Bez emocji wlepiał wzrok w kamienną płytę wkopaną w ziemię, która z każdą kolejną sekundą rozmazywała mu się przed oczami. Nie chciał widzieć ciągu wygrawerowanych na betonowej tafli liter, nawet jeśli doskonale wiedział jaka była ich ogólna treść. Może to irracjonalne, ale szatyn zwyczajnie bał się sprostać rzeczywistości, mimo że była ona koszmarem już od ponad roku. Całkiem sporo czasu minęło od pochówku Prestona nim Justin odważył się przyjść na cmentarz po raz pierwszy od ceremonii pogrzebowej. Nie oznaczało to jednak, że zapomniał o przyjacielu, bo wcale tak nie było. Nie raz przyjeżdżał do tego miejsca, lecz nigdy nie miał wystarczająco wiele odwagi by wyjść z auta i pójść odwiedzić Wallis'a.
- Cze...Cześć Prest- sapnął chłopak, mocno zacisnąwszy piekące powieki. Był twardzielem- nie mógł pozwolić sobie na łzy, tym bardziej że ktoś mógł go obserwować.
- Dobrze Ci tam?- zapytał drżącym głosem, szorując butem błotnistą dziurę w zielonej, wilgotnej od siąpiącego deszczu trawie. Od samego rana nad niebem Los Angeles wisiały ciemnoszare chmury, które prędzej czy później miały przynieść ulewę.
Nasunąwszy na głowę kaptur, Bieber spojrzał do boku na stojącą nieopodal wierzbę i zadrżał z zimna gdy znienacka uderzyła w niego fala wspomnień. Jego myśli owładnęła wizja kilku mężczyzn niosących białą trumnę w kierunku głębokiego dołu, gotowego osunąć się lada moment, niczym wysoki ubity z piasku klif podmyty przez wysokie, morskie fale. W oddali znów dało słyszeć się szloch rodziny oraz przyjaciół. Jedynie Barret, stojący gdzieś z tyłu by nie rzucać się zbytnio w oczy, pochrząkiwał co chwila jakby ze znudzeniem czekając na koniec ceremonii. Zapewne nie pierwszy i nie ostatni z jego pachołków zapłacił życiem za branie udziału w interesach mafijnych.
Czas cofnął się do tyłu o ponad rok. Justin o dziwo, nie bał się wtedy płakać. Kiedy umiera bliska osoba, łzy potrzebne są po to, żeby nie widzieć zbyt wiele i nie móc zarejestrować przykrych widoków w swojej głowie. Najgorsze jest jednak to, że ani one, ani przyciemniane okulary nie są na cokolwiek zdatne. Każdy czuje tę samą pustkę, ma tak samo podpuchnięte oczy i tak samo nie znosi czarnego stroju, który musi mieć ubrany do obrzędu ostatniego pożegnania- bo przecież tak wypada.
- Mamo... Mamusiu... Maaaamo- głośny szept Holy- czteroletniej siostry Prestona dobiegł do uszu stojącego nieopodal Justina. - A jak wrócimy do domu to Preston już będzie?- zapytała dziewczynka, pociągając za rękę słaniającej się na nogach, czarnowłosej kobiety. - Mamusiu, będzie? Będzie, tak?- kontynuowała, tupnąwszy nóżką, aby zwrócić na siebie uwagę matki.
- Skarbie...- jęknęła pani Wallis.- Niestety nie...
- Ale on obiecał...- zasmucona wygięła usta w podkówkę.- Mieliśmy iść na plac zabaw... Mamusiu...
Szatyn położył dłoń na ramieniu kobiety na znak by odpuściła sobie dalszej, przykrej rozmowy, a sam przykucnął przed malutką murzynką.
- Hej mała, a może dzisiaj dla odmiany pójdziesz na plac zabaw ze mną?- zaproponował, poprawiwszy dziewczynce biały kołnierzyk wystający spod czarnego płaszczyka.
Cichy pomruk wydobył się z ust nieświadomej tragedii panieneczki, intensywnie wpatrującej się w niewyrażającą żadnych emocji twarz chłopaka. Rany Boskie, jak bardzo była ona podobna do swojego brata!
- Ale ty się nie rozmyślisz, prawda?- upewniła się mała Holy nim nie owinęła swoich chudziutki rączek wokół szyi brązowookiego.
Czas cofnął się do tyłu o ponad rok. Justin o dziwo, nie bał się wtedy płakać. Kiedy umiera bliska osoba, łzy potrzebne są po to, żeby nie widzieć zbyt wiele i nie móc zarejestrować przykrych widoków w swojej głowie. Najgorsze jest jednak to, że ani one, ani przyciemniane okulary nie są na cokolwiek zdatne. Każdy czuje tę samą pustkę, ma tak samo podpuchnięte oczy i tak samo nie znosi czarnego stroju, który musi mieć ubrany do obrzędu ostatniego pożegnania- bo przecież tak wypada.
- Mamo... Mamusiu... Maaaamo- głośny szept Holy- czteroletniej siostry Prestona dobiegł do uszu stojącego nieopodal Justina. - A jak wrócimy do domu to Preston już będzie?- zapytała dziewczynka, pociągając za rękę słaniającej się na nogach, czarnowłosej kobiety. - Mamusiu, będzie? Będzie, tak?- kontynuowała, tupnąwszy nóżką, aby zwrócić na siebie uwagę matki.
- Skarbie...- jęknęła pani Wallis.- Niestety nie...
- Ale on obiecał...- zasmucona wygięła usta w podkówkę.- Mieliśmy iść na plac zabaw... Mamusiu...
Szatyn położył dłoń na ramieniu kobiety na znak by odpuściła sobie dalszej, przykrej rozmowy, a sam przykucnął przed malutką murzynką.
- Hej mała, a może dzisiaj dla odmiany pójdziesz na plac zabaw ze mną?- zaproponował, poprawiwszy dziewczynce biały kołnierzyk wystający spod czarnego płaszczyka.
Cichy pomruk wydobył się z ust nieświadomej tragedii panieneczki, intensywnie wpatrującej się w niewyrażającą żadnych emocji twarz chłopaka. Rany Boskie, jak bardzo była ona podobna do swojego brata!
- Ale ty się nie rozmyślisz, prawda?- upewniła się mała Holy nim nie owinęła swoich chudziutki rączek wokół szyi brązowookiego.
Złotowłosy spojrzał na białą różę w swoich dłoniach, a następnie na kamienny nagrobek osadzony w gruncie. Był wściekły, że tylko tyle mógł dać swojemu najlepszemu przyjacielowi w jego dwudzieste pierwsze urodziny. To miał być wyjątkowy dzień- Preston przez długi czas opowiadał Justinowi jak chciałby go spędzić.
- Wszystkiego najlepszego stary- wyszeptał Bieber nie mogąc zdobyć się na nic innego. W głowie miał kompletną pustkę, a na dodatek słowa grzęzły mu w gardle i zaciskały mu przełyk tak jakby zawiązano na nim pętelkę.
Przykucnąwszy, Justin położył kwiat na trawie, a następnie złożył ręce i zakrył nimi swoją obciętą od zimnego wiatru twarz.
- Prest...Ja... J-a chcę...- wydukał, starając się pozbierać poszczególne myśli w jedną całość. - Chcę, żebyś wiedział, że zrobię wszystko by Twoje urodziny wyglądały tak jak to sobie wymarzyłeś...- powiedział na jednym tchu, w obawie, że słowa mogłyby umknąć mu po raz kolejny, po czym wstał i pędem ruszył w stronę swojego Lamborghini, które zaparkował na poboczu jezdni, mimo że było to kategorycznie zabronione. Nawet jeśli w drobnym stopniu złamał prawo, to nie bał się policji. Po pierwsze wiele razy im się już wywinął, a po drugie to był cmentarz. Mało kto chciał pamiętać o tym miejscu...
- Wszystkiego najlepszego stary- wyszeptał Bieber nie mogąc zdobyć się na nic innego. W głowie miał kompletną pustkę, a na dodatek słowa grzęzły mu w gardle i zaciskały mu przełyk tak jakby zawiązano na nim pętelkę.
Przykucnąwszy, Justin położył kwiat na trawie, a następnie złożył ręce i zakrył nimi swoją obciętą od zimnego wiatru twarz.
- Prest...Ja... J-a chcę...- wydukał, starając się pozbierać poszczególne myśli w jedną całość. - Chcę, żebyś wiedział, że zrobię wszystko by Twoje urodziny wyglądały tak jak to sobie wymarzyłeś...- powiedział na jednym tchu, w obawie, że słowa mogłyby umknąć mu po raz kolejny, po czym wstał i pędem ruszył w stronę swojego Lamborghini, które zaparkował na poboczu jezdni, mimo że było to kategorycznie zabronione. Nawet jeśli w drobnym stopniu złamał prawo, to nie bał się policji. Po pierwsze wiele razy im się już wywinął, a po drugie to był cmentarz. Mało kto chciał pamiętać o tym miejscu...
*
Charakterystyczny dźwięk zatrzaskiwanych drzwi frontowych rozległ się po mieszkaniu owładniętym wczesno-porannym mrokiem. Jedynie salon rozświetlała jasna łuna bijącą od włączonego telewizora, który Sarah oglądała przez całą noc, leżąc na kanapie pod kocem. Już od dawna, dziewczyna nie czuła się tak źle jak w tym momencie- piekący od stałego podcierania nos oraz utrudniający oddychanie kaszel, spędzały jej sen z powiek. Masz za swoje kretynko, pomyślała blondynka przypomniawszy sobie o naumyślnym przysporzeniu się o przeziębienie, lecz gdy tylko w progu pokoju stanęła Kayle, choroba znów zaczęła wydawać się wartą poświęcenia.
- Śpisz?- szepnęła brunetka, spoglądając na przyjaciółkę zatroskanym wzrokiem.
- Och, gdybym tylko mogła...- poskarżyła się Reyes, odchrząknąwszy głośno, czego też prędko pożałowała ze względu na palące uczucie w gardle.- Jak w pracy?
- Lepiej niż w domu- brązowooka wyznała z przykrością. Ostatnim razem widziała się z Thane'm niespełna tydzień temu, na kolacji, z której wyszedł gdy tylko otrzymał telefon ze szpitala. - A ty, jak się czujesz?- zagadnęła, przeskoczywszy między zużytymi od kataru chusteczkami walającymi się po podłodze.
- Pomijając fakt, że wszystko mnie boli, czuję się jakbym miała odejść z tego świata i że za sześć godzin muszę być w pracy zwarta i gotowa, to jest całkiem nieźle- zironizowała Sarah, przykrywając się szczelniej polarowym kocem.
Carter nie udzieliła towarzyszce żadnej odpowiedzi. W ciszy usiadła na podparciu kanapy, pogłaskała blondynkę po rozpalonym czole i przygryzła wnętrze swojego policzka, tak jak zawsze gdy intensywnie nad czymś rozmyślała.
- A co byś powiedziała gdybym miała Ciebie zastąpić?- zaproponowała po krótkiej chwili milczenia.
- Och, Kay... Dziękuję- chrypnęła Reyes, starając się nie podskoczyć z radości aż pod sam sufit. Byłoby to dość ryzykowne, biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze minutę temu czuła się umierająca. Z drugiej strony, było co świętować- Kayle połknęła haczyk!
- Nie dziękuj, bo nie wiem czy wiesz, ale ty we wtorek lecisz w zamian za mnie do Hong Kongu...- zachichotała pod nosem, a zaraz po tym zasłoniła dłonią swoje rozdziawione od ziewania usta.- Pójdę już skoro wkrótce muszę znowu wstać do pracy... Tobie też radziłabym wyłączyć telewizję i spróbować zasnąć.
- Postaram się...- odparła Sarah, starając się wygrzebać pilota z zagłębienia w sofie .
- Śpij dobrze...- zaświergotała brunetka kierując się do swojej sypialni ślamazarnym krokiem.
Usmażę się a to w piekle, pomyślała blondynka zerknąwszy na półkę ze wspólnym zdjęciem Kayle i Thane'a. Kochała ich- jego miłością siostrzaną, a ją miłością przyjacielską, i chyba właśnie dlatego nie potrafiła dopuścić do siebie chociażby jednej myśli, że Carter stałaby się członkiem rodziny Reyes. Tym bardziej, że w oczach brunetki nadal błyskały iskierki, gdy przypadkiem napomknięto coś o Justinie. Nie ważne jak dobrze starałaby się to ukryć, i tak Sarah wiedziała, że jej brat nie pokona Biebera pod żadnym względem. Potrzeba było tylko czasu by uświadomić Kayle czego tak naprawdę oczekiwała od życia.
- Śpisz?- szepnęła brunetka, spoglądając na przyjaciółkę zatroskanym wzrokiem.
- Och, gdybym tylko mogła...- poskarżyła się Reyes, odchrząknąwszy głośno, czego też prędko pożałowała ze względu na palące uczucie w gardle.- Jak w pracy?
- Lepiej niż w domu- brązowooka wyznała z przykrością. Ostatnim razem widziała się z Thane'm niespełna tydzień temu, na kolacji, z której wyszedł gdy tylko otrzymał telefon ze szpitala. - A ty, jak się czujesz?- zagadnęła, przeskoczywszy między zużytymi od kataru chusteczkami walającymi się po podłodze.
- Pomijając fakt, że wszystko mnie boli, czuję się jakbym miała odejść z tego świata i że za sześć godzin muszę być w pracy zwarta i gotowa, to jest całkiem nieźle- zironizowała Sarah, przykrywając się szczelniej polarowym kocem.
Carter nie udzieliła towarzyszce żadnej odpowiedzi. W ciszy usiadła na podparciu kanapy, pogłaskała blondynkę po rozpalonym czole i przygryzła wnętrze swojego policzka, tak jak zawsze gdy intensywnie nad czymś rozmyślała.
- A co byś powiedziała gdybym miała Ciebie zastąpić?- zaproponowała po krótkiej chwili milczenia.
- Och, Kay... Dziękuję- chrypnęła Reyes, starając się nie podskoczyć z radości aż pod sam sufit. Byłoby to dość ryzykowne, biorąc pod uwagę fakt, że jeszcze minutę temu czuła się umierająca. Z drugiej strony, było co świętować- Kayle połknęła haczyk!
- Nie dziękuj, bo nie wiem czy wiesz, ale ty we wtorek lecisz w zamian za mnie do Hong Kongu...- zachichotała pod nosem, a zaraz po tym zasłoniła dłonią swoje rozdziawione od ziewania usta.- Pójdę już skoro wkrótce muszę znowu wstać do pracy... Tobie też radziłabym wyłączyć telewizję i spróbować zasnąć.
- Postaram się...- odparła Sarah, starając się wygrzebać pilota z zagłębienia w sofie .
- Śpij dobrze...- zaświergotała brunetka kierując się do swojej sypialni ślamazarnym krokiem.
Usmażę się a to w piekle, pomyślała blondynka zerknąwszy na półkę ze wspólnym zdjęciem Kayle i Thane'a. Kochała ich- jego miłością siostrzaną, a ją miłością przyjacielską, i chyba właśnie dlatego nie potrafiła dopuścić do siebie chociażby jednej myśli, że Carter stałaby się członkiem rodziny Reyes. Tym bardziej, że w oczach brunetki nadal błyskały iskierki, gdy przypadkiem napomknięto coś o Justinie. Nie ważne jak dobrze starałaby się to ukryć, i tak Sarah wiedziała, że jej brat nie pokona Biebera pod żadnym względem. Potrzeba było tylko czasu by uświadomić Kayle czego tak naprawdę oczekiwała od życia.
*
Ściągnął z półki twardo oprawiony słownik i z wściekłością rzucił nim w pobliską ścianę, pod którą leżał spory stos książek. Wyrzuty sumienia oraz myśli z kategorii "A co by było gdyby..." powróciły do szatyna jak cholerny bumerang, choć za każdym razem gdy go odrzucał, obiecał sobie, że to już nigdy więcej się nie powtórzy. Może wszystko stałoby się łatwiejsze, gdyby Justin powiedział rodzinie Wallis'ów w jaki sposób zginął Preston- przecież było już tak wiele sytuacji, kiedy w ostatnim momencie przytrzymał język za zębami. W porę dochodziło do niego, że wcale nie pozbyłby się bólu psychicznego, a tylko przelałby go na i tak cierpiących już ludzi.
Kolejna książka trafiła w ręce Biebera i tym samym stała się następną, która uderzyła w ścianę.
- Jus-tin...- jęknęła Pattie, niespodziewanie otworzywszy drzwi od pokoju. Z pewnością nie na takie przywitanie liczyła, choć była w pełni świadoma, że encyklopedia leciała w jej stronę całkiem przypadkowo.
- Co?- warknął, stojąc do matki plecami. Na szczęście, zdążył szybko odwrócić się tyłem by ukryć łzy mimowolnie spływające po jego policzkach.
- Spójrz na mnie- zażądała kobieta, rozglądając się po pomieszczeniu z niemałym zaskoczeniem, bowiem sądziła, że od pewnego czasu napady agresji stały się dla jej syna czymś obcym.
- Po co?- odparł oschłym tonem, ocierając wierzchem dłoni swoje mokre od płaczu policzki.
- Proszę Cię, spójrz na mnie...- westchnęła, wszedłszy wgłąb pokoju, w którym granatowe ściany, oraz szarobure niebo przysłonięte grafitowymi roletami stwarzały niemalże ciemność.
Justin uraczył ją swoim wrogim spojrzeniem, lecz nic nie powiedział.
- Byłeś u Prestona- zaczęła Pattie bardziej oznajmiając niż pytając.- Przykro mi kochanie...- wyszeptała cichutko, widząc złość, bezsilność i smutek malujące się na twarzy syna.
- Skąd wiesz?- szatyn uniósł do góry brew ze zdziwieniem.
- Znam Cię na wylot- zachichotała kobieta podszedłszy do złotowłosego. Była tak niska, że ledwo co zdołała pogłaskać go po ramieniu, stojąc na czubkach palców.- Poza tym, nie muszę wszystkiego widzieć by wiedzieć...
- Miałby dziś dwudzieste pierwsze urodziny- Bieber spuścił wzrok na swoje skarpetki.
- Wiem, ale nie miał tyle szczęścia co ty podczas robienia interesów...- ciemnowłosa przylgnęła do ramienia syna, dziękując Bogu, że jego serce wciąż biło.
Ciało brązowookiego zesztywniało, kiedy dotarły do niego słowa matki. Czy ona właśnie oznajmiła mu, że wiedziała czym zajmował się przez ostatnie pięć lat?
- O czym Ty mówisz?- prychnął, chcąc ukryć swoje zdziwienie.
- Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że nie mając studiów zdołałeś zdobyć wystarczająco dobrze płatną i przyzwoitą pracę by móc sobie kupić najnowsze Lamborghini oraz apartament w centrum Los Angeles...- wyjaśniła Pattie.- Justin, nie jestem głupia... To, że nie mówiłam, nie oznaczało, że nie wiedziałam. Z resztą ...nie chciałam wiedzieć...
- Mamo...?- zamruczał chłopak, głaskając kobietę po brązowo-bordowych włosach.
- Codziennie modlę się o to byś wracał do domu cały i zdrowy...- ciągnęła dalej, czując, że wreszcie może powiedzieć to co przez długi czas leżało jej na sercu.
- Skończyłem z tym- oznajmił, czując jak rękaw jego czarnego T-shirtu staje się mokry od łez rodzicielki.- Skończyłem z tym i nie chcę by Julian miał równie spieprzone życie jak ja... Kupię wam dom w bezpieczniejszej dzielnicy żeby dorósł w lepszym otoczeniu i innym towarzystwie, co o tym myślisz?- zapytał, otulając drobne ciało matki swoimi silnymi rękoma.
- Nie synku, tu jest nasz dom- odparła, wlepiając wzrok w twarz szatyna. Widziała w nim zarówno prawdziwego mężczyznę, odpowiedzialnego za rodzinę, jak i małego chłopca, który stale tkwił w jej pamięci. - Sam dobrze o tym wiesz... Przez ostatnie pół roku spędziłeś tu więcej czasu niż w swoim własnym mieszkaniu, poza tym...
- Poza tym co?- zapytał z zaciekawieniem, pozwalając swoim brwiom na spotkanie i złączenie się w jedną kreskę.
- Starych drzew się nie przesadza...- chrypnęła zielonooka, na co Justin zaśmiał się głośno. Doprawdy Pattie lubiła wyolbrzymiać swój wiek, mimo że nie miała nawet czterdziestu lat.
- To może chociaż wezmę Juliana do siebie? Przynajmniej na jakiś czas...- zaproponował szatyn. Fakt faktem, Julian się zmienił nie do poznania, ale miewał nawroty i gorsze dni, kiedy znowu budziła się w nim dzika bestia nie dająca sobie rady z odpieraniem naleciałości typowych dla getta.
- Czy sądzisz, że jesteś dla niego większym autorytetem niż ja?- spytała kobieta, wsłuchując się w bijące serce syna.
- Nie wiem- wzruszył ramionami, wzdychając ciężko.
Wyglądało na to, że nie zamierza dodać nic więcej, więc Pattie wyswobodziła się z jego uścisku, czując niezręczność nadchodzącą wielkimi krokami.
- Zaraz będzie obiad. Zawołaj Juliana i umyjcie ręce- oświadczyła cichym głosem, po czym wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Nie wiedział dlaczego, ale po rozmowie z mamą czuł się trochę lepiej. Może dlatego, że nareszcie znalazł się ktoś kto wiedział w jakich okolicznościach umarł jego najlepszy przyjaciel, a może dlatego, że mimo świadomości o byciu "przestępcą", Pattie nie zaczęła go oceniać, prawić kazań i mówić co jest dla niego w życiu najlepsze. Naprawdę był jej za to wdzięczny. Chyba też nie zniósłby tego gdyby zareagowała w taki sam sposób jak Kayle.
- Jules, obiad!- krzyknął złotowłosy, pukając w ścianę dzielącą jego pokój od pokoju brata, po czym ruszył do łazienki, gdzie przepłukał twarz zimną wodą oraz umył ręce.
Wszedłszy do kuchni, zasiadł do stołu- na tym samym miejscu co zwykle- i posłał matce szeroki uśmiech, czując unoszący się w powietrzu zapach pomidorów, sera i oregano.
- Nie jestem głodny!- głos Juliana dobiegł z korytarza.
- W takim razie tylko nam potowarzyszysz- Justin stwierdził stanowczym głosem, zrobiwszy na stole miejsce dla gorącej blachy, którą Pattie właśnie wyciągnęła z piekarnika.
- Ale ja właśnie wychodzę...- sapnął blondyn, nasuwając na nogi swoje trampki.
- Nie wyjdziesz dopóki nie skończymy jeść- postanowił starszy Bieber.
- Umówiłem się z Parkerem i jak nie będę tam za piętnaście minut...- zaczął, starając się wzbudzić w bracie litość, a tym samym podważyć jego autorytet.
- Jak nie będzie Ciebie tam za piętnaście minut to Parker poczeka- powiedział szatyn, położywszy na swoim talerzu kawałek pizzy domowej roboty. - Jules, przyjdź tu natychmiast- zażądał ostrym tonem, na co oburzony młodzieniec wszedł do kuchni i zasiadł do stołu z miną gorszą niż miewał niejeden przestępca usłyszawszy o swoim dożywotnim wyroku.
- Zadowolony?- burknął Julian, bawiąc się solniczką stojącą w zasięgu jego ręki.
- Och, nawet nie wiesz jak bardzo- zironizował brązowooki, biorąc pierwszego kęsa matczynego wypieku.
- Może jednak zjadłbyś z nami?- wtrąciła się Pattie, polewając swoją porcję sosem pomidorowym.
- Już mówiłem, że nie- jęknął blondyn, szastnąwszy się niczym małe dziecko, jednak nikt z siedzących przy stole nie zareagował na jakże dziecinne zagranie.
- A więc Justin... O której dzisiaj wychodzisz?- zagadnęła kobieta.
- Około dwudziestej- odparł złotowłosy, starając się przerwać palcem gorący ser, ciągnący się z kawałka pizzy aż po jego buzię.
- A masz tutaj strój, czy wracasz do siebie?- kontynuowała, kątem oka obserwując coraz bardziej wściekającego się Juliana.
- Mam, ale i tak muszę jechać do centrum, aby zostawić auto pod blokiem...- szatyn mruknął niechętnie.
- Też będę na tej imprezie- oznajmił blondyn, podniósłszy wzrok znad ceraty, na której jeszcze chwilę temu kreślił palcem wzory.
- Chciałbyś...- prychnął Justin, sięgając po szklankę z wodą.- Po pierwsze to impreza zamknięta...
- No i co? Przecież znałem Prestona!- krzyknął blondyn, wyrzucając ręce w powietrze.
- A po drugie nie masz dwudziestu jeden lat żeby wejść do klubu- wytłumaczył brązowooki.
- Jeszcze się zdziwisz...- wysyczał młodszy Bieber, kiwając bratu palcem przed oczami.- Słyszysz, Just?! Zdziwisz się!- wrzasnął Julian, zanim nie wyszedł na przedpokój, nie pochwycił swojej kurtki i pędem nie wybiegł z mieszkania.
- Nadal uważasz, że to miejsce jest dla niego odpowiednie?- zapytał złotowłosy, sugerując matce, że odpowiedź jest tylko jedna.
W kuchni nastąpiła cisza, którą raz po raz przerywały chrupnięcia nadgryzanego, dobrze wypieczonego spodu od pizzy. Zarówno Pattie jak i Justin, woleli nie kontynuować tematu. Oboje widzieli, że w życiu Juliana następował kolejny, niekoniecznie pozytywny przełom. Pozostało jednak pytanie; jak sobie z nim poradzić?
- Ale ja właśnie wychodzę...- sapnął blondyn, nasuwając na nogi swoje trampki.
- Nie wyjdziesz dopóki nie skończymy jeść- postanowił starszy Bieber.
- Umówiłem się z Parkerem i jak nie będę tam za piętnaście minut...- zaczął, starając się wzbudzić w bracie litość, a tym samym podważyć jego autorytet.
- Jak nie będzie Ciebie tam za piętnaście minut to Parker poczeka- powiedział szatyn, położywszy na swoim talerzu kawałek pizzy domowej roboty. - Jules, przyjdź tu natychmiast- zażądał ostrym tonem, na co oburzony młodzieniec wszedł do kuchni i zasiadł do stołu z miną gorszą niż miewał niejeden przestępca usłyszawszy o swoim dożywotnim wyroku.
- Zadowolony?- burknął Julian, bawiąc się solniczką stojącą w zasięgu jego ręki.
- Och, nawet nie wiesz jak bardzo- zironizował brązowooki, biorąc pierwszego kęsa matczynego wypieku.
- Może jednak zjadłbyś z nami?- wtrąciła się Pattie, polewając swoją porcję sosem pomidorowym.
- Już mówiłem, że nie- jęknął blondyn, szastnąwszy się niczym małe dziecko, jednak nikt z siedzących przy stole nie zareagował na jakże dziecinne zagranie.
- A więc Justin... O której dzisiaj wychodzisz?- zagadnęła kobieta.
- Około dwudziestej- odparł złotowłosy, starając się przerwać palcem gorący ser, ciągnący się z kawałka pizzy aż po jego buzię.
- A masz tutaj strój, czy wracasz do siebie?- kontynuowała, kątem oka obserwując coraz bardziej wściekającego się Juliana.
- Mam, ale i tak muszę jechać do centrum, aby zostawić auto pod blokiem...- szatyn mruknął niechętnie.
- Też będę na tej imprezie- oznajmił blondyn, podniósłszy wzrok znad ceraty, na której jeszcze chwilę temu kreślił palcem wzory.
- Chciałbyś...- prychnął Justin, sięgając po szklankę z wodą.- Po pierwsze to impreza zamknięta...
- No i co? Przecież znałem Prestona!- krzyknął blondyn, wyrzucając ręce w powietrze.
- A po drugie nie masz dwudziestu jeden lat żeby wejść do klubu- wytłumaczył brązowooki.
- Jeszcze się zdziwisz...- wysyczał młodszy Bieber, kiwając bratu palcem przed oczami.- Słyszysz, Just?! Zdziwisz się!- wrzasnął Julian, zanim nie wyszedł na przedpokój, nie pochwycił swojej kurtki i pędem nie wybiegł z mieszkania.
- Nadal uważasz, że to miejsce jest dla niego odpowiednie?- zapytał złotowłosy, sugerując matce, że odpowiedź jest tylko jedna.
W kuchni nastąpiła cisza, którą raz po raz przerywały chrupnięcia nadgryzanego, dobrze wypieczonego spodu od pizzy. Zarówno Pattie jak i Justin, woleli nie kontynuować tematu. Oboje widzieli, że w życiu Juliana następował kolejny, niekoniecznie pozytywny przełom. Pozostało jednak pytanie; jak sobie z nim poradzić?
*
Wyciągnąwszy swój malutki neseserek z bagażnika taksówki, Kayle zatrzasnęła klapę i czym prędzej ruszyła w stronę hotelowego lobby. Na dworze zerwała się wichura, a ciemne, nisko wiszące nad ziemią chmury nie zwiastowały niczego innego niż ulewnego deszczu. Taka sama pogoda pożegnała brunetkę kiedy opuszczała Los Angeles, dlatego też nie wiedziała czy powinna uznać to za dobry znak, czy może jednak powinna uciekać stąd jak najszybciej.
- W czym mogę Pani pomóc?- zapytał przystojny, wysoki blondyn, stojący za kontuarem w recepcji.
- Apartament służbowy, pod nazwiskiem Carter- powiedziała brązowooka wyłożywszy na blat swój firmowy identyfikator. Mężczyzna zerknął to na rezerwację w komputerze, to na plakietkę dziewczyny i głośno wypuścił powietrze z ust.
- Przykro mi. Nie mamy nic takiego w systemie...- pokręcił głową.- Chyba, że...
- Na nazwisko Reyes- podsunęła Kayle, świdrując wzrokiem swojego rozmówcę.
- Owszem, jednak nie zgadzają się dane osobowe- westchnął recepcjonista.
- To koleżanka, którą dzisiaj zastępowałam- wytłumaczyła brunetka.
- Niestety to nie upoważnia mnie do udostępnienia Pani pokoju...- niebieskooki wzruszył ramionami i uśmiechnął się bezczelnie, jakby niepowodzenie klienta było czymś całkiem zabawnym.- Proszę skontaktować się ze swoim pracodawcą. Jedynie on może zmienić parametry rezerwacji...
Czy to ma być żart, pomyślała Kayle, spoglądając na swój złoty zegarek zapięty na nadgarstku. Był piątek, dochodziła dwudziesta druga i szczerze wątpiła by ktokolwiek w firmie pracował jeszcze o tej porze- pomijając pilotów i stewardessy.
- Och, dziękuję- wyszczerzyła zęby, starając się nie skruszyć ich mocnym zaciskaniem szczęki, po czym odeszła od kontuaru i skierowała się do wyjścia. Już miała chwytać za złotą klamkę u dużych, szklanych wrót, kiedy do jej głowy wtargnął całkiem dobry pomysł.
Dziewczyna odwróciła się na pięcie- chwiejąc się nieco na wysokich obcasach- i szybkim, stanowczym krokiem podeszła do recepcji.
- A co jeśli nazywam się Sarah Reyes?- zapytała z cwaniacką miną, oparłszy się łokciami o blat kontuaru. Zbity z tropu blondyn zamrugał kilkakrotnie oczami, a następnie zmarszczył brwi i obdarował Kayle spojrzeniem mówiącym "Rany Boskie! Co za wariatka?!".
- Skoro tak poproszę dokument, który potwierdziłby Pani tożsamość...- mruknął niechętnie, wiedząc, że Carter była już na całkowicie przegranej pozycji. - Och, czyżby Pani nie miała?!- zaśmiał się mężczyzna.
- Kretyn!- warknęła brunetka, uderzywszy pięścią w marmurową płytę, a potem, gdy jej twarz zalała się wstydliwym rumieńcem, chwyciła za swoją walizkę i wyszła na ulicę szybkim oraz pewnym krokiem.
Wbrew pozorom, Kayle wcale nie zdenerwowało zachowanie blondyna, bowiem na jego miejscu zapewne zrobiłaby to samo, żeby tylko utrzymać się na swojej posadzie. Drażnił ją jedynie fakt, że nie miała przy sobie ani centa, choć opuszczając dom pakowała portfel do torby. Wszystko wskazuje na to, że po prostu nie mam gdzie spać, pomyślała brunetka.
- W czym mogę Pani pomóc?- zapytał przystojny, wysoki blondyn, stojący za kontuarem w recepcji.
- Apartament służbowy, pod nazwiskiem Carter- powiedziała brązowooka wyłożywszy na blat swój firmowy identyfikator. Mężczyzna zerknął to na rezerwację w komputerze, to na plakietkę dziewczyny i głośno wypuścił powietrze z ust.
- Przykro mi. Nie mamy nic takiego w systemie...- pokręcił głową.- Chyba, że...
- Na nazwisko Reyes- podsunęła Kayle, świdrując wzrokiem swojego rozmówcę.
- Owszem, jednak nie zgadzają się dane osobowe- westchnął recepcjonista.
- To koleżanka, którą dzisiaj zastępowałam- wytłumaczyła brunetka.
- Niestety to nie upoważnia mnie do udostępnienia Pani pokoju...- niebieskooki wzruszył ramionami i uśmiechnął się bezczelnie, jakby niepowodzenie klienta było czymś całkiem zabawnym.- Proszę skontaktować się ze swoim pracodawcą. Jedynie on może zmienić parametry rezerwacji...
Czy to ma być żart, pomyślała Kayle, spoglądając na swój złoty zegarek zapięty na nadgarstku. Był piątek, dochodziła dwudziesta druga i szczerze wątpiła by ktokolwiek w firmie pracował jeszcze o tej porze- pomijając pilotów i stewardessy.
- Och, dziękuję- wyszczerzyła zęby, starając się nie skruszyć ich mocnym zaciskaniem szczęki, po czym odeszła od kontuaru i skierowała się do wyjścia. Już miała chwytać za złotą klamkę u dużych, szklanych wrót, kiedy do jej głowy wtargnął całkiem dobry pomysł.
Dziewczyna odwróciła się na pięcie- chwiejąc się nieco na wysokich obcasach- i szybkim, stanowczym krokiem podeszła do recepcji.
- A co jeśli nazywam się Sarah Reyes?- zapytała z cwaniacką miną, oparłszy się łokciami o blat kontuaru. Zbity z tropu blondyn zamrugał kilkakrotnie oczami, a następnie zmarszczył brwi i obdarował Kayle spojrzeniem mówiącym "Rany Boskie! Co za wariatka?!".
- Skoro tak poproszę dokument, który potwierdziłby Pani tożsamość...- mruknął niechętnie, wiedząc, że Carter była już na całkowicie przegranej pozycji. - Och, czyżby Pani nie miała?!- zaśmiał się mężczyzna.
- Kretyn!- warknęła brunetka, uderzywszy pięścią w marmurową płytę, a potem, gdy jej twarz zalała się wstydliwym rumieńcem, chwyciła za swoją walizkę i wyszła na ulicę szybkim oraz pewnym krokiem.
Wbrew pozorom, Kayle wcale nie zdenerwowało zachowanie blondyna, bowiem na jego miejscu zapewne zrobiłaby to samo, żeby tylko utrzymać się na swojej posadzie. Drażnił ją jedynie fakt, że nie miała przy sobie ani centa, choć opuszczając dom pakowała portfel do torby. Wszystko wskazuje na to, że po prostu nie mam gdzie spać, pomyślała brunetka.
*
Justin stał pod samą sceną i przenikliwym wzrokiem lustrował jedną ze striptizerek, która od dobrych paru minut tańczyła specjalnie dla niego, nie stosując się do ustalonej choreografii. Jej ruchy były wyuzdane,być może nawet za bardzo, bowiem szatyn czuł coraz większy ucisk w spodniach. W jego głowie rodziły się co raz to bardziej nieprzyzwoite plany, a każdy z nich dotyczył wijącej się przed nim brunetki, chwilami łudząco podobnej do Kayle.
Wyjąwszy z kieszeni niewielki plik studolarówek, wsunął jeden banknot za gumkę od majtek dającej mu pokaz dziewczyny. W jej oczach natychmiastowo pojawiło się pożądanie i zdolność do uniżenia się przed brązowookim, który dla niepoznaki nasunął na nos swoje przyciemniane okulary.
- Widzę, że forsa wpłynęła już na Twoje konto- znajomy, stłumiony przez głośną muzykę głos dobiegł do uszu Biebera.
- Jak z zegarkiem w ręku...- odparł chłopak, odwracając się w stronę Barreta, będącego równie zainteresowanym poczynaniami młodziutkiej brunetki.
- Całkiem niezłe uczucie być milionerem, nie sądzisz?- zagadnął mężczyzna, trąciwszy w ramię, wyższego od siebie szatyna.
- Jeszcze tego nie odczułem- Justin odparł oschłym tonem. Nie miał zbytnio ochoty na rozmowę. Nie teraz kiedy był bliski swoich nocnych ekscesów.
- McCann, wiem, że to nie jest odpowiedni moment, ale musimy porozmawiać- oznajmił staruszek, niepewnie spoglądając na nie do końca trzeźwego towarzysza.
- Ależ proszę...- przytaknął złotowłosy, włożywszy kolejny banknot za bieliznę striptizerki.
- Posłuchaj...- krzyknął wprost do ucha rozmówcy, chcąc mieć pewność, że nie będzie trzeba powtarzać czegoś po raz drugi.- Fakt, że skończyłeś z mafią nie oznacza, że mafia skończyła z Tobą, rozumiesz Jase?!
Zaskoczony Bieber pokręcił przecząco głową i prychnął pod nosem. Nie potrafił uwierzyć w swoją naiwność. Znowu Barret był górą, o ile w ogóle kiedykolwiek był na przegranej pozycji.
- Inne gangi nie przestaną obierać Ciebie i Twoich bliskich jako celu, tylko dlatego że odszedłeś...- wyjaśnił mężczyzna, spoglądając niepewnie na zaciśnięte pięści brązowookiego.- Niezależnie od tego co się będzie działo, dla ludzi zawsze będziesz "Chojrakiem"1. Z resztą dla nas też...
- Mam wrażenie, że nie rozumiemy się...- warknął Justin, oblizując spierzchnięte, od nadmiaru wypitego alkoholu, usta.- Kończę z interesami dla swoich bliskich. Domyślasz się może, dlaczego?!- nie wiadomo kiedy, dłonie szatyna samoistnie ścisnęły kołnierz marynarki staruszka.
- Więc do kurwy nędzy, nie narażaj ich na niebezpieczeństwo i spełnij moje prośbę... Nie bądź głupi McCann...- westchnął Barret, posyłając rozmówcy piorunujące spojrzenie.- Po prostu zatrzymaj swoją broń.
- I to wszystko?- chłopak uniósł do góry brew, nie mogąc uwierzyć w usłyszane przed chwilą słowa.
- Myślę, że tak...- przytaknął mężczyzna.
- Nie powiem, wiesz jak człowieka wyprowadzić z równowagi...- mruknął Bieber, po czym wypuścił siwowłosego z nieprzyjemnego uścisku i ruszył do baru, zapomniawszy już o swoich niecnych planach wobec striptizerki.
Usiadł na jednym z wysokich, metalowych stołków, które w świetle laserów, sunących po klubie w rytm lecącej z głośników muzyki, w magiczny sposób mieniły się na fioletowo, a potem znikały z zasięgu wzroku. Pozornie. Z pewnością osoba nie będąca pod wpływem alkoholu, z łatwością dostrzegłaby te taborety bez pomocy iluzji świetlnych, lecz mało kto, a już na pewno nie Justin był trzeźwy.
- Kamikaze- krzyknął w stronę barmana donośnym głosem, wyciągnąwszy na stół pięćdziesiąt bugsów.
- Jak się bawisz?- zapytał Jordan, pojawiwszy się na horyzoncie jakby znikąd.
- Myślę, że całkiem nieźle- brązowooki wzruszył ramionami.
- Preston jest z nas dumny...- West klepnął towarzysza w plecy.
- Prawda jest taka, że Prestona nie ma...- westchnął Bieber beznamiętnie wlepiając wzrok w osiem, stojących na blacie, kieliszków z niebieską cieczą w środku.- Jesteśmy tu dla jubilata, który jest nieboszczykiem- warknął z poirytowaniem, po czym po kolei, kieliszek za kieliszkiem, wypił zamówiony przez siebie trunek.
- Nie prawda Just... Sam nie wierzysz w to co mówisz...- Jordan pochwycił podbródek przyjaciela, a potem ściągnął jego przyciemniane pilotki, chcąc nawiązać z nim kontakt wzrokowy. - Pierdolisz głupoty bo zalałeś się jak świnia.
- Pierwszy raz. Chyba od pół roku- wytłumaczył się szatyn, unosząc zabawnie palec ku górze.- I powiem Ci, że zajebiście mi dobrze.
- Nie wątpię- West pokręcił głową z rozbawieniem.
- Mam wyjebane we wszystkich i wszystko... Mam nawet w dupie Kayle- pochwalił się Justin, zachwiawszy się niebezpiecznie na stołku. Powoli zaczął tracić kontrolę nad swoim ciałem, co chyba nawet w tym momencie mu odpowiadało.
- Chodź stary. Zabiorę Cię do domu- powiedział Jordan, chwytając Biebera pod ramię.
Złotowłosy zmarszczył czoło; był niezadowolony z pomysłu towarzysza, ale dał za wygraną. W końcu oboje znali siebie nawzajem jak łyse konie, a skoro sam West stwierdził, że Justin był napity, faktycznie musiało tak być.
- Do mojego mieszkania- sapnął szatyn, idąc koślawo tuż obok asekurującego go przyjaciela.- Moja mama nie może zobaczyć mnie...- zaczerpnął głośno powietrza, a potem czknął- ... w takim stanie...
Jordan pokręcił głową z politowaniem, zaśmiał się pod nosem, a następnie popchnął drzwi prowadzące na szeroki, brukowany plac przed klubem. Chłodne, jeszcze pachnące deszczem powietrze, natychmiastowo uderzyło Biebera w twarz. Lecz wbrew oczekiwaniom, to tylko pogorszyło jego stan nietrzeźwości.
- Zaraz znajdziemy jakąś taksówkę- mruknął ciemnowłosy, rozglądając się do boków. Od razu w oczy rzuciła mu się grupka, jak podejrzewał, jego rówieśników. Mężczyźni stali w kręgu i bluzgali na kogoś, kto najprawdopodobniej znajdował się w środku zbiorowiska. - Poczekaj Just... Pójdę sprawdzić co się tam dzieje...- oznajmił, owinąwszy ręce brązowookiego wokół pobliskiej latarni, wiedząc, że sam nie utrzymałby się na własnych nogach.
- Nie... Jo... Nie zostawiaj mnie tu- chłopak jęknął rozpaczliwie i oparł się głową o słup, nie czując się najlepiej.
- Skoro tak...- West zwrócił się z powrotem w stronę Justina,- O, akurat jest taksówka!- wskazał palcem na nadjeżdżające auto z podświetlanym szyldem na dachu.- Chodź...- pociągnął przyjaciela za rękaw czarno-białej bluzki w paski i niemalże na siłę wepchnął go do auta.
- Dobeee-ry wieczór- Bieber wybełkotał w stronę kierowcy, usiadłszy na tylnym siedzeniu. Mężczyzna tylko pokiwał głową i zaśmiał się pod nosem. Zapewne często zdarzali mu się wstawieni klienci, dlatego też nie wdawał się z nim w żadną dyskusję. Tym bardziej, że Jordan, w porównaniu do Justina, w miarę trzeźwy, dokładnie poinstruował go, dokąd powinien pojechać.
Nastąpiła chwila ciszy, podczas której szatyn opierał się czołem o szybę i obserwował krople spływające po jej drugiej stronie. Pogoda na zewnątrz znów wydawała się pogorszyć. Dowodem na te podejrzenia było szorowanie wycieraczek, nie mogących sobie poradzić z hektolitrami wody lecącymi z nieba. On też sobie nie mógł poradzić- ze swoim życiem; z odejściem Kayle. Justin miał dość oszukiwania siebie, że Carter kiedyś wróci. Jestem w tym dobry, pomyślał z obrzydzeniem do własnej osoby- oszustwo mam dopracowane do perfekcji. Wmawiałem samemu sobie, że miłość nie istnieje, robiłem wszystko by ukryć gang, a najgorszy jest fakt, że Ją postawiłem na samym końcu...
- Wszystko w porządku?- zagadnął West, dojrzawszy smutek na twarzy przyjaciela.
- Taa- szatyn machnął ręką, chcąc zbyć towarzysza.- Nieee...- przyznał cichszym głosem.
- Ej stary... Co jest?- Jordan szturchnął Biebera w bok i obdarzył go przenikliwym spojrzeniem.
- Podobno jak kocha to wróci, prawda?- zapytał żałosnym tonem.- A przecież sam mi mówiłeś, że widziałeś jak bardzo przeżywała moje zniknięcie. To nie było to? Kurwa, Jo... Czy ona mnie nie kochała?- zapytał, wzruszywszy ramionami na znak bezradności.
- Dobrze wiesz, że gówno o tym wiem- mruknął murzyn, pocierając nerwowo dłonią po swoim kolanie.- Ale miłość to zaufanie. A ty jej tym nie obdarzyłeś...- spuścił głowę, bojąc się reakcji przyjaciela.
- Serio? Mówisz poważnie? Kolejny, który staje po jej stronie?- oburzył się szatyn.- Dobrze wiesz co przeżywałem i co ukrywałem...
- A Ty dobrze wiesz, że jej powrót nigdy nie nastąpi. Przestań żyć marzeniami- warknął West.- Masz na świecie miliony dziewczyn, ale ty uparłeś się akurat na Kayle.
- Bo jest wyjątkowa- odparł Bieber, próbując usprawiedliwić się.
- Miałeś dwa lata by to dostrzec i myślę, że ostatni dzień, to jednak trochę za późno- oznajmił murzyn, spoglądając za okno, by sprawdzić gdzie zatrzymała się taksówka.- Jesteśmy. Odprowadzić Cię?
- Nie- burknął Justin, pociągnąwszy za klamkę u drzwi.- Dam sobie radę...
Powlókł się do domu, nie kwapiąc się nawet do powiedzenia krótkiego "cześć". Był wściekły, nawet bardzo, bowiem przez cały przejazd windą, dosłownie powstrzymywał się przed uderzeniem pięścią w jedną ze ścian obłożonych lustrami. Wiedział jednak, że zniszczy pierwszą lepszą rzecz, która wpadnie w jego ręce, gdy tylko przekroczy próg mieszkania.
Melodyjka przypominająca brzdęk dzwonka, w samą porę, rozległa się wewnątrz ciasnego pomieszczenia, na co rozgniewany Bieber, niczym torpeda, wystrzelił na ciemny korytarz. Początkowo nawet próbował znaleźć włącznik światła, ale odpuścił sobie dość szybko, bowiem zmierzał w przeciwnym kierunku od swojego domu.
Zwrócił się na pięcie i slalomem ruszył w drugą stronę. Im bliżej był drzwi wejściowych do mieszkania, tym silniejsze miał wrażenie, że na klatce był ktoś jeszcze. Szatyn pośpiesznie wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i nieporadnymi ruchami starał się wsunąć jednego z nich, do metalowego zamka. Jego ruchy były nerwowe- wpadał w obsesję. W głowie miał najstraszniejsze sceny z horrorów, których zbyt wiele naoglądał się w dzieciństwie.
Niespodziewanie, brelok wyślizgnął się z rąk brązowookiego, lecz on, jakimś cudem nie zarejestrował brzdęku, który powinien nastąpić po zderzeniu z kafelkami. Jestem najebany, pomyślał szatyn, kucnąwszy w celu odnalezienia swojej zguby. Początkowo próbował znaleźć klucze po omacku, jednak po krótkiej chwili, wyciągnął z kieszeni telefon, chcąc pomóc sobie wyświetlaczem. Blask ekranu nie miał dużego zasięgu; można powiedzieć, że wręcz znikomy. Mimo to, w oczy Biebera rzuciła się sylwetka, siedząca pod drzwiami do jego mieszkania. Ręka nieznajomej osoby była wyciągnięta. Na wierzchu jej dłoni znajdował się poszukiwany przez złotowłosego przedmiot.
- Kayle?!- jęknął z niedowierzaniem, oświetlając twarz dziewczyny.
- Cześć Justin- powiedziała cichym głosem, który natychmiastowo pobudził do pracy, odurzony od alkoholu, mózg brązowookiego.
- Kayle?- zapytał ponownie, otworzywszy pośpiesznie drzwi do domu, by zapalić w przedpokoju światło i upewnić się, że to wszystko nie jest wytworem jego wyobraźni.
- Wtedy, kiedy wszystko zaczęło się między nami psuć, kiedy piłam na umór i robiłam wszystko za co mógłbyś mnie nienawidzić...- zaczęła drżącym głosem, wpatrując się w ciemną przestrzeń klatki schodowej.- Justin, ja byłam w ciąży...
Wyjąwszy z kieszeni niewielki plik studolarówek, wsunął jeden banknot za gumkę od majtek dającej mu pokaz dziewczyny. W jej oczach natychmiastowo pojawiło się pożądanie i zdolność do uniżenia się przed brązowookim, który dla niepoznaki nasunął na nos swoje przyciemniane okulary.
- Widzę, że forsa wpłynęła już na Twoje konto- znajomy, stłumiony przez głośną muzykę głos dobiegł do uszu Biebera.
- Jak z zegarkiem w ręku...- odparł chłopak, odwracając się w stronę Barreta, będącego równie zainteresowanym poczynaniami młodziutkiej brunetki.
- Całkiem niezłe uczucie być milionerem, nie sądzisz?- zagadnął mężczyzna, trąciwszy w ramię, wyższego od siebie szatyna.
- Jeszcze tego nie odczułem- Justin odparł oschłym tonem. Nie miał zbytnio ochoty na rozmowę. Nie teraz kiedy był bliski swoich nocnych ekscesów.
- McCann, wiem, że to nie jest odpowiedni moment, ale musimy porozmawiać- oznajmił staruszek, niepewnie spoglądając na nie do końca trzeźwego towarzysza.
- Ależ proszę...- przytaknął złotowłosy, włożywszy kolejny banknot za bieliznę striptizerki.
- Posłuchaj...- krzyknął wprost do ucha rozmówcy, chcąc mieć pewność, że nie będzie trzeba powtarzać czegoś po raz drugi.- Fakt, że skończyłeś z mafią nie oznacza, że mafia skończyła z Tobą, rozumiesz Jase?!
Zaskoczony Bieber pokręcił przecząco głową i prychnął pod nosem. Nie potrafił uwierzyć w swoją naiwność. Znowu Barret był górą, o ile w ogóle kiedykolwiek był na przegranej pozycji.
- Inne gangi nie przestaną obierać Ciebie i Twoich bliskich jako celu, tylko dlatego że odszedłeś...- wyjaśnił mężczyzna, spoglądając niepewnie na zaciśnięte pięści brązowookiego.- Niezależnie od tego co się będzie działo, dla ludzi zawsze będziesz "Chojrakiem"1. Z resztą dla nas też...
- Mam wrażenie, że nie rozumiemy się...- warknął Justin, oblizując spierzchnięte, od nadmiaru wypitego alkoholu, usta.- Kończę z interesami dla swoich bliskich. Domyślasz się może, dlaczego?!- nie wiadomo kiedy, dłonie szatyna samoistnie ścisnęły kołnierz marynarki staruszka.
- Więc do kurwy nędzy, nie narażaj ich na niebezpieczeństwo i spełnij moje prośbę... Nie bądź głupi McCann...- westchnął Barret, posyłając rozmówcy piorunujące spojrzenie.- Po prostu zatrzymaj swoją broń.
- I to wszystko?- chłopak uniósł do góry brew, nie mogąc uwierzyć w usłyszane przed chwilą słowa.
- Myślę, że tak...- przytaknął mężczyzna.
- Nie powiem, wiesz jak człowieka wyprowadzić z równowagi...- mruknął Bieber, po czym wypuścił siwowłosego z nieprzyjemnego uścisku i ruszył do baru, zapomniawszy już o swoich niecnych planach wobec striptizerki.
Usiadł na jednym z wysokich, metalowych stołków, które w świetle laserów, sunących po klubie w rytm lecącej z głośników muzyki, w magiczny sposób mieniły się na fioletowo, a potem znikały z zasięgu wzroku. Pozornie. Z pewnością osoba nie będąca pod wpływem alkoholu, z łatwością dostrzegłaby te taborety bez pomocy iluzji świetlnych, lecz mało kto, a już na pewno nie Justin był trzeźwy.
- Kamikaze- krzyknął w stronę barmana donośnym głosem, wyciągnąwszy na stół pięćdziesiąt bugsów.
- Jak się bawisz?- zapytał Jordan, pojawiwszy się na horyzoncie jakby znikąd.
- Myślę, że całkiem nieźle- brązowooki wzruszył ramionami.
- Preston jest z nas dumny...- West klepnął towarzysza w plecy.
- Prawda jest taka, że Prestona nie ma...- westchnął Bieber beznamiętnie wlepiając wzrok w osiem, stojących na blacie, kieliszków z niebieską cieczą w środku.- Jesteśmy tu dla jubilata, który jest nieboszczykiem- warknął z poirytowaniem, po czym po kolei, kieliszek za kieliszkiem, wypił zamówiony przez siebie trunek.
- Nie prawda Just... Sam nie wierzysz w to co mówisz...- Jordan pochwycił podbródek przyjaciela, a potem ściągnął jego przyciemniane pilotki, chcąc nawiązać z nim kontakt wzrokowy. - Pierdolisz głupoty bo zalałeś się jak świnia.
- Pierwszy raz. Chyba od pół roku- wytłumaczył się szatyn, unosząc zabawnie palec ku górze.- I powiem Ci, że zajebiście mi dobrze.
- Nie wątpię- West pokręcił głową z rozbawieniem.
- Mam wyjebane we wszystkich i wszystko... Mam nawet w dupie Kayle- pochwalił się Justin, zachwiawszy się niebezpiecznie na stołku. Powoli zaczął tracić kontrolę nad swoim ciałem, co chyba nawet w tym momencie mu odpowiadało.
- Chodź stary. Zabiorę Cię do domu- powiedział Jordan, chwytając Biebera pod ramię.
Złotowłosy zmarszczył czoło; był niezadowolony z pomysłu towarzysza, ale dał za wygraną. W końcu oboje znali siebie nawzajem jak łyse konie, a skoro sam West stwierdził, że Justin był napity, faktycznie musiało tak być.
- Do mojego mieszkania- sapnął szatyn, idąc koślawo tuż obok asekurującego go przyjaciela.- Moja mama nie może zobaczyć mnie...- zaczerpnął głośno powietrza, a potem czknął- ... w takim stanie...
Jordan pokręcił głową z politowaniem, zaśmiał się pod nosem, a następnie popchnął drzwi prowadzące na szeroki, brukowany plac przed klubem. Chłodne, jeszcze pachnące deszczem powietrze, natychmiastowo uderzyło Biebera w twarz. Lecz wbrew oczekiwaniom, to tylko pogorszyło jego stan nietrzeźwości.
- Zaraz znajdziemy jakąś taksówkę- mruknął ciemnowłosy, rozglądając się do boków. Od razu w oczy rzuciła mu się grupka, jak podejrzewał, jego rówieśników. Mężczyźni stali w kręgu i bluzgali na kogoś, kto najprawdopodobniej znajdował się w środku zbiorowiska. - Poczekaj Just... Pójdę sprawdzić co się tam dzieje...- oznajmił, owinąwszy ręce brązowookiego wokół pobliskiej latarni, wiedząc, że sam nie utrzymałby się na własnych nogach.
- Nie... Jo... Nie zostawiaj mnie tu- chłopak jęknął rozpaczliwie i oparł się głową o słup, nie czując się najlepiej.
- Skoro tak...- West zwrócił się z powrotem w stronę Justina,- O, akurat jest taksówka!- wskazał palcem na nadjeżdżające auto z podświetlanym szyldem na dachu.- Chodź...- pociągnął przyjaciela za rękaw czarno-białej bluzki w paski i niemalże na siłę wepchnął go do auta.
- Dobeee-ry wieczór- Bieber wybełkotał w stronę kierowcy, usiadłszy na tylnym siedzeniu. Mężczyzna tylko pokiwał głową i zaśmiał się pod nosem. Zapewne często zdarzali mu się wstawieni klienci, dlatego też nie wdawał się z nim w żadną dyskusję. Tym bardziej, że Jordan, w porównaniu do Justina, w miarę trzeźwy, dokładnie poinstruował go, dokąd powinien pojechać.
Nastąpiła chwila ciszy, podczas której szatyn opierał się czołem o szybę i obserwował krople spływające po jej drugiej stronie. Pogoda na zewnątrz znów wydawała się pogorszyć. Dowodem na te podejrzenia było szorowanie wycieraczek, nie mogących sobie poradzić z hektolitrami wody lecącymi z nieba. On też sobie nie mógł poradzić- ze swoim życiem; z odejściem Kayle. Justin miał dość oszukiwania siebie, że Carter kiedyś wróci. Jestem w tym dobry, pomyślał z obrzydzeniem do własnej osoby- oszustwo mam dopracowane do perfekcji. Wmawiałem samemu sobie, że miłość nie istnieje, robiłem wszystko by ukryć gang, a najgorszy jest fakt, że Ją postawiłem na samym końcu...
- Wszystko w porządku?- zagadnął West, dojrzawszy smutek na twarzy przyjaciela.
- Taa- szatyn machnął ręką, chcąc zbyć towarzysza.- Nieee...- przyznał cichszym głosem.
- Ej stary... Co jest?- Jordan szturchnął Biebera w bok i obdarzył go przenikliwym spojrzeniem.
- Podobno jak kocha to wróci, prawda?- zapytał żałosnym tonem.- A przecież sam mi mówiłeś, że widziałeś jak bardzo przeżywała moje zniknięcie. To nie było to? Kurwa, Jo... Czy ona mnie nie kochała?- zapytał, wzruszywszy ramionami na znak bezradności.
- Dobrze wiesz, że gówno o tym wiem- mruknął murzyn, pocierając nerwowo dłonią po swoim kolanie.- Ale miłość to zaufanie. A ty jej tym nie obdarzyłeś...- spuścił głowę, bojąc się reakcji przyjaciela.
- Serio? Mówisz poważnie? Kolejny, który staje po jej stronie?- oburzył się szatyn.- Dobrze wiesz co przeżywałem i co ukrywałem...
- A Ty dobrze wiesz, że jej powrót nigdy nie nastąpi. Przestań żyć marzeniami- warknął West.- Masz na świecie miliony dziewczyn, ale ty uparłeś się akurat na Kayle.
- Bo jest wyjątkowa- odparł Bieber, próbując usprawiedliwić się.
- Miałeś dwa lata by to dostrzec i myślę, że ostatni dzień, to jednak trochę za późno- oznajmił murzyn, spoglądając za okno, by sprawdzić gdzie zatrzymała się taksówka.- Jesteśmy. Odprowadzić Cię?
- Nie- burknął Justin, pociągnąwszy za klamkę u drzwi.- Dam sobie radę...
Powlókł się do domu, nie kwapiąc się nawet do powiedzenia krótkiego "cześć". Był wściekły, nawet bardzo, bowiem przez cały przejazd windą, dosłownie powstrzymywał się przed uderzeniem pięścią w jedną ze ścian obłożonych lustrami. Wiedział jednak, że zniszczy pierwszą lepszą rzecz, która wpadnie w jego ręce, gdy tylko przekroczy próg mieszkania.
Melodyjka przypominająca brzdęk dzwonka, w samą porę, rozległa się wewnątrz ciasnego pomieszczenia, na co rozgniewany Bieber, niczym torpeda, wystrzelił na ciemny korytarz. Początkowo nawet próbował znaleźć włącznik światła, ale odpuścił sobie dość szybko, bowiem zmierzał w przeciwnym kierunku od swojego domu.
Zwrócił się na pięcie i slalomem ruszył w drugą stronę. Im bliżej był drzwi wejściowych do mieszkania, tym silniejsze miał wrażenie, że na klatce był ktoś jeszcze. Szatyn pośpiesznie wyciągnął z kieszeni pęk kluczy i nieporadnymi ruchami starał się wsunąć jednego z nich, do metalowego zamka. Jego ruchy były nerwowe- wpadał w obsesję. W głowie miał najstraszniejsze sceny z horrorów, których zbyt wiele naoglądał się w dzieciństwie.
Niespodziewanie, brelok wyślizgnął się z rąk brązowookiego, lecz on, jakimś cudem nie zarejestrował brzdęku, który powinien nastąpić po zderzeniu z kafelkami. Jestem najebany, pomyślał szatyn, kucnąwszy w celu odnalezienia swojej zguby. Początkowo próbował znaleźć klucze po omacku, jednak po krótkiej chwili, wyciągnął z kieszeni telefon, chcąc pomóc sobie wyświetlaczem. Blask ekranu nie miał dużego zasięgu; można powiedzieć, że wręcz znikomy. Mimo to, w oczy Biebera rzuciła się sylwetka, siedząca pod drzwiami do jego mieszkania. Ręka nieznajomej osoby była wyciągnięta. Na wierzchu jej dłoni znajdował się poszukiwany przez złotowłosego przedmiot.
- Kayle?!- jęknął z niedowierzaniem, oświetlając twarz dziewczyny.
- Cześć Justin- powiedziała cichym głosem, który natychmiastowo pobudził do pracy, odurzony od alkoholu, mózg brązowookiego.
- Kayle?- zapytał ponownie, otworzywszy pośpiesznie drzwi do domu, by zapalić w przedpokoju światło i upewnić się, że to wszystko nie jest wytworem jego wyobraźni.
- Wtedy, kiedy wszystko zaczęło się między nami psuć, kiedy piłam na umór i robiłam wszystko za co mógłbyś mnie nienawidzić...- zaczęła drżącym głosem, wpatrując się w ciemną przestrzeń klatki schodowej.- Justin, ja byłam w ciąży...
***
1 Chojrak - po ang. Daredevil (nazwa mafii, dla której pracuje Justin)
Justin i stripitzerki? Spodziewaliście się powrotu Kayle? Zdziwił was jej sekret?
Spóźniłam się; niektórzy już wiedzą, że jedną rękę mam złamaną, a drugą zwichniętą. Ja- człowiek sierota, chodząca katastrofa ;-)
Kolejny rozdział w miarę ćwiczenia rąk, pojawi się szybciej. Miejmy nadzieję, że do Nowego Roku będzie...
Stąd chciałabym wam życzyć: Wesołych Świąt, spełnienia marzeń, dużo miłości, radości, spokoju i fajnych prezentów (chociaż prezenty to nie wszystko xD )
Nie wierzę, że mam już 51 obserwatorów. Licznik wejść też ma sporą sumkę. Mogę liczyć na wasze opinie w komentarzach- w takiej fajnej ilości; jako prezent na święta ? ;-)
Pozdrawiam @storytellerfun
CZYTASZ = KOMENTUJESZ
Super nareszcie kocham <333
OdpowiedzUsuńboskie ♡
OdpowiedzUsuńKocham to!
OdpowiedzUsuńWróciła hcjfycyguvi
Szczerze myślałam ze go kocha i dlatego,a nie że była w ciąży oO
Jej,czekam nn ;))
Wesołych świąt kochanie<3
najlepszy prezent na święta-rozdział!
OdpowiedzUsuńmatko, już lepiej z rękami? współczuję Ci. coś ty narobiła.
Rozdział jak zwykle świetny.
Czekam na więcej, xoxox
Wesołych !
Super rozdział. Wracaj do zdrowia. Czekam na następny.
OdpowiedzUsuńSuper rozdział :)))()()))))
OdpowiedzUsuńOMG bylo warto czekac tak dlugo na taki zajebisty rozdzial <3
OdpowiedzUsuńNajwspanialszy prezent na święta :* szczerze mówiąc, to jeszcze tego rozdziału nie przeczytałam, bo nie mam czasu jak narazie, ale wiem że będzie wspaniały ! Jak tylko znajdę dłuższą chwilę to biorę się za niego i wtedy jeszcze raz napiszę, że jest genialny :*
OdpowiedzUsuńSprawiłaś nam genialny prezent na święta dodając notkę :D Dzięki, no i wesołych! <3
OdpowiedzUsuńNAJLEPSZY PREZENT POD SŁONCEM <3
OdpowiedzUsuńWESOŁYCH ŚWIĄT !
NIESAMOWITY ROZDZIAŁ ! <3
Jeju, czekam nn <3
OdpowiedzUsuńWesołych świąt :*
ha ! ja wiedziałam, że była w ciąży ! haha mondra ja xd :> boże piękny xd na początku rozdziału spodziewałam sie, że ona wróci i z niecierpliwością czytałam dalej <3 kocham to :* czekam na nn, a tobie życzę wesołych i pogodnych świąt i pijanego sylwestra :********
OdpowiedzUsuńMądra*
Usuńto było celowe :P
UsuńŚwietny:)
OdpowiedzUsuńKocham to <3 czekam na kolejny ;3 Wesołych świąt ;)
OdpowiedzUsuńOo ja ... Dziewczyno co ty najlepszego narobilas ?! Przerwać w takim momencie to zbrodnia ! :D
OdpowiedzUsuńZwródzcie uwagę na to, że ona powiedziała: Ja BYŁAM w ciąży. Mogła też tą ciąże usunąć, ponieważ miała potem chłopaka.
OdpowiedzUsuńJejku świetnie piszez to się nazywa talent.
Wesołych Świąt Ci także życzę oraz Happy New Year ! :-*
To jest wg. mnie zaraz po Dangerze. Naprawdę ;-)
Więc tak jak mówiłam już parę komentarzy wyżej : rozdział jest genialny ! Jak całe opowiadanie z resztą.. Czekałam, czekałam i w końcu się doczekałam :D
OdpowiedzUsuńO rany. Nie spodziewałam się że Kyle była w ciąży. Rozdział świetny. A tobie życzę Wesołych Świąt i żebyś szybko wróciła do zdrowia <3
OdpowiedzUsuńczekałam na ten rozdział omg ciekawe czy to z justinem była w ciąży
OdpowiedzUsuńkocham <3
OdpowiedzUsuńwow, końcówka była strasznie zaskakująca! boskie !
OdpowiedzUsuńNareszcie znalazłam czas żeby przeczytać rozdział i powiem szczerze, że w ogóle nie spodziewałam się takiego obrotu sprawy! Kayle coś ukrywała, ale ani razu nie przyszło mi do głowy, że mogłaby być w ciąży... Jestem strasznie ciekawa reakcji Justina, bo to na pewno było jego dziecko. Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału!
OdpowiedzUsuńCiesze się, że wróciłaś :)
OdpowiedzUsuńświetny rozdział :)
Ah już nie mogłam się doczekać
OdpowiedzUsuńBoski rozdział
o rety ! dkjnfdsjnf j*.* jestem ciekawa jak zareaguje ! Mam nadzieje że będzie między nimi dobrze :D
OdpowiedzUsuńmogła usunąć, ale to jeszcze przed porwaniem Justina :P jak dobrze czytaliście (rodział piąty) Może lepiej by było gdyby dowiedział się co takiego utrzymywała w sekrecie? Przecież było, minęło i nie trwa teraz...
OdpowiedzUsuńi dalej w tym samym rozdziale :
Znowu płakała jak mała dziewczynka, nie mogąc sobie wybaczyć, że straciła coś czego nawet nie chciała. Coś o czym nigdy nie powiedziała Justinowi tylko dlatego, że bała się jego reakcji. Nie chciała go tracić, nie teraz kiedy jej życie było jednym wielkim gruzowiskiem. Znała go... Przecież on by się wściekł, wpadł w furię, a na sam koniec spakowałby Kayle wszystkie walizki i wyrzuciłby ją z domu- czyli odwrotność tego czego naprawdę oczekiwała od swojego przyjaciela.
mi się wydaje, że jednak ona poroniła ;/
tak, jestem uzależniona od tego bloga :> <3
UsuńNie wiem, co powiedzieć. .. nie spodziewalam sie ciazy, ani, ze ona do niego wroci...
OdpowiedzUsuńI jestem cjekawa reakcji Jus' a.
X.O.X.O
PS. Your forever.
Jej wspolczuje Ci -,- sama wiec co to znaczy miec jedna zlamana druga zwichnieta bo sama tak mialam ;p zajebisty rozdzial i czekam na kolejny :) xoxo
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńŚwietnie piszesz!! Nie mogę doczekać się nowego rozdziału! Codziennie wpadam na twojego bloga :D
OdpowiedzUsuńZAPRASZAM DO MNIE:
http://i-want-you-to-stay-one-direction-blog.blogspot.com/
:)
OdpowiedzUsuńświetne ;)
OdpowiedzUsuńale czy ona.. stracila tą ciaze czy jak bo ja nie rozumiem.. ;o o jej masakra :o ale ciesze sie ze wreszcie sie spotkali i wgl moze zacznie sie ukladac. czkam na nn C;
Właśnie też mnie zastanawia fakt, co z dzieckiem. Kiedy next ? Nieświadomie mnie zabijasz. Jestem najbardziej niecierpliwą osobą na świecie, a ty każesz mi tyle czekać. Eh...
OdpowiedzUsuńŚwietne,warto było czekać ! Czy Kaylee poroniła? Omg :(
OdpowiedzUsuńŚwietne,warto było czekać ! Czy Kaylee poroniła? Omg :(
OdpowiedzUsuńKOCHAM TO !!! <3
OdpowiedzUsuńSuper rozdział.!!! czekam na nn <3
OdpowiedzUsuń