnie z wściekłością zrzucił wcześniej z półki.
- Pojedziesz ze mną- powiedział stanowczo, podążając na przedpokój za ciemnowłosą.
- Daj mi spokój!- krzyknęła, siłując się ze swoimi wedge sneakers. Była tak rozjuszona, że nawet nie potrafiła wepchnąć nóg w swoje buty.
- Nie Kayle, bez dyskusji!- wrzasnął Bieber, pośpiesznie przeszukując swoje kieszenie, aby upewnić się, że dokumenty i pilot od auta były na swoim miejscu.
- Co się tutaj dzieje?- zapytała zaniepokojona Pattie, wszedłszy na mały korytarz, uprzednio zapaliwszy w nim światło.
- Bardzo dziękuję za obiad. Miło było panią poznać...- Carter wymusiła uśmiech, po czym pociągnęła za klamkę od drzwi wyjściowych i opuściła mieszkanie.
- Justin...- kobieta spojrzała gniewnie na zdezorientowanego sytuacją syna.
- Nawet nie pytaj!- warknął, podniósłszy ręce w defensywnym geście. Ostatnią rzeczą na jaką miał teraz ochotę było słuchanie pouczeń matki.- Wrócę na noc... - mruknął, wymijając Pattie stojącą w progu.
- Zobaczymy się rano- dodała pani Bieber, wzdychając głośno na myśl, że czekała ją nocna zmiana w fabryce krawieckiej. Nienawidziła tej pracy z całego serca, jednak nie mogła pozwolić na to by jej młodsze dziecko głodowało.
Justin zbiegał szybko w dół klatki schodowej, pomijając co drugi stopień. Tupot drobnych stóp Kayle ucichł, tak więc musiała zdążyć opuścić budynek. Znalazłszy się tuż przed drzwiami, szatyn przystanął na moment i wziął głęboki oddech. Połamane żebra znowu zaczęły naciskać na jego płuca.
- Cholera- wysapał, uderzając pięścią w ścianę pomalowaną zgniło-żółtą farbą olejną.
- Nie dotykaj mnie!- znajomy głos dobiegł z zewnątrz budynku, na co brązowooki przeklął cicho pod nosem i pognał na dwór.
Noc dumnie zakrywała niebo czarną płachtą, jak zawsze wygrywając z dniem. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, ani niepokojącego gdyby nie fakt, że latarnie na ulicy nadal się nie świeciły, a dodatkowym utrudnieniem dla dojrzenia czegokolwiek był ulewny deszcz.
- Puszczaj!- pisk Carter dobiegł z niedaleka, na co Bieber pędem ruszył w stronę sąsiedniej uliczki, na której mieściły się stare, zniszczone baraki. Zdecydowanie zamieszkiwali je najbiedniejsi mieszkańcy Florence-Graham, pomijając tych, którzy nocowali w zwyczajnych kartonach.
- Zostaw ją!- krzyknął szatyn, pociągając za ramiona napastnika przyciskającego do ściany zapłakaną Kayle.
- Popatrzcie, kogo my tu mamy?- zadrwił czarnowłosy, uśmiechając się sztucznie.
- Arturo de la Rosa...- warknął Justin, brutalnie wyszarpując drobną brunetkę z silnych rąk przeciwnika. Dziewczyna łkała po cichu, niemalże dławiąc się własnymi łzami. Nawet mocny uścisk szatyna nie dawał jej poczucia bezpieczeństwa, a wręcz przeciwnie- czuła się zagrożona.
- Wciąż mi wisisz hajs, Bieber- splunął chłopak, spoglądając do boku na czarne Lamborghini należące do brązowookiego. Każdy na tej dzielnicy wiedział do czego zdolny był Arturo. Też nie bez powodu wszyscy nazywali go Havoc1.
- Ile?- zapytał Justin rozejrzawszy się dookoła. Niepewnie sięgnął jedną ręką do kieszeni spodni by wyciągnąć z niej portfel.
- Czterdzieści dolców, z odsetkami za trzy lata, osiemdziesiąt- la Rosa uśmiechnął się szyderczo.
- Masz stówę i spierdalaj. Ale jak jeszcze raz zobaczę Cię przy mojej dziewczynie to nie ręczę za siebie...- wysyczał szatyn, obejmując silniej brunetkę, której zapłakana twarz skrywała się w jego torsie.- Idziemy- oznajmił surowo, ciągnąc Kayle w stronę swojego auta.
- Justin...- wyszlochała, przeskakując nad powiększającymi się kałużami. Deszcz wydawał się wzmagać i nic nie zwiastowało by owa pogoda miała wkrótce ustąpić.
- Ile jeszcze, kurwa, razy zamierzasz postawić na swoim, skoro wiesz, że mam rację?!- stanąwszy przed autem, Bieber rozłożył ręce i spojrzał złowrogo na towarzyszkę. Ona jednak otwierała i zamykała usta, nie potrafiąc dobrać odpowiednich słów. Jej wzrok, cal po calu, wędrował po sylwetce Justina. Z jego włosów kapała woda, bowiem nie zabrał fullcap'a ze swojego pokoju. Właściwie mogła winić o to tylko siebie. Wybiegła z mieszkania Bieberów jak poparzona.- Nie ufasz mi, wiem...- brązowooki wsunął ręce do kieszeni i oparł się o bok swojego samochodu. Nie przerażał go fakt, że z nieba lały się hektolitry wody, a on miał na sobie tylko bawełniany T-shirt.- Ale staram się... Widzisz to na każdym kroku, a robisz dosłownie wszystko by tego nie dostrzegać!
Dziewczyna niepewnie podeszła do Justina utrudniającego jej dostęp do drzwi pasażera i westchnęła ciężko stanąwszy pomiędzy jego nogami.
- Widzę... Widzę wszystko, ale już nie wiem co jest prawdą- jęknęła, kreśląc palcem wzory na umięśnionym bicepsie szatyna, do którego przylegała mokra koszulka.
- Kay, kochanie... Nie zostawiaj mnie samego... Proszę Cię tylko o to...- wyszeptał z nadzieją, pochyliwszy się nad uchem brunetki. Wyraźnie czuł jej słodkie perfumy pachnące teraz jeszcze intensywniej niż zazwyczaj.
- Przepraszam- Kayle westchnęła żałośnie, próbując nie ulec Bieberowi wodzącemu nosem po jej zaczerwienionym od wody i chłodu policzku. Nie wiedziała co ma zrobić, uciec, a może pozostać i pożegnać się tak jak podpowiadały jej twory wyobraźni? - Jedźmy już- odchrząknąwszy głośno, Carter sprowadziła zawiedzionego chłopaka na ziemię.
Jak na gentleman'a przystało, Justin otworzył brunetce drzwi i pomógł jej wsiąść do auta, a dopiero potem sam zasiadł na miejscu kierowcy. Upewniwszy się, że dziewczyna ma zapięte pasy, odpalił silnik i wjechał na pustą drogę. Mało kto przechadzał się wieczorową porą po tak niebezpiecznej okolicy jak Florence-Graham. Jedynie zdemoralizowana młodzież szwendała się po ciemnych uliczkach aby komuś spuścić łomot lub by napędzić rynek narkotykowy.
Bieber zerknął do boku, na zapatrzoną przed siebie Kayle, której wzrok wodził za nieradzącymi sobie z ilością wody wycieraczkami. Mimo to, nie widział w jej oczach przerażenia, bowiem była świadoma jak dobrym jest kierowcą.
- Kay...?- zapytał niepewnie, uważnie obserwując wszystko co działo się na jezdni. W tle cicho grała muzyka z radia. Wbrew pozorom lecący utwór był bardzo dobrze znany Justinowi, jak i Kayle. To była Ich piosenka- taka z jaką tylko oni mają wspólne wspomnienia.
- Hmmm?- wymruczała prawie, że bezgłośnie.
- Gdybyś wiedziała wcześniej...
- Gdybym wiedziała wcześniej, nie uciekałabym 2 - przerwała szatynowi, ścierając łzy ze swoich policzków. Już sama nie wiedziała, czy tak bardzo bała się pożegnania, czy może poruszył ją sentymentalny kawałek, który również nie umknął jej uszom.
How can I get through days when I can't get through hours
I can try but when I do I see you and I'm devoured
Oh yes
Wyśpiewał chłopak, uśmiechając się w stronę pociągającej nosem Kayle. Nie wierzył... Nie wierzył w to, że za chwilę będzie musiał pozwolić jej odejść na zawsze. Od mieszkania dzieliły ich już tylko dwa skrzyżowania, czyli nie więcej niż trzy minuty jazdy.
- Myślę, że jutro rano około dziewiątej będziesz mógł przyjechać... Zabiorę wszystkie swoje rzeczy, a klucze wrzucę Ci do skrzynki...- brunetka poinformowała brązowookiego drżącym głosem, bawiąc się końcówkami swoich długich włosów.
- Jesteś pewna, że tego chcesz?- wychrypiał Bieber, zagryzając od środka swój policzek.
- Tak, przecież rozmawialiśmy już o tym- odparła zirytowana Carter, nie powstrzymawszy się od płaczu. Na szczęście nie miała makijażu, tak więc nie musiała się martwić o czarne zacieki w okolicach oczu. - Żegnaj Just...- wyszeptała, gdy tylko szatyn wjechał na podjazd do wieżowca, w którym mieszkali. Nie zamierzała czekać i przedłużać tej chwili. Już doznała wystarczająco wiele cierpienia jak na jeden dzień. Ten koszmar musiał się skończyć jak najszybciej!
- Zaczekaj!- złotowłosy chwycił za rękę wychodzącą, akurat z auta, dziewczynę. - Kocham Cię...- powiedział, gdy Kayle wyszarpnęła się z jego uścisku i wyszła na zewnątrz. - Kocham Cię!- krzyknął, uderzywszy z frustracją dłonią w klakson. Brunetka jedynie pokręciła głową i pobiegła w stronę drzwi do budynku.
Nareszcie Justin powiedział jej coś, o czym marzyła od bardzo dawna. Gdyby wyznał jej to chociażby wczoraj przez telefon, byłaby najszczęśliwszą osobą na świecie. A teraz? Była wściekła! Nienawidziła go za to! Za wszystko go nienawidziła! Za kłamstwa, za odebranie dwóch lat z jej życia, które mimo ogromnego sentymentu, chciała wymazać ze swojej pamięci! Był dla niej nikim!
- Kogo my oszukujemy, Kayle?- wyszlochała bezgłośnie pod nosem, patrząc w dal za odjeżdżającym, czarnym Lamborghini.
- Dobrze, ile potrzebujesz czasu?- zapytał napinając wściekle mięśnie. Gdyby tylko mógł coś zniszczyć lub zdemolować... W sumie mógł, ale z pewnością nie spodobałoby się to Carter, która miałaby o jeden powód więcej do uzasadnienia rozstania.
- Wiesz, że nie to miałam na myśli- brunetka powoli pokręciła głową. - Musimy się pożegnać Justin...- odparła, wzdrygnąwszy się z zimna.
- Przecież ta rozłąka nie musi trwać wiecznie, prawda? Wkrótce będziemy mogli zacząć od początku...- głos szatyna nieznacznie się załamał, gdy przestał dawać rady z tempem katarynki, jakie sam sobie nieświadomie narzucił.
- Nie- szepnęła dziewczyna, kierując się w stronę okna. Zamierzała je zamknąć, a tym samym uniknąć palącego wzroku Biebera, kiedy do jej oczu zaczęły napływać słone łzy. - Powinniśmy zerwać kontakt- dodała po krótkiej chwili ciszy, połknąwszy nieprzyjemną gulę, która narosła w jej gardle.
- Nie zrobisz mi tego...- warknął zaciskając mocno żuchwę, aby odeprzeć swoje gniewne oblicze.
- Tak będzie lepiej...- westchnęła brązowooka, ująwszy w palcach drobny puszek wplątany w jej błękitny, wełniany sweter. Zabawne, że miała go na sobie akurat tego dnia, kiedy poznała Justina i teraz kiedy mieli się pożegnać raz na zawsze. Może to było dziwne gdyż Kayle nie była przesądna, a mimo wszystko uwierzyła, że jest to jakiś znak z nieba, że warto zdjąć ten cholerny sweter, spalić go i spojrzeć na nieznaczne szczątki, uświadamiając sobie co tak naprawdę pozostało z jej relacji z Bieberem.
- Dla kogo lepiej?- prychnął chłopak, okręcając na swoim nadgarstku złoty zegarek od Cartier'a.
- Dla nas...- brunetka wzruszyła ramionami. Nie potrafiła udawać, że ta sytuacja jej nie przerastała, jednak nie chciała też dać po sobie poznać, że bała się obecności własnego przyjaciela.
- Jeśli doprawdy tak sądzisz to jesteś głupia, wiesz?- wysyczał Justin, nie mogąc dłużej słuchać tych bzdur.- Oboje wiemy, że ani ja bez Ciebie, ani ty beze mnie sobie nie poradzisz. Jesteśmy jak pieprzone Yin-Yang, które dopełnia siebie nawzajem!- podniósł ręce do góry, na znak bezsilności.
- Tylko, że bez zaufania, nie ma już równowagi i prędzej czy później wszystko się sypnie niczym domek z kart... - fuknęła Kayle, pstrykając palcem przed oczami towarzysza. Nie mógł jej zarzucić, że było inaczej. Bez wątpienia miała rację i tym razem to ona stała na wygranej pozycji. - Jadę spakować swoje rzeczy.
- Odwiozę Cię- oznajmił szatyn, przeczesawszy palcami grzywkę.
- Nie wysilaj się... Pojadę taksówką- warknęła dziewczyna, omijając porozrzucane po ziemi książki, które Justin prawdopodobnie z wściekłością zrzucił wcześniej z półki.
- Pojedziesz ze mną- powiedział stanowczo, podążając na przedpokój za ciemnowłosą.
- Daj mi spokój!- krzyknęła, siłując się ze swoimi wedge sneakers. Była tak rozjuszona, że nawet nie potrafiła wepchnąć nóg w swoje buty.
- Nie Kayle, bez dyskusji!- wrzasnął Bieber, pośpiesznie przeszukując swoje kieszenie, aby upewnić się, że dokumenty i pilot od auta były na swoim miejscu.
- Co się tutaj dzieje?- zapytała zaniepokojona Pattie, wszedłszy na mały korytarz, uprzednio zapaliwszy w nim światło.
- Bardzo dziękuję za obiad. Miło było panią poznać...- Carter wymusiła uśmiech, po czym pociągnęła za klamkę od drzwi wyjściowych i opuściła mieszkanie.
- Justin...- kobieta spojrzała gniewnie na zdezorientowanego sytuacją syna.
- Nawet nie pytaj!- warknął, podniósłszy ręce w defensywnym geście. Ostatnią rzeczą na jaką miał teraz ochotę było słuchanie pouczeń matki.- Wrócę na noc... - mruknął, wymijając Pattie stojącą w progu.
- Zobaczymy się rano- dodała pani Bieber, wzdychając głośno na myśl, że czekała ją nocna zmiana w fabryce krawieckiej. Nienawidziła tej pracy z całego serca, jednak nie mogła pozwolić na to by jej młodsze dziecko głodowało.
Justin zbiegał szybko w dół klatki schodowej, pomijając co drugi stopień. Tupot drobnych stóp Kayle ucichł, tak więc musiała zdążyć opuścić budynek. Znalazłszy się tuż przed drzwiami, szatyn przystanął na moment i wziął głęboki oddech. Połamane żebra znowu zaczęły naciskać na jego płuca.
- Cholera- wysapał, uderzając pięścią w ścianę pomalowaną zgniło-żółtą farbą olejną.
- Nie dotykaj mnie!- znajomy głos dobiegł z zewnątrz budynku, na co brązowooki przeklął cicho pod nosem i pognał na dwór.
Noc dumnie zakrywała niebo czarną płachtą, jak zawsze wygrywając z dniem. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, ani niepokojącego gdyby nie fakt, że latarnie na ulicy nadal się nie świeciły, a dodatkowym utrudnieniem dla dojrzenia czegokolwiek był ulewny deszcz.
- Puszczaj!- pisk Carter dobiegł z niedaleka, na co Bieber pędem ruszył w stronę sąsiedniej uliczki, na której mieściły się stare, zniszczone baraki. Zdecydowanie zamieszkiwali je najbiedniejsi mieszkańcy Florence-Graham, pomijając tych, którzy nocowali w zwyczajnych kartonach.
- Zostaw ją!- krzyknął szatyn, pociągając za ramiona napastnika przyciskającego do ściany zapłakaną Kayle.
- Popatrzcie, kogo my tu mamy?- zadrwił czarnowłosy, uśmiechając się sztucznie.
- Arturo de la Rosa...- warknął Justin, brutalnie wyszarpując drobną brunetkę z silnych rąk przeciwnika. Dziewczyna łkała po cichu, niemalże dławiąc się własnymi łzami. Nawet mocny uścisk szatyna nie dawał jej poczucia bezpieczeństwa, a wręcz przeciwnie- czuła się zagrożona.
- Wciąż mi wisisz hajs, Bieber- splunął chłopak, spoglądając do boku na czarne Lamborghini należące do brązowookiego. Każdy na tej dzielnicy wiedział do czego zdolny był Arturo. Też nie bez powodu wszyscy nazywali go Havoc1.
- Ile?- zapytał Justin rozejrzawszy się dookoła. Niepewnie sięgnął jedną ręką do kieszeni spodni by wyciągnąć z niej portfel.
- Czterdzieści dolców, z odsetkami za trzy lata, osiemdziesiąt- la Rosa uśmiechnął się szyderczo.
- Masz stówę i spierdalaj. Ale jak jeszcze raz zobaczę Cię przy mojej dziewczynie to nie ręczę za siebie...- wysyczał szatyn, obejmując silniej brunetkę, której zapłakana twarz skrywała się w jego torsie.- Idziemy- oznajmił surowo, ciągnąc Kayle w stronę swojego auta.
- Justin...- wyszlochała, przeskakując nad powiększającymi się kałużami. Deszcz wydawał się wzmagać i nic nie zwiastowało by owa pogoda miała wkrótce ustąpić.
- Ile jeszcze, kurwa, razy zamierzasz postawić na swoim, skoro wiesz, że mam rację?!- stanąwszy przed autem, Bieber rozłożył ręce i spojrzał złowrogo na towarzyszkę. Ona jednak otwierała i zamykała usta, nie potrafiąc dobrać odpowiednich słów. Jej wzrok, cal po calu, wędrował po sylwetce Justina. Z jego włosów kapała woda, bowiem nie zabrał fullcap'a ze swojego pokoju. Właściwie mogła winić o to tylko siebie. Wybiegła z mieszkania Bieberów jak poparzona.- Nie ufasz mi, wiem...- brązowooki wsunął ręce do kieszeni i oparł się o bok swojego samochodu. Nie przerażał go fakt, że z nieba lały się hektolitry wody, a on miał na sobie tylko bawełniany T-shirt.- Ale staram się... Widzisz to na każdym kroku, a robisz dosłownie wszystko by tego nie dostrzegać!
Dziewczyna niepewnie podeszła do Justina utrudniającego jej dostęp do drzwi pasażera i westchnęła ciężko stanąwszy pomiędzy jego nogami.
- Widzę... Widzę wszystko, ale już nie wiem co jest prawdą- jęknęła, kreśląc palcem wzory na umięśnionym bicepsie szatyna, do którego przylegała mokra koszulka.
- Kay, kochanie... Nie zostawiaj mnie samego... Proszę Cię tylko o to...- wyszeptał z nadzieją, pochyliwszy się nad uchem brunetki. Wyraźnie czuł jej słodkie perfumy pachnące teraz jeszcze intensywniej niż zazwyczaj.
- Przepraszam- Kayle westchnęła żałośnie, próbując nie ulec Bieberowi wodzącemu nosem po jej zaczerwienionym od wody i chłodu policzku. Nie wiedziała co ma zrobić, uciec, a może pozostać i pożegnać się tak jak podpowiadały jej twory wyobraźni? - Jedźmy już- odchrząknąwszy głośno, Carter sprowadziła zawiedzionego chłopaka na ziemię.
Jak na gentleman'a przystało, Justin otworzył brunetce drzwi i pomógł jej wsiąść do auta, a dopiero potem sam zasiadł na miejscu kierowcy. Upewniwszy się, że dziewczyna ma zapięte pasy, odpalił silnik i wjechał na pustą drogę. Mało kto przechadzał się wieczorową porą po tak niebezpiecznej okolicy jak Florence-Graham. Jedynie zdemoralizowana młodzież szwendała się po ciemnych uliczkach aby komuś spuścić łomot lub by napędzić rynek narkotykowy.
Bieber zerknął do boku, na zapatrzoną przed siebie Kayle, której wzrok wodził za nieradzącymi sobie z ilością wody wycieraczkami. Mimo to, nie widział w jej oczach przerażenia, bowiem była świadoma jak dobrym jest kierowcą.
- Kay...?- zapytał niepewnie, uważnie obserwując wszystko co działo się na jezdni. W tle cicho grała muzyka z radia. Wbrew pozorom lecący utwór był bardzo dobrze znany Justinowi, jak i Kayle. To była Ich piosenka- taka z jaką tylko oni mają wspólne wspomnienia.
- Hmmm?- wymruczała prawie, że bezgłośnie.
- Gdybyś wiedziała wcześniej...
- Gdybym wiedziała wcześniej, nie uciekałabym 2 - przerwała szatynowi, ścierając łzy ze swoich policzków. Już sama nie wiedziała, czy tak bardzo bała się pożegnania, czy może poruszył ją sentymentalny kawałek, który również nie umknął jej uszom.
How can I get through days when I can't get through hours
I can try but when I do I see you and I'm devoured
Oh yes
Wyśpiewał chłopak, uśmiechając się w stronę pociągającej nosem Kayle. Nie wierzył... Nie wierzył w to, że za chwilę będzie musiał pozwolić jej odejść na zawsze. Od mieszkania dzieliły ich już tylko dwa skrzyżowania, czyli nie więcej niż trzy minuty jazdy.
- Myślę, że jutro rano około dziewiątej będziesz mógł przyjechać... Zabiorę wszystkie swoje rzeczy, a klucze wrzucę Ci do skrzynki...- brunetka poinformowała brązowookiego drżącym głosem, bawiąc się końcówkami swoich długich włosów.
- Jesteś pewna, że tego chcesz?- wychrypiał Bieber, zagryzając od środka swój policzek.
- Tak, przecież rozmawialiśmy już o tym- odparła zirytowana Carter, nie powstrzymawszy się od płaczu. Na szczęście nie miała makijażu, tak więc nie musiała się martwić o czarne zacieki w okolicach oczu. - Żegnaj Just...- wyszeptała, gdy tylko szatyn wjechał na podjazd do wieżowca, w którym mieszkali. Nie zamierzała czekać i przedłużać tej chwili. Już doznała wystarczająco wiele cierpienia jak na jeden dzień. Ten koszmar musiał się skończyć jak najszybciej!
- Zaczekaj!- złotowłosy chwycił za rękę wychodzącą, akurat z auta, dziewczynę. - Kocham Cię...- powiedział, gdy Kayle wyszarpnęła się z jego uścisku i wyszła na zewnątrz. - Kocham Cię!- krzyknął, uderzywszy z frustracją dłonią w klakson. Brunetka jedynie pokręciła głową i pobiegła w stronę drzwi do budynku.
Nareszcie Justin powiedział jej coś, o czym marzyła od bardzo dawna. Gdyby wyznał jej to chociażby wczoraj przez telefon, byłaby najszczęśliwszą osobą na świecie. A teraz? Była wściekła! Nienawidziła go za to! Za wszystko go nienawidziła! Za kłamstwa, za odebranie dwóch lat z jej życia, które mimo ogromnego sentymentu, chciała wymazać ze swojej pamięci! Był dla niej nikim!
- Kogo my oszukujemy, Kayle?- wyszlochała bezgłośnie pod nosem, patrząc w dal za odjeżdżającym, czarnym Lamborghini.
*
Przydepnąwszy butem peta, otworzył drzwi na klatkę schodową i nie zapalając światła, wbiegł na półpiętro. Znał te stopnie jak własną kieszeń, bowiem dziewiętnaście lat mieszkał w tym budynku. Nie spodziewał się jednak uderzyć w coś, a właściwie kogoś.
- Uważaj jak chodzisz debilu!- znajomy głos rozległ się echem po rozległym w pionie pomieszczeniu.
- Też miło Cię spotkać Jules- mruknął szatyn, chwytając brata za fraki.- Powiesz mi może dokąd się wybierasz, gdy dochodzi północ?
- Gówno Ci do tego... Wychodzę- odparł blondyn, próbując wyszarpnąć się z mocnego chwytu Justina.
- Zostajesz w domu, zrozumiano?- wycedził wściekle przez zęby, na co młodszy Bieber zaśmiał się bezczelnie.
- Wracasz do domu po trzech latach i nagle próbujesz nad wszystkim zapanować. Nikt Cię tu już nie chce...Kim myślisz ty kurwa jesteś?! Powiem Ci...Nie jesteś moim ojcem!- krzyknął Julian, wciąż mając dobry ubaw z "niewinnej", rodzinnej sprzeczki. Ten dzieciak nawet nie zdawał sobie sprawy jak tymi słowami zranił Justina, który już jako małolat musiał uzbierać pieniądze na jego wychowanie.
- Nie zapominaj, że to Ja byłem kiedy innych wokół nas nie było, to ja nauczyłem Cię życia z perspektywy mężczyzny i to ja zastępowałem Ci ojca odkąd skończyłeś siedem lat! Przypomnieć Ci może jak w Twoje urodziny zwinął graty i poszedł w pizdu?!- wykrzyczał szatyn, coraz mocniej zaciskając pięści na koszuli brata.
- Tata mnie kocha...- odparł blondyn, bezgranicznie wierząc w wypowiedziane przed chwilą słowa.
- Skoro Cię kocha to gdzie do chuja był przez ostatnie dziewięć Wigilii, Wielkanocy, świąt Dziękczynienia?! - zapytał Justin, oddychając głęboko by nie dać się sprowokować.-Dorośnij smarkaczu!
- Coś jeszcze?- Julian wymamrotał ze znudzeniem.
- Chciałbym wyjaśnić sprawę pieniędzy znikających mamie w nieznanych okolicznościach- zadrwił starszy chłopak, zmierzając do tematu, o którym wspominała Pattie.
- Mam swoje wydatki- niewzruszony niczym szesnastolatek, ruszył schodami w dół.
- To teraz mnie posłuchaj pieprzony gówniarzu!- szatyn pochwycił brata i z impetem przyparł go do ściany. - Wiem, że nie było Cię w szkole ani razu i jak w poniedziałek się tam nie zjawisz, obiecuję Ci przed Bogiem, tu i teraz, że sam będziesz utrzymywał Ciebie i mamę. Nie dorzucę ani centa, choćbyś miał wpierdalać gruz...- ryknął blondynowi prosto w twarz.
- Nie udawaj, że jesteś taki święty! Myślisz, że nie wiem jak zarabiasz?! Skąd mogę mieć taki wzór jak nie od Ciebie?!- Julian zacisnął mocno pięści, będąc gotowym do uderzenia towarzysza przypierającego go do muru.
- Nawet nie próbuj...- wysyczał Justin, potrząsając małolatem.- To co robię, pieprzy mi życie na każdym kroku. Straciłem już przez to zbyt wiele ważnych dla mnie ludzi i szansę na spokój...
- Ty możesz, a ja nie?- zaśmiał się blondyn.- Przekonajmy się...- zironizował, ostatecznie doprowadzając tym starszego Biebera do amoku. Szatyn bez jakiegokolwiek wahania uderzył brata pięścią w twarz. Jeśli to nie miało go opamiętać, to już chyba nic.
- Prowadzimy dalej dyskusję?- wysyczał Justin, szarpiąc towarzysza coraz mocniej.
- Spierdalaj Just...- Julian splunął bratu w twarz, po czym uderzył go łokciem w brzuch i uciekł przy najbliższej okazji.
Brązowooki strzyknął nerwowo palcami i pobiegł schodami do góry. Zatrzymawszy się przy wejściu do mieszkania, wyciągnął z kieszeni metalowy klucz i wsunął go do zamka, a następnie otworzył drzwi.
- Doigrasz się kiedyś, Jules...- wymamrotał pod nosem, ściągając buta o buta.
Wszedł do swojego pokoju i głośno trzasnął drzwiami. Nie musiał bać się o narzekania sąsiadów. W tym bloku nikt nigdy nie przestrzegał zasad ciszy nocnej, to dlaczego on miałby to robić? Podszedłszy do okna, szatyn zaciągnął ciemne rolety, a następnie rzucił się na materac, w którym zabrzęczały podstarzałe sprężyny. Już zdążył zapomnieć jak to było spać w tym miejscu, jak jako dzieciak wraz z Prestonem składali to łóżko- zapomniał o byciu niczego wartym dzieciakiem z Florence-Graham.
Złotowłosy zdjął pośpiesznie przemoczone spodnie oraz T-shirt i wsunął się pod przykrótką kołdrę, zapachem przypominającą mu dzieciństwo. Czasami naprawdę chciał wrócić do dawnych czasów, choć życie już wtedy dało mu mocnego kopa w dupę. W zasadzie kim teraz był Justin Bieber, skoro miał pieniądze i wszystko czego zapragnął, a stracił najlepszego przyjaciela, dziewczynę, którą odważył się pokochać i bezradnie spoglądał na to jak jego rodzina rozbija się na jeszcze mniejsze kawałeczki niż dziewięć lat temu?
Zerknął na biały sufit jako jedyny wyróżniający się w ciemnym pomieszczeniu. Czuł się dokładnie tak jak wtedy gdy był w niewoli- samotny, a teraz na dodatek przegrany. Tam, u Golden Guns, Justin miał o co walczyć... Nie zawahał się przed niczym, bo wiedział, że w domu czekała na niego Kayle, która zapewne teraz ustawiała pod drzwiami swoje walizki i dziwiła się, że w kilka neseserów można spakować swoje życie.
Pojechać do domu by móc ją zobaczyć, zapytał siebie w myślach przewróciwszy się na lewy bok. Skoro ją kochasz to powinieneś wiedzieć, co będzie dla niej lepsze, odpowiedziało mu sumienie, które odezwało się w jego głowie po bardzo długim czasie...
***
1 Havoc - ang. pot. demolka
2 "Gdybym wiedziała wcześniej, nie uciekałabym"-"If I knew before, I wouldn't run away" cytat przewodni opowiadania
Piosenka, którą śpiewał Justin : Prince- The most beautiful girl in the world
Rozdział krótszy niż zwykle, ale musicie mi wybaczyć bo pracowałam cały tydzień. Dobiliśmy już do 10K wyświetleń, co jest naszym małym sukcesem. Dziękuję!
Wiecie jak miło by było dostać chociaż 20 komentarzy? ;-)
CZYTASZ= KOMENTUJESZ
CZYTASZ= KOMENTUJESZ
Pozdrawiam @storytellerfun
O rany! Ona naprawdę go zostawiła ? Tak po prostu? No tak nie może być ej :((
OdpowiedzUsuńAle rozdział świetny <3
@ameneris
o jejku, niesamowity rozdział. Przyznam że jest na prawdę smutny, dołujący? Nie sądziłam że Kayla go zostawi, Justin jej potrzebuje i wiem że ona potrzebuje jego, są dla siebie wszystkim. Mam nadzieję że wrócą do siebie albo chociaż będą mieli ze sobą jakikolwiek kontakt. A Jules jest pozbawionym uczuć chyba? Jak można być takim gówniarzem. Rozdział, magia ♥ Najbardziej podobała mi się scena gdy stali w deszczu przy aucie, normalnie jak z filmu, uwielbiam. Pozostało mi czekać na następny rozdział, na prawdę żyję nadzieją że oni wrócą do siebie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę dużo weny :)
Świetny rozdział czekam na nn :3
OdpowiedzUsuńBlaaaaagam, niech sie ie roztaja!!!!!! :)
OdpowiedzUsuńjezu, rozkleiłam się jak głupia.. cudowny rozdział, taki wzruszający i przede wszytskim szczery ♥ czekam na nn @sylwuniek
OdpowiedzUsuńWow, brak mi słów! Biedny Jus, tak bardzo się stara, mimo tej swojej "pracy" naprawdę mi go szkoda ;c świetnie piszesz, bosko!
OdpowiedzUsuńSam.
Ojej jak ona mogła go zostawić? :(( płacze normalnie. Rozdział zawalisty *.*
OdpowiedzUsuńNieeeee oni muszą być tazem są jak ,,pieprzone Yin-Yang" !!!! Mam nadzieję że on ją zatrzyma :) Czekam na nn :3
OdpowiedzUsuńSwietny *-*
OdpowiedzUsuńA juz myslalam ze moze beda razem .. moze jednak nie wszystko stracone ?:)
Jaki ten Jules jest ..
Ahh *-*
czekam na kolejny ;)
pozdrawiam ;*
Proszę niech on ją zatrzyma, oni muszą być razem !!!!! Czekam na nn :*
OdpowiedzUsuńprzepraszam ze tak pozno komentuje ale wczesniej nie mialam czasu :((( Justin idioto jedz do niej nie daj jej odejsc prosze nie spieprz tego , rozdzial niesamowity kocham cie i sposob w jaki piszesz blagam cie nie koncz tego bloga, nigdy . cezkam na nn i zycze weny :)))
OdpowiedzUsuńJustin zatrzymaj ją !!!!! Oni powinni być razem !!! :*
OdpowiedzUsuńOna nie może go zostawić :, ( Oni są stworzeni dla sb !! :(
OdpowiedzUsuńSkoro Justin ją kocha to jestem pewna że ją zatrzyma i będą razem ;)
OdpowiedzUsuńNie napewno nie będzie tak łatwo , bo co by się działo jak już się pogodzą ? Nic :/ Chociaż fajnie by było przeczytać chodź jeden roździał taki przepełniony miłością ... i ostrą kamasutrą :p :*
UsuńNie na pewno nie będzie tak łatwo :/ ale przeczytałabym chociaż jeden roździał przepełniony miłością ... i ostrą kamasutrą :p :*
UsuńSuper <333
OdpowiedzUsuńMEGA! :D
OdpowiedzUsuń