Pogardliwe spojrzenie Thane'a sprawiło, że Kayle poczuła się winna. Przez parę chwil starała pocieszyć się obecnością Sarah, jednak jej poczucie komfortu zniknęło tak prędko, jak tylko uświadomiła sobie, że obrót sprawy powstał z inicjatywy przyjaciółki. Gdyby tylko panna Reyes miała choć odrobinę serca i wyczucia taktu, ostrzegłaby Carter o obecności swojego brata, lecz ten ruch wymagałby odbiegnięcia od planu, który sobie sporządziła już wcześniej.
Zacisnąwszy mocno pięści, brunetka skrzywiła twarz w grymasie. Długie, spiłowane na szpic paznokcie, wbijały jej się w wewnętrzną część dłoni i drążyły coraz głębsze wyżłobienia. Nie miało to jednak w tej chwili najmniejszego znaczenia. Kayle emanowała wściekłością i żalem, zarówno do Sarah jak i siebie samej. Nie mogła zwyczajnie pojąć, w jaki sposób ktoś zapanował nad jej życiem. Czuła się niczym marionetka, którą niepostrzeżenie przywiązano do sznurków. Bolał ją fakt, że dała się wpuścić na pole minowe.
Patrząc niepewnie w gniewnie połyskujące oczy bruneta, Carter nie wiedziała co powiedzieć. Żadne ze słów, które przychodziły jej na myśl, nie były odpowiednie aby wyrazić swoją skruchę.
- To może ja już pójdę- mruknęła Sarah, gestem ręki odsyłając siebie samą do salonu.
- Nie- mężczyzna odparł szorstkim tonem, przerzucając wzrok na stojącą nieopodal siostrę. Jego tęczówki, jak nigdy dotąd, nabrały ciemnych barw, niczym u bestii pragnącej pożreć swoją ofiarę. - Ty zostajesz, a ja i Kayle wychodzimy- rozkazał, popychając dziewczynę w kierunku drzwi wyjściowych. O dziwo jego dotyk był przyjemny tak jak zawsze, a co się z tym wiążę, nie można było odczuć w nim gwałtowności czy też przesadnej siły. Co więcej, Thane wysilił się by podać brunetce jeansową katanę, wiszącą na wieszaku, do którego nie dosięgała. Można by uznać, że sytuacja nie była tak beznadziejna jak się wydawała, gdyby nie głośny trzask drzwi następujący paręnaście sekund później.
Brązowooka nasunęła na nogi swoje czarne, klasyczne szpilki od Laboutin'a, a następnie ruszyła śladem Reyesa. Nie odszedł daleko - stał przed schodami prowadzącymi do domu. Spoglądał w ziemię, ręce miał w kieszeniach, a na dodatek szurał butem o chodnik.
- Powiedz coś w końcu...- rozkazał błagalnym tonem.
Kayle westchnęła cicho, a potem zeszła na dół, ostrożnie pokonując stopień za stopniem i trzymając się barierki. Brakowało jej słów; w głowie miała pustkę, tak jakby wszystkie myśli ulotniły się na zewnątrz i wirowały w rytualnym tańcu dookoła jej czaszki.
Minęło parę chwil zanim przeniosła spojrzenie na towarzysza. O dziwo, był skupiony na uchylonym oknie, a właściwie na Sarah, która próbowała niepostrzeżenie przyglądać się całej tej sytuacji zza firanki.
- Wiesz co...- mruknął, wciąż podejrzliwie patrząc na poruszającą się zasłonę.- Chodź...- dodał, oplótłszy rękę wokół talii Carter, a potem powolnym krokiem poprowadził dziewczynę w nieznanym kierunku.
Thane nie znał Londynu. Pragnął jedynie poszukać jakiegoś ustronnego miejsca, w którym Kayle mogłaby w końcu wydusić z siebie choć jedno słowo, lecz jak na złość droga zaprowadziła ich do samego centrum dzielnicy, pod Nothing Hill Gate- stację metro. Może nawet lepiej, że tak się stało bo byli pośród ludzi i mieli mniejsze szanse na zgubienie się. Kto wie gdzie doszłyby dwie, nie potrafiące odnaleźć się w terenie, osoby....
- To co? Starbucks?- mężczyzna zapytał z nadzieją, dostrzegłszy w oddali zielony, charakterystyczny szyld.
Brązowooka wzruszyła jedynie ramionami.
- No chodź...- Reyes trącił towarzyszkę łokciem w bok.- Nie daj się prosić...- uśmiechnął się nikle, przez co wyraz twarzy Kayle uległ drobnej zmianie. Nareszcie, kąciki jej ust- tylko nieznacznie, ale mimo wszystko- uniosły się do góry.
- Zajmij tamten stoik w rogu, a ja przyniosę nam coś do picia- polecił, wskazując palcem wypatrzone miejsce. Carter skinęła głową na znak aprobaty, a następnie udała się do celu wybranego przez Thane'a. Spośród czterech, ogromnych foteli poustawianych wokoło okrągłego blatu, wybrała ten, do którego był najtrudniejszy dostęp. Miała wrażenie, że tam poczuje się najbezpieczniej, jakkolwiek głupio by to nie brzmiało, biorąc pod uwagę okoliczności w jakich się tu znalazła.
- Vanilla Spice Hot Chocolate... Twoje ulubione, dobrze pamiętam?- zagadnął brunet, postawiwszy przed dziewczyną duży, biały kubek z podobizną mitologicznej syreny, widniejącej na logo kawiarni.
- Skąd...?- wymamrotała zaintrygowana Kayle.
- Trudno zapomnieć, kiedy w moim mieszkaniu ciągle walały się kubki Starbucks'a. Poza tym wszędzie pachniało czekoladą i wanilią...- wytłumaczył, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- Nie o to pytam...- dziewczyna pokręciła niespokojnie głową, tym samym wprowadzając towarzysza w stan konsternacji. - Jak...- fuknęła pod nosem.- Powiedz mi jak to możliwe, że emanujesz takim spokojem i pozytywną energią, skoro dowiedziałeś się o...- nie dane było brunetce dokończyć, bowiem Thane w ostatnim momencie zdążył przerwać jej wypowiedź.. Mógł znieść wiele, ale nie chciał usłyszeć słowa "zdrada".
- Od początku byłem świadom, że nigdy o Nim nie zapomnisz...- odparł, fukając pod nosem z pewnego rodzaju rozbawieniem. Dopiero teraz, z perspektywy czasu, brunet zdał sobie sprawę, że był naiwny bardziej niż myślał. - Nie byłaś, nie jesteś i nie będziesz w stanie pokochać mnie ani nikogo innego tak bardzo jak Jego... - pokręcił głową, położywszy złożone dłonie na blacie.- Przy każdym naszym zbliżeniu czułem się tak, jakbyś wyobrażała sobie Go na moim miejscu...
- Tha...- zaczęła, spoglądając na mężczyznę z niedowierzaniem. Czy naprawdę była tak przewidywalna, że przez tych kilka miesięcy czytał z niej jak z otwartej księgi? Jeśli tak było, dlaczego tyle czekał i żył w związku, w którym, jego zdaniem, brakowało esencji?
- Nie, nie przerywaj- Reyes uniósł rękę, chcąc wyrzucić z siebie wszystko co miał do powiedzenia.
Carter przytaknęła jedynie głową.
- On...- kontynuował.
- Justin- poprawiła go prędko, spostrzegłszy, że właśnie tego imienia Thane nie mógł sobie przypomnieć.
- Tak, Justin...- powtórzył, z surowym wyrazem twarzy. Nie miał powodów, dla których musiałby udawać sympatię wobec swojego oponenta. - Kayle, ja wiem, że on jest Twoim numerem jeden...
Dziewczyna roześmiała się, a potem westchnęła z rozmarzeniem, mając przed oczami wszystkie wspomnienia związane z Bieberem.
- Starałem się, ale on... To znaczy Justin- poprawił się, dostrzegłszy na czole towarzyszki drobną zmarszczkę.- ... według Twoich kryteriów jest lepszy we wszystkim i nic na to nie poradzę.
- Dobrze wiesz, że to nie tak...- powiedziała brunetka, czując potrzebę wytłumaczenia się. Pozwolenie Reyesowi poczuć się gorszym byłoby co najmniej nie na miejscu, bowiem nic nie nastąpiło z jego winy. - Naprawdę było mi z Tobą dobrze, ale nie potrafię żyć na odległość...
- Było...- przytaknął, wciąż analizując słowa dziewczyny.- A więc to koniec?
- Przesiadujesz w szpitalu dwadzieścia godzin na dobę, czasem zdarzało Ci się brać po trzy dyżury pod rząd...- zaczęła wyliczać, spoglądając na mizerniejącą minę mężczyzny.- Thane, wybacz, ale nie potrafię wyobrazić sobie przyszłości z facetem, którego przez większość życia nie miałabym u swojego boku...- Kayle spojrzała na towarzysza przepraszającym wzrokiem
Brunet zaśmiał się bez humoru.
- Już to kiedyś słyszałem- mruknął.
- Leigh?- Carter zapytała niepewnie, na co rozmówca jedynie pokiwał głową.- Też nie potrafisz się z niej wyleczyć, prawda?
- Cóż...- wzruszył ramionami, jakby kompletnie nie obchodził go temat byłej narzeczonej.
- Tak myślałam...- podsumowała brązowooka, uznając niepełną odpowiedź towarzysza za oczywistą.
Chwyciwszy w dłonie kubek z ciepłym napojem, dziewczyna upiła kilka łyków, a potem uśmiechnęła się nikle, zdając sobie sprawę, że polubiła białą czekoladę z nutką wanilii dzięki Justinowi, podczas pierwszej wspólnej wizyty w Londynie.
- Zamierzałem prosić Cię w piątek o rękę, ale wyjechałaś...- brunet oświadczył znienacka, przez co Kayle zachłysnęła się piciem. Słodycz dająca, do tej pory, przyjemność, teraz wżerała się w krtań dziewczyny i pozostawiała po sobie palące uczucie.
- Chyba już na mnie pora- oznajmiła brązowooka, gwałtownie podniósłszy się z fotela.
- Poczekaj- rozkazał mężczyzna, w ostatnim momencie chwytając Carter za ramię.- Przepraszam, nie powinienem był Ci tego mówić...
- Też tak sądzę- dziewczyna mruknęła oschle, po czym znacząco przerzuciła wzrok na drzwi wyjściowe.
- Odprowadzę Cię...- postanowił Reyes, dostrzegłszy, że na zewnątrz panował już zmrok.
- Nie śpisz u Sarah?- Kayle zapytała ze zdziwieniem.
- Prześpię się w hotelu... Wątpię byś chciała mnie spotkać jutro rano na śniadaniu...
- Twój wybór- skwitowała brunetka, przemykając pod ramieniem rozmówcy trzymającego otwarte na oścież drzwi, jak na gentlemana przystało.
Carter szła szybko, nie dbając o to czy Thane szedł za jej plecami, czy może już dawno temu zboczył z trasy. Nie słyszała jego kroków. Była zbyt zajęta wsłuchiwaniem się w stukot swoich obcasów rytmicznie uderzających o chodnik. Przez krótką chwilę miała nawet wrażenie, że byłby z tego dobry bit do piosenki, ale prędko zdała sobie sprawę, że wiedziała o muzyce tyle co świnia o arbuzach.
- Kayle...- wysapał mężczyzna.- Poczekaj- stęknął, próbując unormować swój oddech. Musiał przyznać, że brunetka miała dość szybkie tempo chodzenia, nie wspominając o krótkich nóżkach, którymi przebierała niczym doświadczony maratończyk.
- Na co?- zapytała, zatrzymawszy się na kilkanaście metrów przed skrętem w ulicę, przy której znajdował się dom Sarah.
- Pożegnaj się ze mną ten ostatni raz...- poprosił Reyes, starając się rozszyfrować emocje ukryte w czekoladowych tęczówkach towarzyszki. Nie miał pewności czy powinien zrobić coś co przez ostatnią godzinę siedziało mu w głowie, lecz z drugiej strony tylko tak potrafił sobie wyobrazić tę scenę, dlatego w najmniej oczekiwanym momencie wpił się w usta Carter. Zaskoczona dziewczyna, przez krótką chwilę, pozwalała Thane'owi na tak czuły pocałunek, dopóki nie doszło do niej co tak naprawdę się działo. W mgnieniu oka, niczym poparzona, odskoczyła od towarzysza, a potem odwróciła się na pięcie, chcąc jak najszybciej uciec z miejsca zdarzenia.
- Kayle- rzucił prędko, na co brązowooka stanęła w miejscu. Nie odwróciła się do niego twarzą. Stała tyłem, jednak na nic więcej już nie liczył.- Jeśli tylko zechcesz wrócić... Ja będę czekał.
Wysłuchawszy wszystkiego co brunet miał do powiedzenia, Carter ruszyła przed siebie, nie kwapiąc się by powiedzieć coś na odchodne. Usłyszała już wszystko co mogła usłyszeć i wręcz szkoda było jej słów, bowiem bała się, że na sam koniec powiedziałaby coś, co zniszczyłoby tę przyjazną atmosferę panującą niemalże przez cały wieczór. Już ostatni pocałunek nieco naruszył otoczkę, jednak Kayle starała się brać na to poprawkę. Z jej strony był to gest, którego w żaden sposób nie odwzajemniła. Ze strony Thane'a było to zwrócenie wszystkich uczuć jakimi ją darzył. Przynajmniej tak to wyglądało.
Kiedy dziewczyna weszła do domu, po cichu zamknęła za sobą drzwi, a następnie chybcikiem przebiegła do swojego pokoju, aby przypadkiem nie natknąć się na Sarah. Gdyby tylko była taka możliwość, najchętniej wyprowadziłaby się stąd bez pożegnania, lecz z drugiej strony nie wypadało tak zrobić, choćby dlatego, że panna Reyes jako jedyna zaoferowała Kayle pomoc, gdy ta pół roku temu znalazła się w potrzebie.
Wysunęła spod łóżka trzy spore walizki, po kolei otworzyła każdą z nich, a potem sapnęła głośno, nie wiedząc za co powinna zabrać się na początek. Wyprowadzając się z Los Angeles, w jednym neseserze miała upchane buty, w drugim większość ciuchów, a w trzecim; biżuterię, kosmetyki, torebki, sprzęty oraz pozostałą odzież. Jednak teraz miała dziwne wrażenie, że nie uda jej się zapakować tego wszystkiego po raz kolejny, mimo, że wcale nie przybyło jej nowych rzeczy.
Wyciągnęła z szafy sterty idealnie poskładanych ubrań i spojrzała na nie żałośnie, zdając sobie sprawę, że każdy strój z osobna, musiał być zwinięty w zbity rulon, by zająć mniej miejsca w neseserze. Kayle nienawidziła się pakować, choć było to nieodzownym elementem jej życia, przy obecnie wykonywanym zawodzie.
- Mogę wejść?- zza drzwi wydobył się głos Sarah.
Carter prychnęła jedynie pod nosem, a następnie podeszła do regału, na którym miała poukładane buty, zagarnęła je ręką i z hukiem pozwoliła im wpaść do metalowego kufra.
- Hej...- jęknęła zaniepokojona blondynka, niepewnie zaglądając do pokoju.
- Wyjdź- rozkazała brązowooka, trudząc się z zatrzaśnięciem walizki.
- Porozmawiajmy...- poprosiła Reyes, przyglądając się nerwowym ruchom przyjaciółki.
- O czym Ty chcesz rozmawiać?!- Kayle fuknęła z rozbawieniem, przełożywszy sterty ciuchów z materaca na podłogę. - Mało Ci?!- kucnęła pomiędzy kupkami ubrań, a neseserem i pośpiesznie zaczęła zwijać wszystko w ciasne ruloniki, które równie ciasno układała na dnie walizki.
- Rozumiem... Jesteś zła...- westchnęła Sarah, pozwalając sobie na wejście wgłąb pomieszczenia.
- Nie, jestem wściekła!- ryknęła brunetka.- Jak mogłaś mi to zrobić?!
- Wyświadczyłam przysługę i Tobie, i mojemu bratu...- oznajmiła dziewczyna, siadając na skraju łóżka.
- Oh, czyżby?- zironizowała Carter, przebierając w rękach co rusz to inne tkaniny.
- Nie mogłam pozwolić na wasz ślub...- blondynka wyznała z przykrością, wpatrując się w białą, puszystą wykładzinę.
- To tylko i wyłącznie moja i Thane'a sprawa czy się pobierzemy czy nie...- warknęła Kayle.- Nie Tobie dane jest za nas decydować.
Nieco zbita z tropu Sarah, zmarszczyła brwi. Nie takiej odpowiedzi spodziewała się po przyjaciółce.
- A-ale...- zaczęła, a potem zamilkła, mając w głowie kompletną pustkę. Nie takim torem miał przebiegać jej niecny plan. - Nie znamy się od wczoraj...- rzekła po krótkiej chwili ciszy.- Obserwowałam Cię gdy byłaś z Bieberem i z Thanem... Wiesz jaka jest różnica?
Kayle zastygła na moment w bezruchu.
- Przy Bieberze promieniejesz, a przy Thanie... Przy nim udajesz, że wszystko jest w porządku, choć tak naprawdę jesteś nieszczęśliwa...- wyjaśniła blondynka. - Za bardzo was kocham, bym mogła pozwolić na taki rozwój sytuacji...
- Ale na wyjawienie Thane'owi prawdy o zdradzie mogłaś pozwolić?- dziewczyna zadrwiła gorzko.- Mógł dowiedzieć się o tym w bardziej delikatny sposób.
- Gdybym tego nie zrobiła, spakowałabyś walizki i zostawiłabyś mojego brata bez słowa ...- skwitowała panna Reyes.- Chyba należały mu się jakiekolwiek wyjaśnienia, nie sądzisz?
W pokoju ponownie nastąpiło milczenie. Obie przyjaciółki walczyły z chwilowym natłokiem myśli oraz wrażeń.
- Wcale nie byłaś chora, prawda?- zapytała brązowooka, siadając obok towarzyszki.
- Byłam, ale na własne życzenie...- odparła z uśmiechem.- Bo wiesz... Jak to mówią "Nie chce Mahomet przyjść do góry, to góra przyszła do Mahometa". Skoro nie mogłam powiedzieć Justinowi gdzie jesteś, to najlepszym rozwiązaniem było wysłać Ciebie do niego- wyjaśniła Sarah, przeczesując palcami końcówki swoich złocistych włosów.
- Skąd ta pewność, że akurat do niego zwróciłabym się o pomoc?- mruknęła brunetka, a zaraz po tym zdała sobie sprawę, że nie powinna zadawać tego pytania przyjaciółce. Przecież tamtej nocy kierowała się własnymi uczuciami i to one doprowadziły ją do Justina.
Na myśl o szatynie, Kayle nasunęło się jeszcze jedno zagadnienie.
- Czekaj... Jak to nie mogłaś mu powiedzieć? Miałaś z nim kontakt?
- Tak- odparła Reyes.- Próbował poruszyć niebo i ziemię, byleby tylko Ciebie odnaleźć...
Carter przytaknęła głową, dając towarzyszce znak by kontynuowała wypowiedź.
- Spotkaliśmy się na rejsie z Los Angeles do Londynu. Myślał, że zastanie Cię w pracy...
- Rozmawialiście?- drążyła brunetka.
- Krótko- podsumowała Sarah.- Ale widziałam jak bardzo Cię kocha...
- Czyli?- na czole brązowookie pojawiła się zmarszczka świadcząca o towarzyszącej jej konsternacji.
- Czyli bez obaw możesz mu o Tym powiedzieć...- oznajmiła blondynka, akcentując jedno istotne słowo.
- Już wie...- wyjawiła Kayle.
- A więc co teraz?- zapytała Reyes, nie ukrywając swojego ciekawskiego spojrzenia w kierunku niedopakowanego do końca bagażu.- Wracasz do niego?
- Na to wygląda...- Carter wzruszyła ramionami.
- Wiesz, że życzę wam jak najlepiej?- szepnęła Sarah. Miała wielkie nadzieje, że przyjaciółka nie była już na nią wściekła.
Brunetka pokiwała głową, uśmiechnęła się pod nosem, a następnie oparła głowę o bark towarzyszki.
- Od zawsze wam kibicowałam...- wymamrotała blondynka. Czuła się podle- szczególnie, że poświęciła związek swojego jedynego brata, dla jakiegoś tam Biebera- ale prędzej, czy później i tak to wszystko by nastąpiło.Po prostu wystarczyło wyprzedzić czas.
Zacisnąwszy mocno pięści, brunetka skrzywiła twarz w grymasie. Długie, spiłowane na szpic paznokcie, wbijały jej się w wewnętrzną część dłoni i drążyły coraz głębsze wyżłobienia. Nie miało to jednak w tej chwili najmniejszego znaczenia. Kayle emanowała wściekłością i żalem, zarówno do Sarah jak i siebie samej. Nie mogła zwyczajnie pojąć, w jaki sposób ktoś zapanował nad jej życiem. Czuła się niczym marionetka, którą niepostrzeżenie przywiązano do sznurków. Bolał ją fakt, że dała się wpuścić na pole minowe.
Patrząc niepewnie w gniewnie połyskujące oczy bruneta, Carter nie wiedziała co powiedzieć. Żadne ze słów, które przychodziły jej na myśl, nie były odpowiednie aby wyrazić swoją skruchę.
- To może ja już pójdę- mruknęła Sarah, gestem ręki odsyłając siebie samą do salonu.
- Nie- mężczyzna odparł szorstkim tonem, przerzucając wzrok na stojącą nieopodal siostrę. Jego tęczówki, jak nigdy dotąd, nabrały ciemnych barw, niczym u bestii pragnącej pożreć swoją ofiarę. - Ty zostajesz, a ja i Kayle wychodzimy- rozkazał, popychając dziewczynę w kierunku drzwi wyjściowych. O dziwo jego dotyk był przyjemny tak jak zawsze, a co się z tym wiążę, nie można było odczuć w nim gwałtowności czy też przesadnej siły. Co więcej, Thane wysilił się by podać brunetce jeansową katanę, wiszącą na wieszaku, do którego nie dosięgała. Można by uznać, że sytuacja nie była tak beznadziejna jak się wydawała, gdyby nie głośny trzask drzwi następujący paręnaście sekund później.
Brązowooka nasunęła na nogi swoje czarne, klasyczne szpilki od Laboutin'a, a następnie ruszyła śladem Reyesa. Nie odszedł daleko - stał przed schodami prowadzącymi do domu. Spoglądał w ziemię, ręce miał w kieszeniach, a na dodatek szurał butem o chodnik.
- Powiedz coś w końcu...- rozkazał błagalnym tonem.
Kayle westchnęła cicho, a potem zeszła na dół, ostrożnie pokonując stopień za stopniem i trzymając się barierki. Brakowało jej słów; w głowie miała pustkę, tak jakby wszystkie myśli ulotniły się na zewnątrz i wirowały w rytualnym tańcu dookoła jej czaszki.
Minęło parę chwil zanim przeniosła spojrzenie na towarzysza. O dziwo, był skupiony na uchylonym oknie, a właściwie na Sarah, która próbowała niepostrzeżenie przyglądać się całej tej sytuacji zza firanki.
- Wiesz co...- mruknął, wciąż podejrzliwie patrząc na poruszającą się zasłonę.- Chodź...- dodał, oplótłszy rękę wokół talii Carter, a potem powolnym krokiem poprowadził dziewczynę w nieznanym kierunku.
Thane nie znał Londynu. Pragnął jedynie poszukać jakiegoś ustronnego miejsca, w którym Kayle mogłaby w końcu wydusić z siebie choć jedno słowo, lecz jak na złość droga zaprowadziła ich do samego centrum dzielnicy, pod Nothing Hill Gate- stację metro. Może nawet lepiej, że tak się stało bo byli pośród ludzi i mieli mniejsze szanse na zgubienie się. Kto wie gdzie doszłyby dwie, nie potrafiące odnaleźć się w terenie, osoby....
- To co? Starbucks?- mężczyzna zapytał z nadzieją, dostrzegłszy w oddali zielony, charakterystyczny szyld.
Brązowooka wzruszyła jedynie ramionami.
- No chodź...- Reyes trącił towarzyszkę łokciem w bok.- Nie daj się prosić...- uśmiechnął się nikle, przez co wyraz twarzy Kayle uległ drobnej zmianie. Nareszcie, kąciki jej ust- tylko nieznacznie, ale mimo wszystko- uniosły się do góry.
- Zajmij tamten stoik w rogu, a ja przyniosę nam coś do picia- polecił, wskazując palcem wypatrzone miejsce. Carter skinęła głową na znak aprobaty, a następnie udała się do celu wybranego przez Thane'a. Spośród czterech, ogromnych foteli poustawianych wokoło okrągłego blatu, wybrała ten, do którego był najtrudniejszy dostęp. Miała wrażenie, że tam poczuje się najbezpieczniej, jakkolwiek głupio by to nie brzmiało, biorąc pod uwagę okoliczności w jakich się tu znalazła.
- Vanilla Spice Hot Chocolate... Twoje ulubione, dobrze pamiętam?- zagadnął brunet, postawiwszy przed dziewczyną duży, biały kubek z podobizną mitologicznej syreny, widniejącej na logo kawiarni.
- Skąd...?- wymamrotała zaintrygowana Kayle.
- Trudno zapomnieć, kiedy w moim mieszkaniu ciągle walały się kubki Starbucks'a. Poza tym wszędzie pachniało czekoladą i wanilią...- wytłumaczył, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- Nie o to pytam...- dziewczyna pokręciła niespokojnie głową, tym samym wprowadzając towarzysza w stan konsternacji. - Jak...- fuknęła pod nosem.- Powiedz mi jak to możliwe, że emanujesz takim spokojem i pozytywną energią, skoro dowiedziałeś się o...- nie dane było brunetce dokończyć, bowiem Thane w ostatnim momencie zdążył przerwać jej wypowiedź.. Mógł znieść wiele, ale nie chciał usłyszeć słowa "zdrada".
- Od początku byłem świadom, że nigdy o Nim nie zapomnisz...- odparł, fukając pod nosem z pewnego rodzaju rozbawieniem. Dopiero teraz, z perspektywy czasu, brunet zdał sobie sprawę, że był naiwny bardziej niż myślał. - Nie byłaś, nie jesteś i nie będziesz w stanie pokochać mnie ani nikogo innego tak bardzo jak Jego... - pokręcił głową, położywszy złożone dłonie na blacie.- Przy każdym naszym zbliżeniu czułem się tak, jakbyś wyobrażała sobie Go na moim miejscu...
- Tha...- zaczęła, spoglądając na mężczyznę z niedowierzaniem. Czy naprawdę była tak przewidywalna, że przez tych kilka miesięcy czytał z niej jak z otwartej księgi? Jeśli tak było, dlaczego tyle czekał i żył w związku, w którym, jego zdaniem, brakowało esencji?
- Nie, nie przerywaj- Reyes uniósł rękę, chcąc wyrzucić z siebie wszystko co miał do powiedzenia.
Carter przytaknęła jedynie głową.
- On...- kontynuował.
- Justin- poprawiła go prędko, spostrzegłszy, że właśnie tego imienia Thane nie mógł sobie przypomnieć.
- Tak, Justin...- powtórzył, z surowym wyrazem twarzy. Nie miał powodów, dla których musiałby udawać sympatię wobec swojego oponenta. - Kayle, ja wiem, że on jest Twoim numerem jeden...
Dziewczyna roześmiała się, a potem westchnęła z rozmarzeniem, mając przed oczami wszystkie wspomnienia związane z Bieberem.
- Starałem się, ale on... To znaczy Justin- poprawił się, dostrzegłszy na czole towarzyszki drobną zmarszczkę.- ... według Twoich kryteriów jest lepszy we wszystkim i nic na to nie poradzę.
- Dobrze wiesz, że to nie tak...- powiedziała brunetka, czując potrzebę wytłumaczenia się. Pozwolenie Reyesowi poczuć się gorszym byłoby co najmniej nie na miejscu, bowiem nic nie nastąpiło z jego winy. - Naprawdę było mi z Tobą dobrze, ale nie potrafię żyć na odległość...
- Było...- przytaknął, wciąż analizując słowa dziewczyny.- A więc to koniec?
- Przesiadujesz w szpitalu dwadzieścia godzin na dobę, czasem zdarzało Ci się brać po trzy dyżury pod rząd...- zaczęła wyliczać, spoglądając na mizerniejącą minę mężczyzny.- Thane, wybacz, ale nie potrafię wyobrazić sobie przyszłości z facetem, którego przez większość życia nie miałabym u swojego boku...- Kayle spojrzała na towarzysza przepraszającym wzrokiem
Brunet zaśmiał się bez humoru.
- Już to kiedyś słyszałem- mruknął.
- Leigh?- Carter zapytała niepewnie, na co rozmówca jedynie pokiwał głową.- Też nie potrafisz się z niej wyleczyć, prawda?
- Cóż...- wzruszył ramionami, jakby kompletnie nie obchodził go temat byłej narzeczonej.
- Tak myślałam...- podsumowała brązowooka, uznając niepełną odpowiedź towarzysza za oczywistą.
Chwyciwszy w dłonie kubek z ciepłym napojem, dziewczyna upiła kilka łyków, a potem uśmiechnęła się nikle, zdając sobie sprawę, że polubiła białą czekoladę z nutką wanilii dzięki Justinowi, podczas pierwszej wspólnej wizyty w Londynie.
- Zamierzałem prosić Cię w piątek o rękę, ale wyjechałaś...- brunet oświadczył znienacka, przez co Kayle zachłysnęła się piciem. Słodycz dająca, do tej pory, przyjemność, teraz wżerała się w krtań dziewczyny i pozostawiała po sobie palące uczucie.
- Chyba już na mnie pora- oznajmiła brązowooka, gwałtownie podniósłszy się z fotela.
- Poczekaj- rozkazał mężczyzna, w ostatnim momencie chwytając Carter za ramię.- Przepraszam, nie powinienem był Ci tego mówić...
- Też tak sądzę- dziewczyna mruknęła oschle, po czym znacząco przerzuciła wzrok na drzwi wyjściowe.
- Odprowadzę Cię...- postanowił Reyes, dostrzegłszy, że na zewnątrz panował już zmrok.
- Nie śpisz u Sarah?- Kayle zapytała ze zdziwieniem.
- Prześpię się w hotelu... Wątpię byś chciała mnie spotkać jutro rano na śniadaniu...
- Twój wybór- skwitowała brunetka, przemykając pod ramieniem rozmówcy trzymającego otwarte na oścież drzwi, jak na gentlemana przystało.
Carter szła szybko, nie dbając o to czy Thane szedł za jej plecami, czy może już dawno temu zboczył z trasy. Nie słyszała jego kroków. Była zbyt zajęta wsłuchiwaniem się w stukot swoich obcasów rytmicznie uderzających o chodnik. Przez krótką chwilę miała nawet wrażenie, że byłby z tego dobry bit do piosenki, ale prędko zdała sobie sprawę, że wiedziała o muzyce tyle co świnia o arbuzach.
- Kayle...- wysapał mężczyzna.- Poczekaj- stęknął, próbując unormować swój oddech. Musiał przyznać, że brunetka miała dość szybkie tempo chodzenia, nie wspominając o krótkich nóżkach, którymi przebierała niczym doświadczony maratończyk.
- Na co?- zapytała, zatrzymawszy się na kilkanaście metrów przed skrętem w ulicę, przy której znajdował się dom Sarah.
- Pożegnaj się ze mną ten ostatni raz...- poprosił Reyes, starając się rozszyfrować emocje ukryte w czekoladowych tęczówkach towarzyszki. Nie miał pewności czy powinien zrobić coś co przez ostatnią godzinę siedziało mu w głowie, lecz z drugiej strony tylko tak potrafił sobie wyobrazić tę scenę, dlatego w najmniej oczekiwanym momencie wpił się w usta Carter. Zaskoczona dziewczyna, przez krótką chwilę, pozwalała Thane'owi na tak czuły pocałunek, dopóki nie doszło do niej co tak naprawdę się działo. W mgnieniu oka, niczym poparzona, odskoczyła od towarzysza, a potem odwróciła się na pięcie, chcąc jak najszybciej uciec z miejsca zdarzenia.
- Kayle- rzucił prędko, na co brązowooka stanęła w miejscu. Nie odwróciła się do niego twarzą. Stała tyłem, jednak na nic więcej już nie liczył.- Jeśli tylko zechcesz wrócić... Ja będę czekał.
Wysłuchawszy wszystkiego co brunet miał do powiedzenia, Carter ruszyła przed siebie, nie kwapiąc się by powiedzieć coś na odchodne. Usłyszała już wszystko co mogła usłyszeć i wręcz szkoda było jej słów, bowiem bała się, że na sam koniec powiedziałaby coś, co zniszczyłoby tę przyjazną atmosferę panującą niemalże przez cały wieczór. Już ostatni pocałunek nieco naruszył otoczkę, jednak Kayle starała się brać na to poprawkę. Z jej strony był to gest, którego w żaden sposób nie odwzajemniła. Ze strony Thane'a było to zwrócenie wszystkich uczuć jakimi ją darzył. Przynajmniej tak to wyglądało.
Kiedy dziewczyna weszła do domu, po cichu zamknęła za sobą drzwi, a następnie chybcikiem przebiegła do swojego pokoju, aby przypadkiem nie natknąć się na Sarah. Gdyby tylko była taka możliwość, najchętniej wyprowadziłaby się stąd bez pożegnania, lecz z drugiej strony nie wypadało tak zrobić, choćby dlatego, że panna Reyes jako jedyna zaoferowała Kayle pomoc, gdy ta pół roku temu znalazła się w potrzebie.
Wysunęła spod łóżka trzy spore walizki, po kolei otworzyła każdą z nich, a potem sapnęła głośno, nie wiedząc za co powinna zabrać się na początek. Wyprowadzając się z Los Angeles, w jednym neseserze miała upchane buty, w drugim większość ciuchów, a w trzecim; biżuterię, kosmetyki, torebki, sprzęty oraz pozostałą odzież. Jednak teraz miała dziwne wrażenie, że nie uda jej się zapakować tego wszystkiego po raz kolejny, mimo, że wcale nie przybyło jej nowych rzeczy.
Wyciągnęła z szafy sterty idealnie poskładanych ubrań i spojrzała na nie żałośnie, zdając sobie sprawę, że każdy strój z osobna, musiał być zwinięty w zbity rulon, by zająć mniej miejsca w neseserze. Kayle nienawidziła się pakować, choć było to nieodzownym elementem jej życia, przy obecnie wykonywanym zawodzie.
- Mogę wejść?- zza drzwi wydobył się głos Sarah.
Carter prychnęła jedynie pod nosem, a następnie podeszła do regału, na którym miała poukładane buty, zagarnęła je ręką i z hukiem pozwoliła im wpaść do metalowego kufra.
- Hej...- jęknęła zaniepokojona blondynka, niepewnie zaglądając do pokoju.
- Wyjdź- rozkazała brązowooka, trudząc się z zatrzaśnięciem walizki.
- Porozmawiajmy...- poprosiła Reyes, przyglądając się nerwowym ruchom przyjaciółki.
- O czym Ty chcesz rozmawiać?!- Kayle fuknęła z rozbawieniem, przełożywszy sterty ciuchów z materaca na podłogę. - Mało Ci?!- kucnęła pomiędzy kupkami ubrań, a neseserem i pośpiesznie zaczęła zwijać wszystko w ciasne ruloniki, które równie ciasno układała na dnie walizki.
- Rozumiem... Jesteś zła...- westchnęła Sarah, pozwalając sobie na wejście wgłąb pomieszczenia.
- Nie, jestem wściekła!- ryknęła brunetka.- Jak mogłaś mi to zrobić?!
- Wyświadczyłam przysługę i Tobie, i mojemu bratu...- oznajmiła dziewczyna, siadając na skraju łóżka.
- Oh, czyżby?- zironizowała Carter, przebierając w rękach co rusz to inne tkaniny.
- Nie mogłam pozwolić na wasz ślub...- blondynka wyznała z przykrością, wpatrując się w białą, puszystą wykładzinę.
- To tylko i wyłącznie moja i Thane'a sprawa czy się pobierzemy czy nie...- warknęła Kayle.- Nie Tobie dane jest za nas decydować.
Nieco zbita z tropu Sarah, zmarszczyła brwi. Nie takiej odpowiedzi spodziewała się po przyjaciółce.
- A-ale...- zaczęła, a potem zamilkła, mając w głowie kompletną pustkę. Nie takim torem miał przebiegać jej niecny plan. - Nie znamy się od wczoraj...- rzekła po krótkiej chwili ciszy.- Obserwowałam Cię gdy byłaś z Bieberem i z Thanem... Wiesz jaka jest różnica?
Kayle zastygła na moment w bezruchu.
- Przy Bieberze promieniejesz, a przy Thanie... Przy nim udajesz, że wszystko jest w porządku, choć tak naprawdę jesteś nieszczęśliwa...- wyjaśniła blondynka. - Za bardzo was kocham, bym mogła pozwolić na taki rozwój sytuacji...
- Ale na wyjawienie Thane'owi prawdy o zdradzie mogłaś pozwolić?- dziewczyna zadrwiła gorzko.- Mógł dowiedzieć się o tym w bardziej delikatny sposób.
- Gdybym tego nie zrobiła, spakowałabyś walizki i zostawiłabyś mojego brata bez słowa ...- skwitowała panna Reyes.- Chyba należały mu się jakiekolwiek wyjaśnienia, nie sądzisz?
W pokoju ponownie nastąpiło milczenie. Obie przyjaciółki walczyły z chwilowym natłokiem myśli oraz wrażeń.
- Wcale nie byłaś chora, prawda?- zapytała brązowooka, siadając obok towarzyszki.
- Byłam, ale na własne życzenie...- odparła z uśmiechem.- Bo wiesz... Jak to mówią "Nie chce Mahomet przyjść do góry, to góra przyszła do Mahometa". Skoro nie mogłam powiedzieć Justinowi gdzie jesteś, to najlepszym rozwiązaniem było wysłać Ciebie do niego- wyjaśniła Sarah, przeczesując palcami końcówki swoich złocistych włosów.
- Skąd ta pewność, że akurat do niego zwróciłabym się o pomoc?- mruknęła brunetka, a zaraz po tym zdała sobie sprawę, że nie powinna zadawać tego pytania przyjaciółce. Przecież tamtej nocy kierowała się własnymi uczuciami i to one doprowadziły ją do Justina.
Na myśl o szatynie, Kayle nasunęło się jeszcze jedno zagadnienie.
- Czekaj... Jak to nie mogłaś mu powiedzieć? Miałaś z nim kontakt?
- Tak- odparła Reyes.- Próbował poruszyć niebo i ziemię, byleby tylko Ciebie odnaleźć...
Carter przytaknęła głową, dając towarzyszce znak by kontynuowała wypowiedź.
- Spotkaliśmy się na rejsie z Los Angeles do Londynu. Myślał, że zastanie Cię w pracy...
- Rozmawialiście?- drążyła brunetka.
- Krótko- podsumowała Sarah.- Ale widziałam jak bardzo Cię kocha...
- Czyli?- na czole brązowookie pojawiła się zmarszczka świadcząca o towarzyszącej jej konsternacji.
- Czyli bez obaw możesz mu o Tym powiedzieć...- oznajmiła blondynka, akcentując jedno istotne słowo.
- Już wie...- wyjawiła Kayle.
- A więc co teraz?- zapytała Reyes, nie ukrywając swojego ciekawskiego spojrzenia w kierunku niedopakowanego do końca bagażu.- Wracasz do niego?
- Na to wygląda...- Carter wzruszyła ramionami.
- Wiesz, że życzę wam jak najlepiej?- szepnęła Sarah. Miała wielkie nadzieje, że przyjaciółka nie była już na nią wściekła.
Brunetka pokiwała głową, uśmiechnęła się pod nosem, a następnie oparła głowę o bark towarzyszki.
- Od zawsze wam kibicowałam...- wymamrotała blondynka. Czuła się podle- szczególnie, że poświęciła związek swojego jedynego brata, dla jakiegoś tam Biebera- ale prędzej, czy później i tak to wszystko by nastąpiło.Po prostu wystarczyło wyprzedzić czas.
*
Opierając łokcie o uda, Justin ukrywał twarz w dłoniach, stale powtarzając sobie w myślach, że wszystko będzie w porządku. Mimo to nie potrafił zaufać swoim przeczuciom. Musiał istnieć powód, dla którego doktor Delson po raz pierwszy zaprosił go do swojego gabinetu, a nie chciał z nim porozmawiać, tak jak zawsze, na korytarzu lub w sali, gdzie leżał Julian.
- Panie...- powiedział mężczyzna, pośpiesznie przeszukując stos kartek leżących na biurku.- Bieber...- dodał, odnalazłszy pierwszy lepszy dokument, na którym widniało nazwisko szatyna.
- Tak?- wyszeptał, nie zdoławszy skontrolować swojego głosu.
- Julian jest już w stanie stabilnym. Dwie decydujące doby minęły bez większych komplikacji, tak jak dwie kolejne- oznajmił brunet, oglądając biurko chaotycznym wzrokiem, zapewne w poszukiwaniu jakichś papierów.
- Tak -przytaknął chłopak, podejrzewając, że to nie wszystko co miało mu zostać zakomunikowane.
- A więc...- lekarz podsunął brązowookiemu zdjęcia USG.- Jak widać, usunęliśmy jeden z czterech płatów wątroby. Pozostała część narządu pozostała w nienaruszonym stanie...
- Czy będzie to miało jakieś konsekwencje w przyszłości?- zapytał Bieber, jako że czarno-biały obrazek nadstawiony tuż przed jego nosem, nie wiele mu mówił. Nigdy też nie potrafił zrozumieć fenomenu zdjęć nienarodzonych dzieci, na których ludzie dopatrywali się rączek, nóżek i Bóg wie czego jeszcze. Dla Justina były to zwykłe, małe fasolki...- To znaczy... Chcę wiedzieć, z ilu rzeczy Julian będzie musiał zrezygnować?
- Szczęście w nieszczęściu- zaczął mężczyzna, kładąc ręce na blacie biurka.- Jednak wątroba jest organem, który potrafi zregenerować się i powrócić do formy sprzed wypadku. Szczególnie, że Pańskiemu bratu usunięto bardzo małą część.
Szatyn przeczesał palcami grzywkę, wsłuchując się w słowa specjalisty.
- Przez pierwsze kilkanaście miesięcy Julian będzie musiał unikać alkoholu. Ponadto dobierzemy dla niego odpowiednią dietę, której będzie musiał przestrzegać w czasie rekonwalescencji.
- Ah... Dobrze- mruknął chłopak.
- A więc...- lekarz podsunął brązowookiemu zdjęcia USG.- Jak widać, usunęliśmy jeden z czterech płatów wątroby. Pozostała część narządu pozostała w nienaruszonym stanie...
- Czy będzie to miało jakieś konsekwencje w przyszłości?- zapytał Bieber, jako że czarno-biały obrazek nadstawiony tuż przed jego nosem, nie wiele mu mówił. Nigdy też nie potrafił zrozumieć fenomenu zdjęć nienarodzonych dzieci, na których ludzie dopatrywali się rączek, nóżek i Bóg wie czego jeszcze. Dla Justina były to zwykłe, małe fasolki...- To znaczy... Chcę wiedzieć, z ilu rzeczy Julian będzie musiał zrezygnować?
- Szczęście w nieszczęściu- zaczął mężczyzna, kładąc ręce na blacie biurka.- Jednak wątroba jest organem, który potrafi zregenerować się i powrócić do formy sprzed wypadku. Szczególnie, że Pańskiemu bratu usunięto bardzo małą część.
Szatyn przeczesał palcami grzywkę, wsłuchując się w słowa specjalisty.
- Przez pierwsze kilkanaście miesięcy Julian będzie musiał unikać alkoholu. Ponadto dobierzemy dla niego odpowiednią dietę, której będzie musiał przestrzegać w czasie rekonwalescencji.
- Ah... Dobrze- mruknął chłopak.
- Na podstawie najnowszych wyników badań, którymi dysponuję, stwierdzam, że można rozpocząć wybudzanie Pańskiego brata ze śpiączki farmakologicznej- doktor Delson poprawił się w fotelu, po czym spojrzał na towarzysza wzrokiem pełnym nadziei.
- Rozumiem- odparł Justin.
- Chciałbym tylko uprzedzić Pana oraz Pańskich bliskich, że jest to długi proces, który może trwać nawet kilka dni...
Wtem, po gabinecie rozległ się cichy pisk.
- Przepraszam...- mruknął mężczyzna, wyciągając z kieszeni fartucha swojego pager'a.- Potrzebują mnie na Izbie Przyjęć.
- W porządku- odpowiedział Bieber, poderwawszy się z fotela, po czym ruszył w kierunku wyjścia.- Dziękuję...- oznajmił niepewnym głosem.
- Do zobaczenia- odparł lekarz.
Na myśl o dobrych nowinach, Justin uśmiechnął się półgębkiem, a następnie rozejrzał się po hallu, mając cichą nadzieję, że gdzieś w pobliżu znajdował się automat z napojami. Od samego rana chodziła za nim ochota na kawę, ale jak na złość nie miał choćby chwili na odpoczynek.
Wyciągnął z kieszeni swój telefon i westchnął ciężko, zdawszy sobie sprawę, że pozostały mu trzy godziny do odebrania Kayle z lotniska. Do tego czasu miał zamiar załatwić to i owo, dlatego szybkim krokiem ruszył na parking przed szpitalem, gdzie czekał na niego najnowszy skarb Jordana- wyścigowe Ducati . Dość sporo czasu zajęło Bieberowi przekonywanie West'a, aby mu go pożyczył, jednak argument uniknięcia korków w tym jakże pełnym obowiązków dniu, przeważył szalę.
Szatyn z niechęcią wcisnął na głowę kask, zapiął swoją skórzaną kurtkę, a potem wskoczył na motor. Warkot następujący po uruchomieniu silnika, zwrócił uwagę wszystkich przechodniów, przez co brązowooki z rozbawienie fuknął pod nosem i włączył się do ruchu na drodze.
Pędził przez miasto, wymijając wszystkie pojazdy jadące w tym samym kierunku. Pogoda była dziś wyjątkowo ciepła i bezwietrzna, a mimo to wicher uderzał o plecy Justina. Chłopak rzadko kiedy jeździł motorem. Znacznie bardziej kręciły go sportowe auta aniżeli dwukołowce. Nie bez powodu był wierny swojemu ukochanemu Lamborghini. Poczucie prędkości oraz panowanie nad samochodem było dla Biebera o wiele łatwiejsze, a co więcej, bycie osłanianym z każdej strony, choćby przez kilka blach, dawało mu poczucie bezpieczeństwa.
Widząc z oddali posterunek policji, brązowooki zaczął stopniowo zwalniać. Ironią byłoby dostać mandat, jadąc akurat na komisariat. Już sam fakt, że musiał zaryzykować i podłożyć się glinom dla dobra Juliana, był dość niezrozumiałym wyczynem.
Justin wyciągnął kluczyk ze stacyjki, ściągnął z głowy nielubiany kask, a potem przejrzał się w bocznym lusterku. Włosy miał rozczochrane, jednak wystarczyło by tylko przeczesał je palcami. Gorzej było z sinymi workami po oczami, z którymi nie był już w stanie sobie poradzić. Przez ostatni tydzień, szatyn praktycznie nie spał. Jeździł między szpitalem, a domem, mając cichą nadzieję, że cały ten koszmar wkrótce się skończy.
Idąc w stronę wejścia do budynku, młodzieniec rozglądał się gorączkowo, jakby bojąc się wszystkich mijających go funkcjonariuszy. Jego zachowanie wyglądało podejrzanie, a co gorsza sam był tego świadomy. Ogarnij się, rozkazał sobie w myślach, próbując odszukać źródło swojego wewnętrznego spokoju. Nikt przecież nie miał pojęcia, że szanowny Justin Bieber był mafijnym działaczem pracującym jako Jason McCann. Co więcej, nigdy nie miał do czynienia z policją, a przecież dopuścił się wielu wykroczeń.
Wszedł na komisariat i przystanął na moment, nie wiedząc dokąd powinien się udać.
- Mogę w czymś pomóc?- zapytał niski mężczyzna w policyjnym mundurze, na którego słowa brązowooki podskoczył ze strachem.
- Ta-tak- chłopak pokiwał głową.- Chciałbym porozmawiać z kimś kto zajmuje się sprawą napaści, która miała miejsce w piątek pod Dragonfly Bar...
- Ta sprawa należy do komisarza Harper'a...- odparł funkcjonariusz.
- Mógłby mnie Pan do niego zaprowadzić?- poprosił szatyn.
- Proszę pójść wzdłuż tego korytarza. Komisarz Harper powinien być w swoim gabinecie. Pokój dwadzieścia siedem...- policjant wskazał ręką kierunek, w którym powinien udać się Justin.
- Dziękuję- chłopak przytaknął głową, a następnie ruszył w poszukiwaniu swojego celu.
Mijając każdy kolejny pokój, znajdujący się bliżej gabinetu dwadzieścia siedem, Bieber odczuwał dziwny ból w brzuchu. Ciężko było mu ukryć przed samym sobą, że nie bał się nadchodzącej rozmowy. Musiał być ostrożny w składaniu jakichkolwiek zeznań, tak aby nie wzbudzić podejrzeń co do swojej osoby.
Z wahaniem zapukał w drewniane drzwi i przyłożył dłoń do klamki, nie będąc pewien czy powinien ją nacisnąć.
- Proszę- z wewnątrz pomieszczenia wydobył się szorstki głos.
- Dzień dobry- powiedział szatyn, wszedłszy niepewnie do biura.
Komisarz Harper ślamazarnie przeniósł wzrok z monitora komputera na swojego gościa.
- Justin Bieber- brązowooki przedstawił się prędko, gdy zielone tęczówki mężczyzny zaczęły przeszywać jego ciało na wylot.
- Ah...- policjant pokiwał głową.- Zakładam, że jest Pan członkiem rodziny tego dzieciaka spod Dragonfly Bar- zmarszczył czoło i pogłaskał się po swojej kruczoczarnej, idealnie przystrzyżonej brodzie. Gdyby nie to szmaragdowe spojrzenie, Justin mógłby założyć się o pięćdziesiąt bugsów, że facet pochodził z meksyku. Miał typowo środkowoamerykańską urodę.
- Bratem- wyjaśnił chłopak, pozwoliwszy sobie usiąść na fotelu stojącym przed biurkiem funkcjonariusza.
- Oh, dobrze się składa...- pan Harper złożył ręce i ułożył je na szklanym blacie.- Chciałbym Panu zadać kilka pytań...
Chłopak przełknął nerwowo ślinę. Nie spodziewał się przesłuchania akurat w tym momencie.
- T-tak?- wymamrotał, powstrzymując się przed starciem kropelki potu, która jak przeczuwał, spływała mu wzdłuż skroni.
- Czy...- komisarz rozpoczął zdanie, a następnie zerknął na ekran komputera.- Julian...- mruknął po chwili, odnalazłszy w bazie imię młodego Biebera.- Miał jakieś problemy?
- Nic mi o tym nie wiadomo- odparł szatyn. Naprawdę nie miał pojęcia, mimo że całkiem sporo zainteresowania wykazywał w stosunku do brata.
- A przyjaciele? Wzbudzali jakiś niepokój?
- Nie... To znaczy nie sądzę- westchnął, przeczesawszy palcami włosy. Tak naprawdę Justin nie znał żadnego z obecnych przyjaciół Juliana.
- W takim razie przejdźmy do piątkowego wydarzenia- polecił mężczyzna.
Brązowooki przytaknął nieśmiało głową.
- Czy potrafi mi pan powiedzieć, z jakiej racji Julian Bieber znalazł się pod klubem nocnym, w czasie kiedy nieletni nie mają prawa być poza domem bez opieki osoby dorosłej?
- Tego dnia Julian był nieswój. Podważał mój autorytet i wszystko starał się robić mi na przekór...- wyjaśnił szatyn.- W pewnym momencie wyszedł zezłoszczony z domu i tyle go widziałem...
- Pański autorytet?- komisarz zapytał z zaciekawieniem.
- Owszem- potwierdził Justin.- Ojciec zostawił nas osiem lat temu. Od tego czasu ja pełnię jego obowiązki.
- A jeśli chodzi o piątkową noc... Gdzie Pan był, kiedy zdarzył się ten wypadek, Panie Bieber?- mężczyzna przekrzywił do boku głowę.
- W Dragonfly Bar, albo w domu. W zależności od tego, o której godzinie to się stało- odpowiedział chłopak.
- W Dragonfly Bar?- pan Harper zapytał, wcale nie potrzebując ponownego potwierdzenia. - A co Pan tam robił, jeśli mogę wiedzieć?
- Byłem na urodzinach mojego przyjaciela.
- A Pańska matka? Rozumiem, że w przeciwieństwie do ojca, ona was nie zostawiła?- pytanie policjanta zabrzmiało dość drwiąco.
- Miała nocną zmianę w pracy- oświadczył Justin.
- Wobec tego, kto sprawował opiekę nad Julianem na czas waszej nieobecności?- kolejne zagadnienie padło z ust zielonookiego.
- Jules to duży i rozsądny chłopak. Zawsze wracał do domu przed dwudziestą drugą, tak jak mu kazaliśmy... - skłamał. Przecież bywały dni kiedy Julian wracał tuż przed świtem, jednak nie warto było tego roztrząsać przy władzach, które mogłyby posunąć się do skierowania sprawy do sądu rodzinnego.- Nie było potrzeby wynajęcia opiekunki. Po pierwsze to niedorzeczne by ktoś miał się opiekować szesnastolatkiem, po drugie nie stać nas na takie rzeczy. Mamie ledwo co udaje się związać koniec z końcem...
- Dziękuję- przerwał komisarz.- Jak na razie nie mam więcej pytań...
Bieber zamilkł na moment, lecz po chwili zabrał głos.
- Chciałbym się dowiedzieć czy macie jakieś ślady, kim był napastnik?
- Sprawa jest w toku, na razie nie mogę niczego ujawniać...- skwitował mężczyzna.
- Jestem najbliższym krewnym Juliana. Mam prawo wiedzieć, co się dzieje wokół mojej rodziny- powiedział oburzony chłopak.
- Panie Bieber...- funkcjonariusz Harper spojrzał na towarzysza wzrokiem błagającym o litość.
- Mój brat walczy w szpitalu o życie. Czy według Pana reszta rodziny nie ma powodów do obaw o swoje bezpieczeństwo?- szatyn kontynuował z zacięciem.
- Dziękuję za rozmowę- oznajmił policjant.
- Ale...- Justin jęknął z wyrzutem.
- Do widzenia.
Brązowooki podniósł się z fotela i stanął przed biurkiem z rozłożonymi rękoma. Nie mógł uwierzyć, że wizyta właśnie dobiegła końca- właściwie z niewyjaśnionych powodów.
- Do widzenia- powtórzył zielonooki, tym razem dobitniejszym głosem.
Rozgniewany Bieber bez pożegnania opuścił gabinet, tym razem nie trzaskając drzwiami, bo kto wie jaka mogłaby go za to spotkać kara?
- Sukinsyn...- warknął szeptem pod nosem, przekroczywszy wejście do posterunku, a następnie wyciągnął z kieszeni paczkę czerwonych Marlboro, złotą zapalniczkę oraz swojego iPhone'a.
Wsunął papierosa do ust, starając się nie przygryźć, ze złości, filtra. Nienawidził gdy ktoś go traktował w tak bezczelny sposób. Miał wtedy ochotę wybić temu komuś zęby, skopać go jak worek treningowy, a na sam koniec spojrzeć mu prosto w oczy, by ujrzeć w nich strach.
Justin podpalił końcówkę skręta, po czym zaciągnął się nim mocno, wierząc, że dzięki temu choć odrobinę się uspokoi. Czasem nikotyna pomagała. Czasem... Choć zdarzało się to coraz rzadziej. W ciągu ostatnich dni, organizm chłopaka uodpornił się niemalże na wszystko. Adrenalina już nie działała, kofeina też nie. Odczuwał coraz mniejsze potrzeby na jedzenie, picie, kontakt z ludźmi. Najchętniej położyłby się do łóżka i spałby do czasu aż wszystko nie powróci do normy.
Wpisał kod na ekranie telefonu, a następnie wybrał pewien numer z listy kontaktów. Przez krótką chwilę przyglądał się zdjęciu na wyświetlaczu, po czym przyłożył urządzenie do ucha, mając nadzieję, że osoba, od której oczekiwał przysługi, odbierze za pierwszym razem.
- Halo?- znajomy głos rozległ się w słuchawce.
- Cześć Reece, potrzebuję Twojej pomocy- powiedział na jednym tchu, wydmuchnąwszy z płuc szary obłoczek.
Na myśl o dobrych nowinach, Justin uśmiechnął się półgębkiem, a następnie rozejrzał się po hallu, mając cichą nadzieję, że gdzieś w pobliżu znajdował się automat z napojami. Od samego rana chodziła za nim ochota na kawę, ale jak na złość nie miał choćby chwili na odpoczynek.
Wyciągnął z kieszeni swój telefon i westchnął ciężko, zdawszy sobie sprawę, że pozostały mu trzy godziny do odebrania Kayle z lotniska. Do tego czasu miał zamiar załatwić to i owo, dlatego szybkim krokiem ruszył na parking przed szpitalem, gdzie czekał na niego najnowszy skarb Jordana- wyścigowe Ducati . Dość sporo czasu zajęło Bieberowi przekonywanie West'a, aby mu go pożyczył, jednak argument uniknięcia korków w tym jakże pełnym obowiązków dniu, przeważył szalę.
Szatyn z niechęcią wcisnął na głowę kask, zapiął swoją skórzaną kurtkę, a potem wskoczył na motor. Warkot następujący po uruchomieniu silnika, zwrócił uwagę wszystkich przechodniów, przez co brązowooki z rozbawienie fuknął pod nosem i włączył się do ruchu na drodze.
Pędził przez miasto, wymijając wszystkie pojazdy jadące w tym samym kierunku. Pogoda była dziś wyjątkowo ciepła i bezwietrzna, a mimo to wicher uderzał o plecy Justina. Chłopak rzadko kiedy jeździł motorem. Znacznie bardziej kręciły go sportowe auta aniżeli dwukołowce. Nie bez powodu był wierny swojemu ukochanemu Lamborghini. Poczucie prędkości oraz panowanie nad samochodem było dla Biebera o wiele łatwiejsze, a co więcej, bycie osłanianym z każdej strony, choćby przez kilka blach, dawało mu poczucie bezpieczeństwa.
Widząc z oddali posterunek policji, brązowooki zaczął stopniowo zwalniać. Ironią byłoby dostać mandat, jadąc akurat na komisariat. Już sam fakt, że musiał zaryzykować i podłożyć się glinom dla dobra Juliana, był dość niezrozumiałym wyczynem.
Justin wyciągnął kluczyk ze stacyjki, ściągnął z głowy nielubiany kask, a potem przejrzał się w bocznym lusterku. Włosy miał rozczochrane, jednak wystarczyło by tylko przeczesał je palcami. Gorzej było z sinymi workami po oczami, z którymi nie był już w stanie sobie poradzić. Przez ostatni tydzień, szatyn praktycznie nie spał. Jeździł między szpitalem, a domem, mając cichą nadzieję, że cały ten koszmar wkrótce się skończy.
Idąc w stronę wejścia do budynku, młodzieniec rozglądał się gorączkowo, jakby bojąc się wszystkich mijających go funkcjonariuszy. Jego zachowanie wyglądało podejrzanie, a co gorsza sam był tego świadomy. Ogarnij się, rozkazał sobie w myślach, próbując odszukać źródło swojego wewnętrznego spokoju. Nikt przecież nie miał pojęcia, że szanowny Justin Bieber był mafijnym działaczem pracującym jako Jason McCann. Co więcej, nigdy nie miał do czynienia z policją, a przecież dopuścił się wielu wykroczeń.
Wszedł na komisariat i przystanął na moment, nie wiedząc dokąd powinien się udać.
- Mogę w czymś pomóc?- zapytał niski mężczyzna w policyjnym mundurze, na którego słowa brązowooki podskoczył ze strachem.
- Ta-tak- chłopak pokiwał głową.- Chciałbym porozmawiać z kimś kto zajmuje się sprawą napaści, która miała miejsce w piątek pod Dragonfly Bar...
- Ta sprawa należy do komisarza Harper'a...- odparł funkcjonariusz.
- Mógłby mnie Pan do niego zaprowadzić?- poprosił szatyn.
- Proszę pójść wzdłuż tego korytarza. Komisarz Harper powinien być w swoim gabinecie. Pokój dwadzieścia siedem...- policjant wskazał ręką kierunek, w którym powinien udać się Justin.
- Dziękuję- chłopak przytaknął głową, a następnie ruszył w poszukiwaniu swojego celu.
Mijając każdy kolejny pokój, znajdujący się bliżej gabinetu dwadzieścia siedem, Bieber odczuwał dziwny ból w brzuchu. Ciężko było mu ukryć przed samym sobą, że nie bał się nadchodzącej rozmowy. Musiał być ostrożny w składaniu jakichkolwiek zeznań, tak aby nie wzbudzić podejrzeń co do swojej osoby.
Z wahaniem zapukał w drewniane drzwi i przyłożył dłoń do klamki, nie będąc pewien czy powinien ją nacisnąć.
- Proszę- z wewnątrz pomieszczenia wydobył się szorstki głos.
- Dzień dobry- powiedział szatyn, wszedłszy niepewnie do biura.
Komisarz Harper ślamazarnie przeniósł wzrok z monitora komputera na swojego gościa.
- Justin Bieber- brązowooki przedstawił się prędko, gdy zielone tęczówki mężczyzny zaczęły przeszywać jego ciało na wylot.
- Ah...- policjant pokiwał głową.- Zakładam, że jest Pan członkiem rodziny tego dzieciaka spod Dragonfly Bar- zmarszczył czoło i pogłaskał się po swojej kruczoczarnej, idealnie przystrzyżonej brodzie. Gdyby nie to szmaragdowe spojrzenie, Justin mógłby założyć się o pięćdziesiąt bugsów, że facet pochodził z meksyku. Miał typowo środkowoamerykańską urodę.
- Bratem- wyjaśnił chłopak, pozwoliwszy sobie usiąść na fotelu stojącym przed biurkiem funkcjonariusza.
- Oh, dobrze się składa...- pan Harper złożył ręce i ułożył je na szklanym blacie.- Chciałbym Panu zadać kilka pytań...
Chłopak przełknął nerwowo ślinę. Nie spodziewał się przesłuchania akurat w tym momencie.
- T-tak?- wymamrotał, powstrzymując się przed starciem kropelki potu, która jak przeczuwał, spływała mu wzdłuż skroni.
- Czy...- komisarz rozpoczął zdanie, a następnie zerknął na ekran komputera.- Julian...- mruknął po chwili, odnalazłszy w bazie imię młodego Biebera.- Miał jakieś problemy?
- Nic mi o tym nie wiadomo- odparł szatyn. Naprawdę nie miał pojęcia, mimo że całkiem sporo zainteresowania wykazywał w stosunku do brata.
- A przyjaciele? Wzbudzali jakiś niepokój?
- Nie... To znaczy nie sądzę- westchnął, przeczesawszy palcami włosy. Tak naprawdę Justin nie znał żadnego z obecnych przyjaciół Juliana.
- W takim razie przejdźmy do piątkowego wydarzenia- polecił mężczyzna.
Brązowooki przytaknął nieśmiało głową.
- Czy potrafi mi pan powiedzieć, z jakiej racji Julian Bieber znalazł się pod klubem nocnym, w czasie kiedy nieletni nie mają prawa być poza domem bez opieki osoby dorosłej?
- Tego dnia Julian był nieswój. Podważał mój autorytet i wszystko starał się robić mi na przekór...- wyjaśnił szatyn.- W pewnym momencie wyszedł zezłoszczony z domu i tyle go widziałem...
- Pański autorytet?- komisarz zapytał z zaciekawieniem.
- Owszem- potwierdził Justin.- Ojciec zostawił nas osiem lat temu. Od tego czasu ja pełnię jego obowiązki.
- A jeśli chodzi o piątkową noc... Gdzie Pan był, kiedy zdarzył się ten wypadek, Panie Bieber?- mężczyzna przekrzywił do boku głowę.
- W Dragonfly Bar, albo w domu. W zależności od tego, o której godzinie to się stało- odpowiedział chłopak.
- W Dragonfly Bar?- pan Harper zapytał, wcale nie potrzebując ponownego potwierdzenia. - A co Pan tam robił, jeśli mogę wiedzieć?
- Byłem na urodzinach mojego przyjaciela.
- A Pańska matka? Rozumiem, że w przeciwieństwie do ojca, ona was nie zostawiła?- pytanie policjanta zabrzmiało dość drwiąco.
- Miała nocną zmianę w pracy- oświadczył Justin.
- Wobec tego, kto sprawował opiekę nad Julianem na czas waszej nieobecności?- kolejne zagadnienie padło z ust zielonookiego.
- Jules to duży i rozsądny chłopak. Zawsze wracał do domu przed dwudziestą drugą, tak jak mu kazaliśmy... - skłamał. Przecież bywały dni kiedy Julian wracał tuż przed świtem, jednak nie warto było tego roztrząsać przy władzach, które mogłyby posunąć się do skierowania sprawy do sądu rodzinnego.- Nie było potrzeby wynajęcia opiekunki. Po pierwsze to niedorzeczne by ktoś miał się opiekować szesnastolatkiem, po drugie nie stać nas na takie rzeczy. Mamie ledwo co udaje się związać koniec z końcem...
- Dziękuję- przerwał komisarz.- Jak na razie nie mam więcej pytań...
Bieber zamilkł na moment, lecz po chwili zabrał głos.
- Chciałbym się dowiedzieć czy macie jakieś ślady, kim był napastnik?
- Sprawa jest w toku, na razie nie mogę niczego ujawniać...- skwitował mężczyzna.
- Jestem najbliższym krewnym Juliana. Mam prawo wiedzieć, co się dzieje wokół mojej rodziny- powiedział oburzony chłopak.
- Panie Bieber...- funkcjonariusz Harper spojrzał na towarzysza wzrokiem błagającym o litość.
- Mój brat walczy w szpitalu o życie. Czy według Pana reszta rodziny nie ma powodów do obaw o swoje bezpieczeństwo?- szatyn kontynuował z zacięciem.
- Dziękuję za rozmowę- oznajmił policjant.
- Ale...- Justin jęknął z wyrzutem.
- Do widzenia.
Brązowooki podniósł się z fotela i stanął przed biurkiem z rozłożonymi rękoma. Nie mógł uwierzyć, że wizyta właśnie dobiegła końca- właściwie z niewyjaśnionych powodów.
- Do widzenia- powtórzył zielonooki, tym razem dobitniejszym głosem.
Rozgniewany Bieber bez pożegnania opuścił gabinet, tym razem nie trzaskając drzwiami, bo kto wie jaka mogłaby go za to spotkać kara?
- Sukinsyn...- warknął szeptem pod nosem, przekroczywszy wejście do posterunku, a następnie wyciągnął z kieszeni paczkę czerwonych Marlboro, złotą zapalniczkę oraz swojego iPhone'a.
Wsunął papierosa do ust, starając się nie przygryźć, ze złości, filtra. Nienawidził gdy ktoś go traktował w tak bezczelny sposób. Miał wtedy ochotę wybić temu komuś zęby, skopać go jak worek treningowy, a na sam koniec spojrzeć mu prosto w oczy, by ujrzeć w nich strach.
Justin podpalił końcówkę skręta, po czym zaciągnął się nim mocno, wierząc, że dzięki temu choć odrobinę się uspokoi. Czasem nikotyna pomagała. Czasem... Choć zdarzało się to coraz rzadziej. W ciągu ostatnich dni, organizm chłopaka uodpornił się niemalże na wszystko. Adrenalina już nie działała, kofeina też nie. Odczuwał coraz mniejsze potrzeby na jedzenie, picie, kontakt z ludźmi. Najchętniej położyłby się do łóżka i spałby do czasu aż wszystko nie powróci do normy.
Wpisał kod na ekranie telefonu, a następnie wybrał pewien numer z listy kontaktów. Przez krótką chwilę przyglądał się zdjęciu na wyświetlaczu, po czym przyłożył urządzenie do ucha, mając nadzieję, że osoba, od której oczekiwał przysługi, odbierze za pierwszym razem.
- Halo?- znajomy głos rozległ się w słuchawce.
- Cześć Reece, potrzebuję Twojej pomocy- powiedział na jednym tchu, wydmuchnąwszy z płuc szary obłoczek.
***
Zaskoczeni? Namieszałam? A może wręcz przeciwnie- wieje nudą? Jak myślicie czego Justin może chcieć od Reece'a?
Dla tych którzy jeszcze nie wiedzą: Na moim twitterze odważyłam się przyznać do swojej walki z anoreksją. Trochę już to trwa, leczę się... Mówię to dlatego, że ma to wpływ na częstotliwość pisania. Co prawda jest już coraz lepiej i chciałabym dodawać rozdziały coraz częściej. Naprawdę za wami tęsknie ;-(
Zastanawia mnie ile was jest? Ile osób odeszło? Jeśli mogę prosić, zostawcie choć drobny ślad pod rozdziałem.
23 czerwca Following Liars (czyli też ja i wy - czytelnicy) mieliśmy pierwsze urodziny. Uhh... Czas szybko leci, co nie?
CZYTASZ = KOMENTUJESZ !!!
Twitter: @storytellerfun
Świetny rozdział :D
OdpowiedzUsuńCieszę się, że dodałaś. Niestety już co nieco zapomniałam i nawet nie wiem kto to jest Reece :P Chyba będę musiała co nieco sobie przypomnieć :)
Cieszę się, że u Ciebie lepiej z chorobą. Trzymaj się dzielnie i nie poddawaj! ♥
@ameneris
Ps. Też zaczęłam pisać opowiadanie :)
Jeśli będziesz miała ochotę to zapraszam :)
http://bizzle-opowiadanie.blogspot.com
dzisiaj akurat myślałam o tym ff i prosze pojawił się rozdział:) zdecydowanie było warto czekać i nie mogę się doczekać następnego.
OdpowiedzUsuństay strong kochanie
OMG nowy rozdział a ja takie wow po przeczytaniu
OdpowiedzUsuńżyczę powodzenia w walce z chorobą ❤️ a rozdział jest świetny. chce juz kolejnyyy 😍😍😍
OdpowiedzUsuńWracaj do zdrowia mam nadzieje ze wszystko sie ulozy ♥
OdpowiedzUsuńa jesli chodzi o opowiadanie to nie moge sie doczekac co dalej sie wydarzy
Aaaa jest 6 rano a ja wlasnie wrocilam z wesela nawalona 7km na piechote i czytam :p ja to musze cie kochac co ? A rozdzial jak zwykle boski <3 i ha! Czułam, że ten na r i Justin sie znaja :-* pozdrawiam i do nastepnego <3 ps. W miare sensnie napisalam zwazajac na moj stan, co ?
OdpowiedzUsuńŻyczę powrotu szybkiego do zdrowia. Jesteś dzielna. Ja zawsze czytam FL, bo to najlepsze co mnie spotkało. Rozdziały zawsze zawierają w sobie nutkę tajemnicy i bardzo mi sie to podoba. Kochamy Cię <3
OdpowiedzUsuńSuper rozdział kiedy w końcu spotkają sie justin i carter ......czekam na następny....szybkiego powrotu do zdrowia...i weny
OdpowiedzUsuńŚwietne i nie mam pojęcia co on chce od tej laski, skoro ma Kylie :)
OdpowiedzUsuńJakiej laski? Masz na myśli Reece'a? Przecież to mafijny kumpel Justina!
UsuńTo jest genialne.! A co do tego co napisałas.. kochanie wywrze, że wszystko będzie dobrze.! :) #ily
OdpowiedzUsuńsuuuupernacki. Obstawiam ze Justin chce sie nim wysłużyć :D
OdpowiedzUsuńYay, jak zawsze świetny.
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że nowy dodasz szybciej niż ten.
super
OdpowiedzUsuńKochanie pamiętaj, ze Twoje dobro jest najważniejsze. Możemy czekać miesiące na rozdział, obyś tylko była zdrowa. Pamiętaj, że jesteśmy z Tobą. Nie jesteś sama, skarbie. Co do rozdziału świetny jak zawsze. Trzymaj się i kochamy cię mocno xxx ~ Smile
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział
OdpowiedzUsuńCiekawe kim jest ta osoba.do której Justin dzwoni?
Czekam na.następny i życzę.powrotu do.zdrowia <3
<3<3
OdpowiedzUsuńCudowny :) Namrawe uwielbiam to opowiadanie. Wracaj do zdrowia x
OdpowiedzUsuńJak zwykle - mistrzostwo! Uwielbiam to opowiadanie i zawsze strasznie się cieszę jak widzę, że dodałaś nowy rozdział. Z pewnością zostanę tu do końca.
OdpowiedzUsuńChcę Ci jeszcze powiedzieć, że trzymam za Ciebie kciuki. Mam nadzieję, że pokonasz swoje problemy, i że będzie już tylko lepiej :)
Rozdział jak zwykłą genialny! Kocham to opowiadanie oraz Ciebie! <3 Trzymamy za ciebie kciuki kochana. Wierze w Ciebie. I z niecierpliwością czekam na nowy rozdział. Mam nadzieje, ze pojawi się trochę szybciej niż ten. Pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńAwwww kocham!
OdpowiedzUsuńJejku *.* cudowny, zresztą jak każdy. Końcówka jak zwykle w momencie, w którym można spodziewać się wszystkiego. Nie wiem co jeszcze napisać, nie umie pisać komentarzy. To ff jest cudowne, ty też jesteś cudowna, bo je piszesz. Zdrowiej kochana <3
OdpowiedzUsuń@iCanadianShawty
Witaj! ♥ Znalazłam i przeczytałam od razu... Ryczałam jak dzieciak, śmiałam się jak głupia w niektórych momentach... Matko Polko! Co mnie w tym opowiadaniu urzekło? Hmmm... Myślę, że dialogi pomiędzy głównymi bohaterami są doskonałe. Takie realne, dopasowane... Emocje, uczucia, zdarzenia opisywane wspaniale... Można się poczuć tym Justinem albo Kay...lub tylko osobą z boku... Ja jestem zachwycona... Opowiadanie wykonywane profesjonalnie- oby dalej tak trzymać to myślę, że i wydasz to jako książkę :) I na dodatek fabuła jest genialna! Lubię jeszcze tutaj to, że Kayla nie jest taką sierotką Marysią albo gorzej jakąś panną władczynią czy coś w tym stylu. Pomysł na bloga idealny! Jestem głodna na więcej, więc czekam na dalsze losy Bieber'a i Carter. Pozdrawiam i trzymam kciuki, iż wygrasz walkę z chorobą... Dasz radę, trzymaj się tam! ♥ :* Ola.
OdpowiedzUsuńP.S. Jeszcze dodam, a co! W wolnym momencie zapraszam do siebie. ;-)
Komentuje po raz pierwszy, a czytam od 635361 lat. Zbij mnie, bo powinnam komentować co każdy rozdział.
OdpowiedzUsuńNa początku chciałam Cię pochwalić, bo odwaliłaś kawał dobrej roboty przy tworzeniu fabuły. Twój styl jest cudowny, masz bogaty zasób słownictwa, potrafisz dobrać słowa, aby lepiły się w całość. Czyta się lekko, nie ma słów z innej planety. No po prostu super. Interpunkcja nie szwankuje, a wręcz przeciwnie, znaki są w odpowiednich miejscach. Wygląd też jest świetny.
I chciałabym napisać Ci coś od serca. Nie poddawaj się, nigdy nue możesz się poddać. Anoreksja, niezłe bagno. Ale walcz i wyjdziesz z tego. Ja w Ciebie wierzę, będę odmawiać za Ciebie różaniec co wieczór.
Widzę, że komentarzy jest mniej, ale to tylko kwestia czasu, wszyscy tu czekamy i bardzo Cię kochamy ♥ Trzymaj się myszko :')
Jejku, jesteś kochana! Nie spodziewałam się takiego poświęcenia jeśli chodzi o ten różaniec hahaha. Ale jeśli naprawdę chcesz go odmawiać, pomódl się lepiej za ludzi chorych na nowotwory. To im się należy modlitwa. Ja dam radę... W końcu nie byłabym w takim stanie gdyby nie moja głupota.
UsuńFajnie, że dałaś o sobie znać. Też kocham was (no i Ciebie) ! <3
Świetny
OdpowiedzUsuńŚwietny <3 kocham te opiwiadanie :)) czekam na nn
OdpowiedzUsuńHej! Jasne, że Cię pamiętam zwłaszcza, że Twoje opowiadanie należy do moich ulubionych. Po przeczytaniu komentarza od Ciebie przypomniało mi się, że mam tu dwa rozdziały do nadrobienia, ale dziś je przeczytałam, finally!
OdpowiedzUsuńDzięki za miłe słowa. Mam nadzieję, że NSFW Ci się spodoba, bo co prawda nie ma porównania do B.R.O.N.X ale chyba faktycznie ma coś w sobie, że wybrałam akurat to do tłumaczenia. Choć tu poszłam na łatwiznę, bo chciałam tłumaczyć opowiadanie, które ma krótkie rozdziały ;) Haha, lenistwo na najwyższym poziomie. Ale fabuła jest dość interesująca.
Ja również trzymam za Ciebie kciuki i wierzę, że sobie poradzisz z chorobą. Nie poddawaj się! :)
Pozdrawiam serdecznie!
Weronika
/ nsfw-tlumaczenie.blogspot.com
<3
OdpowiedzUsuń