Uderzył plecami o zimny, twardy mur i przywarł do niego całym ciałem, czując jak pędzące po torach wagony, muskają go po ubraniach. Justin zacisnął mocno powieki i zaczął mamrotać coś niezrozumiałego pod nosem, zaczynając wierzyć w istnienie swojego anioła stróża. Gdyby nie jakaś obca siła, która zmusiła szatyna do uskoku w bok, zapewne nie byłoby już czego po nim zbierać. Jednak jakimś cudem, on wciąż był cały i zdrowy, ukryty we wnęce przy drzwiach do wyjścia ewakuacyjnego.
Bez wątpienia, przejście przez właz byłoby najłatwiejszym sposobem na ucieczkę z miejsca zbrodni, lecz to było oczywiste, że policja zastawiła już wszystkie korytarze. W zasadzie, każda z dróg wydawała się być pułapką, bowiem dalszy bieg przez tunel, mógł skończyć się dla Biebera napotkaniem ekipy ratunkowej pędzącej na pomoc ofiarom zamachu, albo natknięciem się na metro nadjeżdżające z naprzeciwka.
- Reece?- Justin stęknął do słuchawki, chcąc upewnić się, czy aby przypadkiem nie powróciła łączność z bazą.- Reece, proszę odpowiedz...- wyszeptał żałośnie, nie mając pojęcia co powinien teraz zrobić. Cała ta akcja okazała się totalną klapą i nic nie potoczyło się według wcześniej sporządzonego planu. Porażka, kompletna porażka, pomyślał brązowooki pociągając za końcówki swoich karmelowych, zlanych potem włosów. Chłopak był już tak zdenerwowany, że nawet nie czuł bólu wyrządzając sobie krzywdę, albo po prostu wszystkie te spaliny, dające gorzki posmak w jego ustach, zaczęły działać znieczulająco.
- W co ja się kurwa wpakowałem?- mruknął Justin, w dalszym ciągu stojąc w jednym i tym samym miejscu, które z każdą sekundą coraz bardziej nagrzewało się od tańczących w tunelu płomieni ognia. Szatyn nie miał pojęcia co stało się z jego odwagą, ale miał wrażenie, że poszła z dymem wraz z członkami "Steel Bullets". Co więcej, zaczął zastanawiać się, czy aby to wszystko nie było przekrętem ze strony Barret'a. Bo kto o zdrowych zmysłach pozwoliłby odejść swojemu najlepszemu pracownikowi, który był wtajemniczony wystarczająco by wykorzystać poufne informacje przeciwko gangowi i by ściągnąć go na dno?!
- Ja pierdolę...- Bieber wycedził przez zęby, zdawszy sobie sprawę, że przebieg wydarzeń był ustawiony przeciwko niemu. Barret okazał się sprytniejszy niż można by było się po nim spodziewać, tylko co jeśli to był dopiero początek niebezpiecznej gry?
Szatyn nie mógł dłużej czekać na rozwój akcji, bowiem cenny czas upływał nieubłaganie. Służby ratunkowe z pewnością były coraz bliżej miejsca wypadku, co oznaczałoby dla niego kłopoty, gdyby się na nie natknął. Nie miał innego wyboru niż biec, mimo, że był wyczerpany- nogi odmawiały mu posłuszeństwa, stukot jego serca rozsadzał mu głowę, ale musiał wziąć się w garść by dotrzeć do najbliższej stacji. Chciał pokonać tego starego skurwiela i nie mogło to przecież być aż takie trudne, bo to nie Barret doprowadził "Daredevils" na szczyt- jemu tylko przypisywano sukces zawdzięczany Justinowi...
Oparłszy się o chłodną ścianę, brązowooki wyjrzał ukradkiem w stronę stacji, na której panował istny chaos. Spanikowani ludzie popychali siebie nawzajem, chcąc jak najszybciej dostać się do schodów prowadzących do miasta. Na nic były krzyki strażników, starających się przywołać tłum do porządku- póki nie mogli nic zdziałać siłą, byli bezradni.
Bieber rozejrzał się dookoła, a następnie wskoczył z trakcji na peron i pędem ruszył do zatłoczonych schodów, z których sanitariusze, strażacy oraz funkcjonariusze policji, spychali ewakuującą się wiarę do dołu, za wszelką cenę próbując najpierw dostać się do poszkodowanych w tunelu. Nikt nawet nie zauważył, że w całym tym zgromadzeniu przybyło jednej osoby, a już tym bardziej nikt nie zastanawiał się skąd przyszedł na pozór normalnie wyglądający młodzieniec.
- Z drogi- warknął, trącając ludzi silnym barkiem, aby prędko wydostać się z podziemi, gdzie powietrze wydawało się gęstnieć z każdą kolejną sekundą. Pewnie był to tylko wymysł szatyna, gdy zaczęła do niego powoli dochodzić powaga sytuacji. Przecież nie codziennie wcielał się w rolę bezdusznego zamachowca, dla którego mimo upływu lat, pozbawienie kogoś życia nadal było rzeczą wstydliwą i haniebną przy sporządzaniu rachunku sumienia. - Przepraszam...- ponownie wycedził przez zęby, taranując każdego kto stanął na jego drodze.
Wyszedłszy na zewnątrz, Justin gorączkowo obejrzał się dookoła siebie i zastygł w bezruchu, gdy jego oczom ukazało się siedem zaparkowanych nieopodal radiowozów policyjnych, z których biły czerwono-niebieskie światła pląsające po ścianach okolicznych budynków. Wszystkiemu przyglądała się też z boku lokalna telewizja, choć od katastrofy nie minęło więcej niż dziesięć minut- niewiarygodnie i niemożliwe by w tak krótkim czasie udało się zorganizować całą tę akcję ratunkową. W pewnym momencie brązowookiemu przeszło nawet przez myśl, że ktoś mógł poinformować wszystkich o nadchodzącym wydarzeniu, ale gdy zastanowił się nad tym chwilę dłużej, stwierdził, że nie stałby tu teraz jak kołek, bowiem dawno byłby już skuty w kajdanki. Tymczasem, policja nawet nie zwróciła na niego uwagi. Był dla nich jednym z wielu zszokowanych świadków wydarzenia.
Justin splunął, do boku zalegającą mu w gardle ślinę, która wciąż miała nieprzyjemny posmak spalin. Z pewnością butelka wody rozwiązałaby sprawę, dlatego zauważywszy świecący się na zielono szyld nad sklepikiem spożywczym, usytuowanym na rogu pomiędzy dwoma przecznicami, szatyn ruszył w jego kierunku. O dziwo, czuł się bezpiecznie po całym tym zajściu. Nikt, a już na pewno nie policja, nie miał powodów do podejrzeń, że to Bieber był sprawcą zamachu. Zawsze jestem o krok dalej od was, zadrwił w myślach, z rozbawieniem obserwując umundurowanych mężczyzn, starających się odgrodzić teren żółto-czarną taśmą.
Przeszedłszy przez ulicę, podciągnął na ramiona swój opadający plecak i wsunął do kieszeni spocone z nerwów dłonie, które pod wpływem minusowej temperatury zaczęły boleśnie pierzchnąć. Zaczął żałować, że nie zabrał ze sobą rękawiczek, choć z drugiej strony musiałby być alfą i omegą by wszystko wiedzieć i o wszystkim pamiętać. Zbliżając się do sklepu, brązowooki usłyszał warkot silnika, który jak miał wrażenie, w zaskakującym tempie znajdował się coraz bliżej. Przebiegłszy wzrokiem po okolicy, dojrzał, czarnego SUV'a z przyciemnianymi szybami, który jechał wprost na niego i oślepiał go światłami. Nie wiele myśląc, Justin uskoczył w bok i przeturlał się za najbliższy śmietnik, chcąc mieć cokolwiek co mogłoby ochronić jego ciało.
Szatyn drgnął nerwowo usłyszawszy dźwięk pociągnięcia za klamkę, a za raz po tym odbezpieczenie pistoletu. Miał przeczucia, że ktoś, lecz nie wiadomo kto, jeszcze z nim nie skończył. Co gorsza, podejrzewał, że Barret maczał w tym palce.
- McCann, przegrałeś!- gruby, męski głos przebił się przez turkot dobiegający ze stojącego auta, a za raz po tym oddano dwa strzały w kierunku metalowego kubła, za którym krył się złotowłosy.
- Kurwa mać- Bieber zaklął pod nosem, chowając głowę pomiędzy swoimi podkulonymi kolanami. Dosłownie czuł jak pociski przelatują mu nad włosami, ciągnąc za sobą gwałtowny zefirek.
Niespodziewanie, w pobliżu rozległo się trąbienie klaksonu samochodowego. Zdezorientowany Justin zerknął za siebie przez ramię, aby ujrzeć dużego, czarnego Mercedesa Brabus z przyciemnianymi szybami. Och ironio, czy to przypadek, chłopak wysyczał w myślach przypominając sobie rozporządzenia Barret'a dotyczące transportu podczas przemycania kokainy z Bogoty do Los Angeles. Dokładnie takie auto miało odebrać wtedy grupę szatyna spod lotniska.
- Jase?!- poddenerwowany głos Reece'a obiegł okolicę.- Jase...!
Nie wiele myśląc, brązowooki odbił się od ziemi i pędem ruszył do pojazdu, który również znalazł się pod ostrzałem.
- Co tu się kurwa dzieje?!- wrzasnął, gdy tylko wskoczył na przedni fotel pasażera.
- Pasy- rozkazał Lavoie, wciskając pedał gazu najmocniej jak tylko mógł. Justin zerknął w boczne lusterko które ukazywało jedynie kłęby szarego dymu ciągnące się za samochodem, jednak był pewien, że wróg nie odpuścił tak łatwo i ruszył w pościg.
- Reece?!- podniósł ton, obserwując skupionego na jeździe blondyna.
- Zerwaliśmy połączenie w tunelu, bo byliśmy na podsłuchu policyjnym. Jakimś cudem natrafili na naszą częstotliwość...- wytłumaczył przejeżdżając na czerwonym świetle, a zaraz potem wymijając szereg charakterystycznych, londyńskich taksówek.
- Ścigają nas psy?- wycharczał złotowłosy, wciąż nie mogąc ustatkować oddechu po jakże krótkim, ale niespodziewanym biegu.
- Nie... Nie wszyscy ze Steel Bullets byli w bazie gdy zdetonowałeś ładunki- odparł Lavoie, w ostatnim momencie skręcając na autostradę, na co niczego spodziewający się szatyn, uderzył głową o boczną szybę i jęknął przeciągle.
- Po prostu zajebiście!- ryknął Bieber, masując dłonią obolałe miejsce.- Z-a-j-e-b-i-ś-c-i-e...- przeliterował, aby mieć pewność, że towarzysz zrozumie jak bardzo czuł się sfrustrowany.
- To nie Twoja wina, to niedopatrzenie całej grupy- oznajmił blondyn, raz po raz zerkając we wszystkie możliwe lusterka, by upewnić się, że wrogowie zostali w tyle.
- Niby tak, ale to nie zmienia faktu, że już czas na mnie... Wypaliłem się..- Justin wzruszył ramionami z obojętnością.
- Daj spokój Biebs... Jak nie ty, to kto jest najlepszy w gangu?- zapytał Reece, obserwując licznik prędkości, którego wskazówka podskakiwała jak szalona.
- Nie wiem... Może Jordan?- brązowooki uniósł do góry brew i oparł się łokciem o wyłożone materiałem wgłębienie w drzwiach.
- Może...- Lavoie przytaknął niepewnie, a następnie sięgnął ręką na tylne siedzenia i zabrał z nich niewielki, firmowy plecak. - Masz...- mruknął, podając go Bieberowi marszczącemu pytająco czoło. - Przebierz się w ubrania, które są w środku, a potem wpakuj te, które masz na sobie teraz- wytłumaczył blondyn, ani na chwilę nie odrywając wzroku od jezdni.
Nie przejmując się obecnością partnera, Justin rozebrał się do samej bielizny, a następnie wyciągnął z plecaka siwą bluzę bez kaptura, czarne, opuszczane w kroku jeansy oraz ciemnozielonego snapback'a i Supry w tym w tym samym kolorze. Zakładał je na siebie z łatwością, biorąc pod uwagę fakt, że nie odpiął pasów bezpieczeństwa.
- Okay, a teraz powiedz mi po co to wszystko?- zapytał, upychając swoje brudne ubrania do usztywnianego plecaka.
- Włóż też swoje lewe dokumenty i słuchawki, które niestety nie będą mogły Ci się już nigdy przydać...- rozkazał blondyn, zjeżdżając na pas prowadzący do lotniska.
- No, już...- mruknął brązowooki, rozsiadając się wygodniej na fotelu. - Powiesz mi w końcu o co chodzi?- zapytał wymownym tonem.
- Barret zadecydował, że będzie bezpieczniej jak polecisz do Los Angeles już dziś- odparł, wręczywszy szatynowi bilet lotniczy, uprzednio wyciągnięty ze schowka.
- Ale, ale... Ja nawet nie mam tu swojego bagażu, telefonu, paszportu- jęknął Bieber, wyrzucając ręce w powietrze. - Jak on to sobie kurwa wyobraża?!
- Twoja torba jest w bagażniku, panikarzu- zachichotał Lavoie.
- Bardzo śmieszne stary, doprawdy się uśmiałem- fuknął Justin, skrzyżowawszy ramiona na piersiach. Chłopak próbował udawać obrażonego, choć tak naprawdę był bliski wybuchnięcia śmiechem.
Przejechawszy końcowy odcinek drogi w ciszy, Reece zerknął w lusterka aby upewnić się, że czarny SUV nie siedział mu na ogonie. Na szczęście członkowie "Steel Bullets" całkiem szybko pozostali w tyle i nie mieli pojęcia dokąd jechać.
- To tutaj- westchnął blondyn, zatrzymawszy auto na podjeździe przy wejściu na terminal.
- Taaa... Dzięki za uratowanie mi dupska- Justin poklepał towarzysza po ramieniu.
- Nie ma sprawy- odparł jasnowłosy, wyklepując na kierownicy rytm usłyszanej wcześniej piosenki.
- Będziesz w piątek na urodzinach Prestona?- zapytał brązowooki, pokazując palcami przysłowiowy cudzysłów.
- Pewnie że tak- przytaknął Lavoie ukazując rząd prostych, wybielanych zębów.
- Okay, czas na mnie. Trzymaj się- powiedział Bieber, a następnie wyszedł z auta i ruszył w kierunku bagażnika, z którego wyciągnął swoją walizkę.
Zatrzasnąwszy klapę, poprawił przydużego snapback'a opadającego mu na czoło i powolnym krokiem ruszył w kierunku hali odlotów.
- Just! Byłbym zapomniał...- Reece wychylił głowę zza uchylonych drzwi Mercedesa.
- Hm?- szatyn obrócił się w kierunku współpracownika.
- Barret mówi, że pieniądze wpłyną na Twoje konto w poniedziałek...
- Reece?- Justin stęknął do słuchawki, chcąc upewnić się, czy aby przypadkiem nie powróciła łączność z bazą.- Reece, proszę odpowiedz...- wyszeptał żałośnie, nie mając pojęcia co powinien teraz zrobić. Cała ta akcja okazała się totalną klapą i nic nie potoczyło się według wcześniej sporządzonego planu. Porażka, kompletna porażka, pomyślał brązowooki pociągając za końcówki swoich karmelowych, zlanych potem włosów. Chłopak był już tak zdenerwowany, że nawet nie czuł bólu wyrządzając sobie krzywdę, albo po prostu wszystkie te spaliny, dające gorzki posmak w jego ustach, zaczęły działać znieczulająco.
- W co ja się kurwa wpakowałem?- mruknął Justin, w dalszym ciągu stojąc w jednym i tym samym miejscu, które z każdą sekundą coraz bardziej nagrzewało się od tańczących w tunelu płomieni ognia. Szatyn nie miał pojęcia co stało się z jego odwagą, ale miał wrażenie, że poszła z dymem wraz z członkami "Steel Bullets". Co więcej, zaczął zastanawiać się, czy aby to wszystko nie było przekrętem ze strony Barret'a. Bo kto o zdrowych zmysłach pozwoliłby odejść swojemu najlepszemu pracownikowi, który był wtajemniczony wystarczająco by wykorzystać poufne informacje przeciwko gangowi i by ściągnąć go na dno?!
- Ja pierdolę...- Bieber wycedził przez zęby, zdawszy sobie sprawę, że przebieg wydarzeń był ustawiony przeciwko niemu. Barret okazał się sprytniejszy niż można by było się po nim spodziewać, tylko co jeśli to był dopiero początek niebezpiecznej gry?
Szatyn nie mógł dłużej czekać na rozwój akcji, bowiem cenny czas upływał nieubłaganie. Służby ratunkowe z pewnością były coraz bliżej miejsca wypadku, co oznaczałoby dla niego kłopoty, gdyby się na nie natknął. Nie miał innego wyboru niż biec, mimo, że był wyczerpany- nogi odmawiały mu posłuszeństwa, stukot jego serca rozsadzał mu głowę, ale musiał wziąć się w garść by dotrzeć do najbliższej stacji. Chciał pokonać tego starego skurwiela i nie mogło to przecież być aż takie trudne, bo to nie Barret doprowadził "Daredevils" na szczyt- jemu tylko przypisywano sukces zawdzięczany Justinowi...
Oparłszy się o chłodną ścianę, brązowooki wyjrzał ukradkiem w stronę stacji, na której panował istny chaos. Spanikowani ludzie popychali siebie nawzajem, chcąc jak najszybciej dostać się do schodów prowadzących do miasta. Na nic były krzyki strażników, starających się przywołać tłum do porządku- póki nie mogli nic zdziałać siłą, byli bezradni.
Bieber rozejrzał się dookoła, a następnie wskoczył z trakcji na peron i pędem ruszył do zatłoczonych schodów, z których sanitariusze, strażacy oraz funkcjonariusze policji, spychali ewakuującą się wiarę do dołu, za wszelką cenę próbując najpierw dostać się do poszkodowanych w tunelu. Nikt nawet nie zauważył, że w całym tym zgromadzeniu przybyło jednej osoby, a już tym bardziej nikt nie zastanawiał się skąd przyszedł na pozór normalnie wyglądający młodzieniec.
- Z drogi- warknął, trącając ludzi silnym barkiem, aby prędko wydostać się z podziemi, gdzie powietrze wydawało się gęstnieć z każdą kolejną sekundą. Pewnie był to tylko wymysł szatyna, gdy zaczęła do niego powoli dochodzić powaga sytuacji. Przecież nie codziennie wcielał się w rolę bezdusznego zamachowca, dla którego mimo upływu lat, pozbawienie kogoś życia nadal było rzeczą wstydliwą i haniebną przy sporządzaniu rachunku sumienia. - Przepraszam...- ponownie wycedził przez zęby, taranując każdego kto stanął na jego drodze.
Wyszedłszy na zewnątrz, Justin gorączkowo obejrzał się dookoła siebie i zastygł w bezruchu, gdy jego oczom ukazało się siedem zaparkowanych nieopodal radiowozów policyjnych, z których biły czerwono-niebieskie światła pląsające po ścianach okolicznych budynków. Wszystkiemu przyglądała się też z boku lokalna telewizja, choć od katastrofy nie minęło więcej niż dziesięć minut- niewiarygodnie i niemożliwe by w tak krótkim czasie udało się zorganizować całą tę akcję ratunkową. W pewnym momencie brązowookiemu przeszło nawet przez myśl, że ktoś mógł poinformować wszystkich o nadchodzącym wydarzeniu, ale gdy zastanowił się nad tym chwilę dłużej, stwierdził, że nie stałby tu teraz jak kołek, bowiem dawno byłby już skuty w kajdanki. Tymczasem, policja nawet nie zwróciła na niego uwagi. Był dla nich jednym z wielu zszokowanych świadków wydarzenia.
Justin splunął, do boku zalegającą mu w gardle ślinę, która wciąż miała nieprzyjemny posmak spalin. Z pewnością butelka wody rozwiązałaby sprawę, dlatego zauważywszy świecący się na zielono szyld nad sklepikiem spożywczym, usytuowanym na rogu pomiędzy dwoma przecznicami, szatyn ruszył w jego kierunku. O dziwo, czuł się bezpiecznie po całym tym zajściu. Nikt, a już na pewno nie policja, nie miał powodów do podejrzeń, że to Bieber był sprawcą zamachu. Zawsze jestem o krok dalej od was, zadrwił w myślach, z rozbawieniem obserwując umundurowanych mężczyzn, starających się odgrodzić teren żółto-czarną taśmą.
Przeszedłszy przez ulicę, podciągnął na ramiona swój opadający plecak i wsunął do kieszeni spocone z nerwów dłonie, które pod wpływem minusowej temperatury zaczęły boleśnie pierzchnąć. Zaczął żałować, że nie zabrał ze sobą rękawiczek, choć z drugiej strony musiałby być alfą i omegą by wszystko wiedzieć i o wszystkim pamiętać. Zbliżając się do sklepu, brązowooki usłyszał warkot silnika, który jak miał wrażenie, w zaskakującym tempie znajdował się coraz bliżej. Przebiegłszy wzrokiem po okolicy, dojrzał, czarnego SUV'a z przyciemnianymi szybami, który jechał wprost na niego i oślepiał go światłami. Nie wiele myśląc, Justin uskoczył w bok i przeturlał się za najbliższy śmietnik, chcąc mieć cokolwiek co mogłoby ochronić jego ciało.
Szatyn drgnął nerwowo usłyszawszy dźwięk pociągnięcia za klamkę, a za raz po tym odbezpieczenie pistoletu. Miał przeczucia, że ktoś, lecz nie wiadomo kto, jeszcze z nim nie skończył. Co gorsza, podejrzewał, że Barret maczał w tym palce.
- McCann, przegrałeś!- gruby, męski głos przebił się przez turkot dobiegający ze stojącego auta, a za raz po tym oddano dwa strzały w kierunku metalowego kubła, za którym krył się złotowłosy.
- Kurwa mać- Bieber zaklął pod nosem, chowając głowę pomiędzy swoimi podkulonymi kolanami. Dosłownie czuł jak pociski przelatują mu nad włosami, ciągnąc za sobą gwałtowny zefirek.
Niespodziewanie, w pobliżu rozległo się trąbienie klaksonu samochodowego. Zdezorientowany Justin zerknął za siebie przez ramię, aby ujrzeć dużego, czarnego Mercedesa Brabus z przyciemnianymi szybami. Och ironio, czy to przypadek, chłopak wysyczał w myślach przypominając sobie rozporządzenia Barret'a dotyczące transportu podczas przemycania kokainy z Bogoty do Los Angeles. Dokładnie takie auto miało odebrać wtedy grupę szatyna spod lotniska.
- Jase?!- poddenerwowany głos Reece'a obiegł okolicę.- Jase...!
Nie wiele myśląc, brązowooki odbił się od ziemi i pędem ruszył do pojazdu, który również znalazł się pod ostrzałem.
- Co tu się kurwa dzieje?!- wrzasnął, gdy tylko wskoczył na przedni fotel pasażera.
- Pasy- rozkazał Lavoie, wciskając pedał gazu najmocniej jak tylko mógł. Justin zerknął w boczne lusterko które ukazywało jedynie kłęby szarego dymu ciągnące się za samochodem, jednak był pewien, że wróg nie odpuścił tak łatwo i ruszył w pościg.
- Reece?!- podniósł ton, obserwując skupionego na jeździe blondyna.
- Zerwaliśmy połączenie w tunelu, bo byliśmy na podsłuchu policyjnym. Jakimś cudem natrafili na naszą częstotliwość...- wytłumaczył przejeżdżając na czerwonym świetle, a zaraz potem wymijając szereg charakterystycznych, londyńskich taksówek.
- Ścigają nas psy?- wycharczał złotowłosy, wciąż nie mogąc ustatkować oddechu po jakże krótkim, ale niespodziewanym biegu.
- Nie... Nie wszyscy ze Steel Bullets byli w bazie gdy zdetonowałeś ładunki- odparł Lavoie, w ostatnim momencie skręcając na autostradę, na co niczego spodziewający się szatyn, uderzył głową o boczną szybę i jęknął przeciągle.
- Po prostu zajebiście!- ryknął Bieber, masując dłonią obolałe miejsce.- Z-a-j-e-b-i-ś-c-i-e...- przeliterował, aby mieć pewność, że towarzysz zrozumie jak bardzo czuł się sfrustrowany.
- To nie Twoja wina, to niedopatrzenie całej grupy- oznajmił blondyn, raz po raz zerkając we wszystkie możliwe lusterka, by upewnić się, że wrogowie zostali w tyle.
- Niby tak, ale to nie zmienia faktu, że już czas na mnie... Wypaliłem się..- Justin wzruszył ramionami z obojętnością.
- Daj spokój Biebs... Jak nie ty, to kto jest najlepszy w gangu?- zapytał Reece, obserwując licznik prędkości, którego wskazówka podskakiwała jak szalona.
- Nie wiem... Może Jordan?- brązowooki uniósł do góry brew i oparł się łokciem o wyłożone materiałem wgłębienie w drzwiach.
- Może...- Lavoie przytaknął niepewnie, a następnie sięgnął ręką na tylne siedzenia i zabrał z nich niewielki, firmowy plecak. - Masz...- mruknął, podając go Bieberowi marszczącemu pytająco czoło. - Przebierz się w ubrania, które są w środku, a potem wpakuj te, które masz na sobie teraz- wytłumaczył blondyn, ani na chwilę nie odrywając wzroku od jezdni.
Nie przejmując się obecnością partnera, Justin rozebrał się do samej bielizny, a następnie wyciągnął z plecaka siwą bluzę bez kaptura, czarne, opuszczane w kroku jeansy oraz ciemnozielonego snapback'a i Supry w tym w tym samym kolorze. Zakładał je na siebie z łatwością, biorąc pod uwagę fakt, że nie odpiął pasów bezpieczeństwa.
- Okay, a teraz powiedz mi po co to wszystko?- zapytał, upychając swoje brudne ubrania do usztywnianego plecaka.
- Włóż też swoje lewe dokumenty i słuchawki, które niestety nie będą mogły Ci się już nigdy przydać...- rozkazał blondyn, zjeżdżając na pas prowadzący do lotniska.
- No, już...- mruknął brązowooki, rozsiadając się wygodniej na fotelu. - Powiesz mi w końcu o co chodzi?- zapytał wymownym tonem.
- Barret zadecydował, że będzie bezpieczniej jak polecisz do Los Angeles już dziś- odparł, wręczywszy szatynowi bilet lotniczy, uprzednio wyciągnięty ze schowka.
- Ale, ale... Ja nawet nie mam tu swojego bagażu, telefonu, paszportu- jęknął Bieber, wyrzucając ręce w powietrze. - Jak on to sobie kurwa wyobraża?!
- Twoja torba jest w bagażniku, panikarzu- zachichotał Lavoie.
- Bardzo śmieszne stary, doprawdy się uśmiałem- fuknął Justin, skrzyżowawszy ramiona na piersiach. Chłopak próbował udawać obrażonego, choć tak naprawdę był bliski wybuchnięcia śmiechem.
Przejechawszy końcowy odcinek drogi w ciszy, Reece zerknął w lusterka aby upewnić się, że czarny SUV nie siedział mu na ogonie. Na szczęście członkowie "Steel Bullets" całkiem szybko pozostali w tyle i nie mieli pojęcia dokąd jechać.
- To tutaj- westchnął blondyn, zatrzymawszy auto na podjeździe przy wejściu na terminal.
- Taaa... Dzięki za uratowanie mi dupska- Justin poklepał towarzysza po ramieniu.
- Nie ma sprawy- odparł jasnowłosy, wyklepując na kierownicy rytm usłyszanej wcześniej piosenki.
- Będziesz w piątek na urodzinach Prestona?- zapytał brązowooki, pokazując palcami przysłowiowy cudzysłów.
- Pewnie że tak- przytaknął Lavoie ukazując rząd prostych, wybielanych zębów.
- Okay, czas na mnie. Trzymaj się- powiedział Bieber, a następnie wyszedł z auta i ruszył w kierunku bagażnika, z którego wyciągnął swoją walizkę.
Zatrzasnąwszy klapę, poprawił przydużego snapback'a opadającego mu na czoło i powolnym krokiem ruszył w kierunku hali odlotów.
- Just! Byłbym zapomniał...- Reece wychylił głowę zza uchylonych drzwi Mercedesa.
- Hm?- szatyn obrócił się w kierunku współpracownika.
- Barret mówi, że pieniądze wpłyną na Twoje konto w poniedziałek...
*
Otworzywszy ciężkie, dębowe drzwi do małego pokoiku, w którym panował już półmrok, blondynka westchnęła cicho i uśmiechnęła się pod nosem na widok pluszowych misiów starannie poukładanych na drewnianym regale. Na każdej z maskotek były widoczne ślady szycia, o ile strzępki waty nie wysypywały się przez celowo rozerwane szwy. Już będąc dzieckiem, Sarah fascynowała się medycyną i marzyła o pracy w zawodzie lekarza, jednak z biegiem czasu, życie ułożyło dla niej całkiem inny scenariusz.
Rozbawiona, a za razem rozczulona dziewczyna ruszyła w kierunku ustawionego pod oknem łóżka, jednak zatrzymała się na moment, gdy po pomieszczeniu rozległo się skrzypnięcie podłogi. Przez większość swojego życia miała w nawyku omijanie tego panela, a teraz na niego stąpnęła. Fakt, całkiem o tym zapomniała. Od czasu wyprowadzki do Londynu, rzadko kiedy odwiedzała rodzinny dom w Brighton. Gdyby się uparła, mogłaby zliczyć ilość swoich wizyt na palcach obu rąk- nic czym mogłaby się pochwalić.
Podszedłszy do łóżka, blondynka przejechała dłonią po satynowej pościeli i zadrżała pod wpływem chłodu jaki oddawał materiał.
- Oh kochanie, tu jesteś...- łagodny głos matki, otulił uszy dziewczyny.
- Nic się nie zmieniło...- wyszeptała Sarah, wędrując wzrokiem po różowej, wzorzystej tapecie.
- Tak Ci się tylko wydaje- odparła kobieta, głaszcząc kościste plecy córki. - Taki wielki dom, tylko dla mnie i taty- powiedziała ze smutkiem.- Skończyłaś już studia, masz pracę, wyniosłaś się do innego miasta, a twój brat spełnia się zawodowo i bierze wkrótce ślub. Czas biegnie nieubłaganie...- mruknęła, patrząc tępo na stare rodzinne zdjęcie stojące na stoliku nocnym.
- Czekaj. Jaki ślub?!- zapytała zbita z tropu blondynka, usiadłszy z wrażenia na miękkim materacu.
- Thane zamierza oświadczyć się Kayle, w ten piątek u nas na rodzinnym obiedzie- wyjaśniła wniebowzięta Edna. - Nie powiedział Ci?
- Nie- dziewczyna pokręciła głową z zdezorientowaniem.
- Dziwne, bo sam mi mówił, że chciał Cię prosić byś wybrała z nim pierścionek. Podobno znasz Kayle najlepiej...- na twarzy pani Reyes pojawiła się lwia zmarszczka, świadcząca o chwilowej konsternacji i zadumie.
- Cóż, znając Thane'a miał zbyt wiele pracy by mnie o tym poinformować... Zakładam, że zadzwoni do mnie w piątek na dwie godziny przed obiadem- Sarah zaśmiała się sztucznie, nie chcąc wzbudzać u matki żadnych podejrzeń.
- Powinnam wyjąć pieczeń z piekarnika. Zejdź do jadalni za dziesięć minut- poprosiła kobieta, po czym wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Blondynka podniosła się z łóżka i podeszła do komody stojącej po przeciwnej stronie izdebki. Odruchowo przejechała dłonią po jej gładkiej, drewnianej powierzchni i strzepnęła palcami małe, niesforne kotki kurzu, choć jak sądząc po jego ilości, pokój był sprzątany dość często. Chwyciwszy swoją starą, ulubioną pozytywkę, Sarah kilka razy przekręciła srebrny kluczyk i uśmiechnęła się gdy po pokoju rozbrzmiała dobrze jej znana, spokojna melodyjka, dla której mała baletnica po długim czasie obudziła się do życia i zatańczyła jak za dawnych lat.
- Tańcz mała...- mruknęła dziewczyna, nucąc coś cicho pod nosem. Czuła, że lada moment coś w niej pęknie, a z oczu wyleją się hektolitry łez.- Tańcz chociaż ty, bo Thane i Kayle nie będą mieli okazji zatańczyć razem na ślubie. Do tego nie dopuszczę...- wyszeptała, a potem rzuciła się na łóżko i ukryła twarz w poduszkę, aby nikt nie widział jak płacze. Miała plan, okrutny plan, lecz wiedziała, że nadejdzie dzień, w którym od obu stron usłyszy szczere podziękowania.
***
Spodziewaliście się, że tak zakończy się akcja Justina? Co według was planuje zrobić Sarah?
Wybaczcie, że rozdział krótki i nadal nieciekawy, ale to przejściowe. Powiem wam, że nie mogę się już doczekać następnego rozdziału bo będzie się działo! Nie wspomnę o rozdziale siedemnastym - uhh... ;-)
Mam ogromne nadzieje, że kolejny będzie znacznie szybciej.
Dziękuję za komentarze. Mogę liczyć na tyle ile było pod rozdziałem piętnastym?
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
@storytellerfun
@storytellerfun
Cudowny !
OdpowiedzUsuńJuż myślałam, że Justin zostanie złapany,a le na szczęście się udało :)
Końcówka niesamowita, nie spodziewałam się tego:)
Bardzo dziękuję i pozdrawiam, xoxo
Jeśli masz ochotę zapraszam do siebie :D
http://x-dylanchavez-x.blogspot.com
<3333 Kocham szkoda że tak mało sie działo ale i tak zajebisty <333
OdpowiedzUsuńKiedy oni sie spotkają :C
OdpowiedzUsuńNareście !!!!! Ludzie cieszmy się i radujmy bo Fun. dodała nowy roździał :D
OdpowiedzUsuńDziekuje jak zawsze cudowny ! Niech oni sie wreszcie spotkają no . Wydaje mi sie że Sarah nic nie zrobi bo Kayle zerwie z Thanem . KC <3
OdpowiedzUsuńMoze cos sie rozkreci ;)
OdpowiedzUsuńNie może dojść do ślubu, ona musi być z Justinem :))))
OdpowiedzUsuńCzekam na nastepny i zycze weny
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz naprawdę :D czekam na next :D
OdpowiedzUsuńO rany ! <3
OdpowiedzUsuńSUPER<3
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńHej, hej. ♥
OdpowiedzUsuńMoże nie będę teraz się nad sobą użalała, tylko od razu przejdę do rozdziału.
Od początku, a dokładnie od Stranger Bieber, podziwiam Twoje opisy uczuć, sytuacji. Sama chciałabym być taka dobra, a niestety nie jestem, i pewnie nigdy nie będę.
Możesz mi nie wierzyć, ale czasem sama odczuwam te sytuacje, w których znajduje się Justin czy Kayle.
Jesteś na prawdę bardzo, bardzo dobra w tym co robisz i nie przerywaj tego, tylko jeszcze bardziej się kształć.
Co do sytuacji w rozdziale;
Wooow! Ja bym pewnie już nie żyła, gdyby pociąg "zajechał" ni stąd, ni zowąd (nie wiem, jak to nazwać).
Szacun dla Jussa, że potrafił wyjść z tej sytuacji bez opresji. Ale najbardziej intryguje mnie Sarah... Co ona zrobi? Szczerze mówiąc, liczę na zakończenie, że Kayle będzie z Biebsem, nie z tym całym Thanem. Dobra, może i jest przystojny, ocieka seksem i w ogóle... No ale widać, a raczej jak czytam to odczuwam to, że Kayle wcale go nie kocha, a Thane robi to jakby z przymusu. Sama nie wiem, co o tym myśleć.
Podsumowując rozdział jest rewelacyjny, czyli tak jak zwykle. Napisałaś, że ma ten plan, a ja jestem bardzo ciekawa jak jej się to uda. Nie mogę się doczekać szesnastego rozdziału. Mam nadzieję, że go szybko dodasz.
Gdybyś miała czas, zapraszam do siebie: http://50-twarzy-greya.blogspot.com/.
Pozdrawiam,
Zapomniałam wspomnieć!
UsuńGdybyś tak chciała kreatywnego traileru (inaczej mówiąc zwiastunu), zapraszam:
http://creative-trailers.blogspot.com/.
W tej chwili jestem tam na stażu i byłabym wdzięczna, gdybyś zamówiła.
Jeszcze raz pozdrawiam,
K. :)
oooo mattko ! co ona kombinuje ? ;o jshdjsa
OdpowiedzUsuńCudowny rozdzial ! ;******
OdpowiedzUsuńUwielbiam ! *.*
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział! :) @PollKlaudia
OdpowiedzUsuńBoże, ilekroć tu wchodzę i czytam, dech mi zapiera! Jesteś fenomenalna... Czuję się jak kompletne beztalencie, gdy czytam kolejne rozdziały. Masz wyjątkowo bogate słownictwo, szczerze mówiąc, podziwiam Cię! Wybacz mi, że nie komentuję Twoich rozdziałów, ale niestety, nie mam zbyt wiele czasu, ledwie znajduję chwilę, żeby cokolwiek poczytać, mam nadzieję, że mnie zrozumiesz.
OdpowiedzUsuńZadziwiasz mnie. Emocje, które tu opisałaś są tak wyraziste, że momentami sama czuję tę frustrację, czy poddenerwowanie. Rozdział cholernie mi się podoba, uwielbiam go :) Z niecierpliwością czekam na kolejny!
www.wykrzesac-resztki-czlowieczenstwa.blogspot.com
Szczerze, nie mam pojecia, co ona planuje zrobic. :p
OdpowiedzUsuńI muslalam, ze Jus zostanie zlapany! Ciesze sie, ze jednak nie (;
Dziekuje za ten rodzial.! Wspaniale sie go pisalo.
Tak bardzo prawdziwe. ; d
X.O.X.O.
PS. Your forever.
zapraszam na http://dark-brooklyn.blogspot.com/ amatorskie opowiadanie które dopiero zaczęłam pisać, miłoby było z twojej strony gdybyś weszła i oceniła moją pracę :) bardzo ciekawe opowiadanie <3
OdpowiedzUsuńOhoho, to możliwe? dzisiaj znalazłam to twoje opowiadanie i jestem nim po prostu zachwycona *.* lubię taką fabułe i przeczytałam wszystko nie odrywając się nawet na chwilę;o wielkie lovv :3 xoxo informujesz? @daruux3
OdpowiedzUsuńJaki świetny rozdział! Masz ogromny talent. Nie mogę doczekać się kolejnego rozdziału :) Weny życzę :)
OdpowiedzUsuńświetny ♥
OdpowiedzUsuńświetny <3
OdpowiedzUsuńBomba!! xD Zapraszam do mnie :D http://darkemoutions.blogspot.com/ Ona nienawidzi go przez to co jej zrobił, a on teraz chce to odkręcic uda mu się?? Sprawdź :D
OdpowiedzUsuńKocham <3
OdpowiedzUsuńCzekam na NN :D
kocham to !
OdpowiedzUsuńkocham, kocham, kocham ;)
OdpowiedzUsuńmogłabyś mnie informować na tt?
@srutuuu
Boże świetny <333
OdpowiedzUsuńSuper ;) czekam na nexta <3
OdpowiedzUsuńSuper dobrze ze go noe zlapali, barret cos chyba knuje a mysle ze sarah chce rozdzielic kayle i thana. A ja tak baardzo chce kayle i biebera <3
OdpowiedzUsuńNo omg myślałam że będzie po nim ;o
OdpowiedzUsuńA tu żyje Uff :D
Bardzo dobrze opisane uczucia brawo :)
Oj działo się niezłą akcja na tym metrze xD
Jaki zwrot akcji już myślałam że mogą go postrzelic na szczęście wszystko dobrze się skończyło ;)
Po co jednak teraz jedzie do LA ?
Barret jednak coś knuje ?
Oj oby to się źle nie skończyło !
Thane się oświadcza ?:o tego się nie spodziewałam !
Hmm i jaki plan ma Sarah ?:o
Ojj... robi się ciekawie :D
Fajny rozdział ;)
Czekam na kolejny ;)
Pozdrawiam ;*
Kiedy nn? czekamy już bardzo dlugowiec moglabys juz dodac . Prosze O:-)
UsuńBoże nie wiem jak Ty to zrobiłaś, ale to opowiadanie jest idealne. Nigdy w życiu nie czytałam żadnego opowiadania o Bieberze bo zawsze mi się wydawało, że piszą je jakieś malolaty, które w życiu nie widziały słownika na oczy. Jak dobrze, że jednak to opowiadanie postanowiłam przeczytać ! Mam nadzieję, że będziesz to kontynuować, bo w przeciwnym razie chyba umrę. Życzę weny, dużo czasu i mnóstwa komentarzy. Możesz być pewna tego, że przeczytam każdy rozdział i pod każdym zostawię opinię, mimo że jestem pewna iż każdy będzie wspaniały.
OdpowiedzUsuńKiedy next ? Błagam nie torturuj nas ! :D
OdpowiedzUsuńHej!
OdpowiedzUsuńPamiętam jak zaczynałam czytać Twoje opowiadanie i to chyba było jeszcze zanim wyjechała do Anglii. Potem w Anglii przeczytałam zaledwie kilka rozdziałów i musiałam przerwać bo najzwyczajniej w świecie nie miałam na to czasu, ani chęci - na obcej ziemi czułam się cholernie źle.
Teraz przeczytałam wszystko od początku i kurde, dziewczyno, Twoje opowiadanie jest świetne! Wcześniej robiło na mnie wrażenie, ale teraz akcja tak się rozkręciła, że czytając to, czasem nawet miałam ochotę się rozpłakać xD Pamiętam, że szczególnie miałam takie odczucia przy rozdziale dziewiątym, ale te kolejne również wywołują wiele emocji. Nie przypuszczałam, że Kay tak szybko zacznie nowy związek, a tym bardziej nie sądziłam, że odejdzie od Justina, nawet jak pozna prawdę. Oboje nie mogą bez siebie wytrzymać i już nie mogę się doczekać, kiedy nareszcie się spotkają! Myślę, że to Justina widziała w tej ciemnej uliczce.
I nie mam zielonego pojęcia co planuje Sarah, ale jeżeli nie dopuści do ślubu Kay i tego jej faceta, to już ją lubię xd
Życzę Ci dużo zdrowia ( czytałam, że miałaś jakieś problemy ), oraz weny do pisania, bo opowiadanie jest cudowne.
Pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na nowy rozdział! :)
Witam! Zostałaś nominowana do Libster Awards. Jeżeli nie chcesz przyjąć nagrody, po prostu pomiń ten komentarz. Więcej na: http://twenty-secrets-of-love.blogspot.com/2013/12/nominacja-do-libster-awards.html. Pozdrawiam, Kadu ;*
OdpowiedzUsuńSuper opowiadanie piszesz
OdpowiedzUsuń