25 maja 2015

Rozdzial II

                Przewracał się z boku na bok, nie mogąc znaleźć odpowiedniej pozycji do snu. Spojrzał na zegarek i znów zrobiło mu się gorąco- po raz enty skopał kołdrę pod nogi, choć wiedział, że za kilka minut znów zrobi mu się chłodno. Było piętnaście po czwartej, pozostały niespełna trzy godziny do ruszenia w dalszą drogę, a Justin nawet nie zmrużył oka. Przez cały czas myślał o tym co się wydarzyło przedwczoraj i czy przeprowadzając całą tę akcję nie popełnił żadnego błędu zaważającego na bezpieczeństwie swoich bliskich.
                 
[Retrospekcja]
                   
                   Zaciemnienie umysłu - właśnie to odczuwał szatyn w tym momencie. Spoglądał na Reece'a w mało bystry sposób, wstrzymując przy tym oddech.
- Stary...- Lavoie westchnął ze współczuciem, próbując uzmysłowić sobie w jak beznadziejnej sytuacji znalazł się jego towarzysz.
- Ja... Ja muszę to sobie poukładać...- Bieber powiedział powoli. Czuł na sobie wzrok wszystkich ludzi znajdujących się na korytarzu i poczuł się mały... Tak strasznie mały i bezbronny. Najgorsze w tym wszystkim, że miał wrażenie, że oni wiedzą; kim jest, czym się zajmuje i co oznaczało hasło "Klucz"?
- Nie, dobrze wiesz, że nie masz czasu- wtrącił się Jordan- Przecież znasz zasady.
- Kurwa...- jęknął brązowooki,pociągając za końcówki swoich karmelowych włosów.
- Mogę Ci jakoś pomóc?- zaproponował Reece.
- Bądź w kontakcie z Jordanem bo będziesz mi jeszcze dzisiaj potrzebny- odparł bez jakichkolwiek emocji w głosie, po czym zwrócił się do przyjaciela.- Jo, wróć do nich i nie spuszczaj ich z oka.
                           Pośpiesznie szedł przed siebie, obijając się o idących z naprzeciwka ludzi. Zachowywał się niczym zahipnotyzowany- miał gdzieś całą tę kulturę osobistą wymagającą przeprosin wobec osób pokrzywdzonych. 
                            Justin zatrzymał się przed dobrze znanym sobie gabinetem, przed którym czekało kilku pacjentów. Nie miał tyle czasu co oni. On go nie miał wcale, dlatego zapukał do drzwi i nie czekając na odpowiedź z drugiej strony, wtargnął do pomieszczenia.
- Doktorze Delson- zaalarmował.
- Panie Bieber, proszę poczekać na hallu na swoją kolej- mężczyzna podniósł wzrok znad dokumentacji medycznej, zapewne należącej do kobiety będącej akurat w gabinecie.
- To pilne- oznajmił szorstkim, donośnym głosem, a następnie odezwał się do zakłopotanej sytuacją blondynki- Jeśli da mi Pani chwilkę z doktorem, sam na sam, zapłacę.
                                  Pacjentka kiwnęła głową i wyszła, zostawiając na krześle swoją teczkę, na znak, że za moment wróci.
- Panie Bie...- odezwał się lekarz.
- Potrzebuję natychmiastowego wypisu Juliana- rzucił prosto z mostu, nerwowo przytupując nogą.
- Wspomniałem mu, że może wyjdzie jutro, ale nie mogę tego obiecać.
- A ja nie mogę czekać- jęknął zbulwersowany szatyn.- Muszę go stąd jak najszybciej zabrać.
- Panie Bieber, czy coś się stało?
- Błagam, doktorze!- brązowooki złożył ręce jak do modlitwy.- Nie mogę zostawić Juliana w Los Angeles! Czeka nas długa podróż... Potrzebuję historię jego choroby oraz wypis w nie więcej niż godzinę.
                         Delson kilkukrotnie włączył i wyłączył swój długopis, a potem ukrył twarz w dłoniach. Przyglądający się wszystkiemu z boku Justin, miał coraz gorsze przeczucia. Spodziewał się odpowiedzi, że to niemożliwe, albo że może to spowodować uszczerbek w zdrowiu brata... Nie spodziewał się absolutnie, że jego prośba zostanie pozytywnie rozpatrzona.
- Chyba mnie Bóg opuścił- mężczyzna westchnął z niedowierzaniem.- Ale mam wrażenie, że miałbym wyrzuty sumienia jeśli bym teraz Panu nie zaufał. Za godzinę wszystko będzie gotowe do odebrania w recepcji.
- Dziękuję. Nawet nie wie Pan jaki jestem wdzięczny, za wszystko; uratowanie Juliana, za opiekę i za teraz- Bieber wyciągnął rękę w stronę lekarza, a gdy ten mu ją podał, uścisnął ją po męsku, po czym wyszedł z gabinetu.
- Ile jestem Pani winien?- zwrócił się do kobiety czekającej na korytarzu.
- Wypełnić wobec kogoś dobry uczynek- odparła z uśmiechem nim nie zniknęła za drzwiami.
                       Trzy minuty później był już w sali, gdzie czekali na niego Jordan oraz jeszcze nieświadomi niczego Kayle, Julian oraz Pattie. Początkowo, atmosfera wydawała się zwyczajna, jednak niespokojny chód szatyna czatującego przy drzwiach, w końcu zwrócił uwagę wszystkich.
- Just?- odezwał się młodszy brat.
- Ja pierdolę...- brązowooki wyszeptał do siebie pod nosem, próbując wziąć się w garść, lecz odjęło mu mowę by mógł objaśnić całe zajście.
- Synku?
- Jules za godzinę dostanie wypis ze szpitala- odchrząknął, błądząc wzrokiem po białym suficie. Czuł w gardle ogromną gulę, przez którą nie był w stanie powiedzieć nic więcej, toteż klepnął Westa w ramię.
- Jeszcze dziś wyjedziecie z miasta- oznajmił Murzyn.
- Justin...- Carter gwałtownie podniosła się z krzesła ustawionego nieopodal łóżka.- Justin, powiedz coś- zażądała drżącym głosem.
                              Chłopak pokręcił przecząco głową. Brakło mu słów, a co gorsza przyszłość jego i Kayle ponownie stanęła pod znakiem zapytania. Znów ją zawiódł, znów dał jej pretekst by odeszła!
                  Zrezygnowany wyszedł z pomieszczenia i oparł się czołem o chłodną ścianę. Miał już dość. Gdyby mógł popełniłby samobójstwo, ale wtedy okazałby się pieprzonym egoistą, który pozostawił swoją rodzinę oraz ukochaną osobę na pastwę losu.
- Just...- delikatny głos dobiegł go zza pleców.- Kochanie...
                           Bieber odwrócił się przez ramię i przekrwionymi oczami spojrzał na twarz brunetki. Usiłował powstrzymać łzy, ale nie dawał rady! Jego tytanowa, można by rzec, że niezniszczalna, powłoka męskości rozbiła się na drobne kawałki.
- Przepraszam- wyszeptał, przymknąwszy powieki. - To sprawa sprzed lat.
- Wiem- odparła dziewczyna. - Ufam Ci...
                            Po całej wyrządzonej krzywdzie, nie mógł uwierzyć w słowa Carter, a jednak mimo woli poczuł ulgę. 
- Musisz ze mną wyjechać czy Ci się to podoba, czy nie- oznajmił, ostrożnie chwyciwszy Kayle za ręce, zanim zdążyłaby odejść.
- Dla twojej wiadomości, nie miałam w planach niczego innego- uśmiechnęła się nikle, przylgnąwszy do torsu towarzysza.
- W takim razie najpierw jedziemy do domu- powiedział niepewnie, nie wiedząc jak rozplanować dzień, by móc wyruszyć w drogę najszybciej jak to możliwe.- Jeszcze tylko zamienię słówko z Jordanem- dodał i wszedł z powrotem do sali.
- Jak dostaniecie wypis, Jordan zawiezie was do domu. Zabieracie tylko dokumenty, parę ciuchów na przebranie i rzeczy najprzydatniejsze do życia. Zero elektroniki. Pozbywacie się telefonów do czasu aż znowu się dziś nie spotkamy, jasne?- poinstruował, spoglądając na mamę i brata.
- Jakie dokumenty?- zapytała Pattie.
- Paszport, dowód, zaświadczenia, że Julian chodził do szkoły, historia jego choroby. Wszystkie te, które uważasz za stosowne- odparł szatyn, po czym zwrócił się do West'a.- Kup pięć kart startowych, niech mama przepisze wszystkie numery na trzy karteczki.
- Pięć?- zagadnął Jordan.
- Przykro mi stary, ale ty też zmieniasz numer- odparł Justin, wlepiając wzrok jedynie w twarz przyjaciela. Nie był w stanie spojrzeć rodzinie w oczy. Nigdy, pod żadnym pozorem, nie chciał ich angażować w swoje sprawy zawodowe, tymczasem teraz nie miał innego wyjścia. Naważył piwa, więc musiał je wypić. Niestety kosztem spokoju swoich bliskich. -O osiemnastej bądźcie pod Twoim domem. Tam zostawię auto- rozporządził, a potem kiwnął głową i wyszedł na hall.
- Możemy iść- stwierdził brązowooki, chwyciwszy dłoń Carter. 
                          Dziewczyna nie odpowiedziała ani słowem. Posłusznie kroczyła za chłopakiem, poddając mu się niemal całkowicie. Nie miała głowy do rozmowy. Ufała Bieberowi, a z drugiej strony nie miała zielonego pojęcia czego może się po nim spodziewać i czego dotyczy rzekoma sprawa z przeszłości. Głęboko wierzyła, a przynajmniej chciała wierzyć, że to wszystko ma się nijak do całej tej mafii, z którą szatyn, podobno, skończył.
                            Zamrugała powiekami i niepewnie spojrzała na Justina stojącego u jej boku.
- No co?- zapytała ze zdezorientowaniem.
- Wsiadasz?- zapytał towarzysz, wskazując na otwarte drzwi w samochodzie, od strony pasażera.
                            Twarz brunetki oblał rumieniec. Poczuła się jak ostatnia idiotka. Na swoje wytłumaczenie, którego z resztą nie zamierzała wygłosić, mogła przytoczyć fakt, że myślała o szatynie i jego sprawach. Ale on o tym nie wiedział - i dobrze, bo kto wie czy by się nie wściekł. Najbezpieczniejszym rozwiązaniem dla Kayle w tej sprawie było pozwolić Bieberowi na sterowanie sobą. Miała tylko nadzieję, że wiedział co robi...
 - No ruszaj się bo nie mamy czasu!- warknął po krótkiej chwili, gdy brązowooka wciąż stała przed autem jak słup soli.
- Wy-wybacz...- zająknęła się, po czym wsiadła do nagrzanego przez słońce wnętrza pojazdu.
                            Poirytowany Justin zatrzasnął drzwi za towarzyszką, po czym pospacerował na drugi koniec samochodu, przewracając przy tym oczami i powstrzymując się od puszczenia wiązanki przekleństw. Zasiadłszy na miejscu kierowcy, odruchowo zapiął pas bezpieczeństwa, wsunął kluczyk do stacyjki i go przekręcił. 
                                 Warkot silnika od Lamborghini rozległ się po okolicy. Twarz szatyna nie przejawiała żadnych emocji, lecz w środku pękał z dumy, że posiadał taką, a nie inną furę. Miał do niej sentyment, dlatego na samą myśl, że będzie musiał ją zostawić: tu w Los Angeles, nie wiadomo na ile czasu, przygazował mocno i wjechał na główną drogę, upewniwszy się wcześniej, że prawy pas jezdni jest wolny.
                               Pędził przez miasto, jak zwykle nie zważając na zbyt mocno pochyloną, do prawej, strzałkę na prędkościomierzu. Zmieniał pas z pierwszego na trzeci i z powrotem, przemykając slalomem pomiędzy jadącymi wolniej pojazdami. Bieber musiał się wyżyć za kierownicą , inaczej by zwariował, choć i do tego było mu blisko. Co chwilę spoglądał niespokojnie w boczne lusterka, z obawą, że ujrzy w nich czarne, ścigające go auto. Justin mógł oszukiwać Kayle, Jordana, a nawet Pattie, ale prawdą było, że się bał. Cholernie bał się kilkudziesięciu nadchodzących godzin. Nigdy wcześniej nie znalazł się w tak krytycznej sytuacji. Napad na bank, zamach w metrze...- to nic w porównaniu do tego co czekało go w tym momencie, jednak musiał być twardy, a przynajmniej takiego udawać.
                              Wjechał na podziemny parking, znajdujący się pod wieżowcem, w którym mieszkał i zaparkował na własnym, specjalnie wykupionym miejscu. Wyciągnąwszy kluczyk ze stacyjki, śpiesznie opuścił samochód, po czym stanął w miejscu. Po hali rozlegał się głośny hurkot ogromnych wentylatorów, odpowiadających za nawiew w całym budynku. Szatyn nie znosił tego dźwięku, a mimo to wiedział, że gdy opuści Kalifornię, zacznie tęsknić za tak błahym i irytującym szczegółem.
- Justin- z przemyśleń wyrwał go, stłumiony przez hałas, głos Kayle.
                             Chłopak rozejrzał się dookoła i utkwił wzrok w towarzyszce czekającej we wnętrzu windy. Niemrawo ruszył w jej kierunku, uprzednio wcisnąwszy blokadę drzwi w pilocie od Lamborghini, a gdy dotarł do celu, oparł się barkami o ścianę obłożoną lustrem i westchnął ociężale.
- Jak długo to potrwa?- Carter zapytała niepewnie, utkwiwszy spojrzenie w panelu z guzikami i numeracją pięter. 
- Bo ja wiem...- odparł, wzruszając ramionami.- Może tydzień, a może dwadzieścia lat...
                              Brunetka zamilkła. Ogarnęło ją osłupienie, pociągające za sobą również lęk oraz martwotę. Chciała zapytać co to znaczy, lecz jedyne na co było ją stać to otwarcie ust, z których wydostał się urywany oddech.
                                Widząc to, brązowooki sięgnął po dłoń dziewczyny i lekko ją uścisnął. Wolał nie mówić, że wszystko będzie dobrze. Przecież obiecał, że już nigdy jej nie okłamie. 
- Zaczniemy żyć na nowo- szepnął, gładząc delikatną skórę na nadgarstku Kayle.
                                Kiedy wrota windy rozstąpiły się do boków, szatyn ożywił się i pomknął w kierunku swojego mieszkania. Stanąwszy przed wejściem, wsunął, charakterystycznie wyglądający, klucz do zamka, przekręcił go i delikatnie popchnął drzwi nogą. Jego nozdrza natychmiastowo zostały zaatakowane przez znajomy zapach, typowo specyficzny dla tego miejsca.
                               Przejechał dłonią po jasno-siwej ścianie i westchnął cicho. Dlaczego dopiero teraz zrozumiał ile warte jest to miejsce? Może gdyby w porę zaprzestał robić niepoprawne interesy, siedziałby teraz wygodnie w fotelu, ze szklanką zimnej szkockiej w dłoni, nie wyobrażając sobie jak jeden pieprzony podpis, może wywrócić życie do góry nogami.
- Pomożesz mi z tą walizką?- zapytała Carter, tym samym wyrywając chłopaka z przemyśleń.
- Wystarczy Ci ten plecak- odparł, wskazawszy palcem na przedmiot leżący nieopodal w kącie.
                                  Słysząc to Kayle spojrzała na towarzysza, niczym na durnia, który właśnie spalił najlepszy dowcip stulecia. 
- Ja nie żartuję- oświadczył, zarejestrowawszy reakcję dziewczyny.- Pakujesz parę ciuchów na przebranie, dokumenty i najprzydatniejsze przedmioty, pomijając jakąkolwiek elektronikę...
                       Brązowooka odwróciła się na pięcie z zamierzeniem pójścia do garderoby, kiedy Bieber złapał ją za ramię.
- Telefon- mruknął, wyciągając rękę.
                        Brunetka niepewnie wysunęła urządzenie z tylnej kieszeni spodni i podała je Justinowi. Niepokój ogarnął jej ciało, gdyż wiedziała co zaraz miało się wydarzyć. Uderzyły w nią wspomnienia z feralnej nocy w Londynie, gdy wyrzuciła swoją kartę aby zerwać kontakt z przeszłością, a teraz to samo działo się na jej oczach choć tym razem wcale tego nie chciała. Już zbyt wiele wycierpiała, dlatego czekała na jakąś stabilizację, której dziwnym trafem nie mogła zasmakować. 
                 Z trudnością połamawszy drobny kawałek ochipowanego plastiku, szatyn spojrzał na niezadowoloną Kayle, po czym uśmiechnął się pocieszająco i upuścił jej telefon na kafelki. Dźwięk bitego szkła rozległ się po pomieszczeniu, a zaraz po nim nieprzyjemny dla uszu chrzęst spowodowany przydepnięciem urządzenia ciężkim butem. 
- Zwariowałeś?- wykrzyknęła dziewczyna, wciąż nie mogąc pozbyć się obijających się echem, destruktywnych dźwięków ze swojej głowy.- Miałam tam setki zdjęć!
- Są w chmurze - odparł Bieber, machnąwszy ręką, kierując się w stronę sypialni.
                               Stanął przed półkami pełnymi ciuchów i przestąpił z nogi na nogę. Nienawidził się pakować, w szczególności na wyjazdy takie jak ten, kiedy nie wiedział na ile wyjeżdża. Co gorsza, musiał zapomnieć o swoich ulubionych, markowych ubraniach oraz drogich zegarkach. Najlepiej gdyby wybrał najbardziej wieśniacką i za razem nie przyciągającą zbytniej uwagi, zwykłą odzież, dlatego z głębi szafy wygrzebał niewielką stertę ciuchów, którą przy sezonowych porządkach zwykł zostawiać, wmawiając sobie "Może w końcu kiedyś je założę... Za dwadzieścia lat, albo gdy zmieni się moda.", a następnie wrzucił ją do niewielkiej torby podręcznej i zapiął zamek błyskawiczny, uprzednio dopchnąwszy do środka kilka par bokserek oraz skarpet.
- Kayle, jestem już prawie gotowy- oświadczył, dotarłszy do łazienki. Nie spakował zbyt wielu kosmetyków: żel pod prysznic, dezodorant, żel do włosów, golarkę i piankę do golenia.
- Jeszcze chwilka- westchnęła, z żałością spoglądająca na swoją garderobę, brunetka.
                                Szatyn położył swoją torbę przy drzwiach do pokoju dziennego i przetarł twarz dłońmi. Próbował sobie przypomnieć czego jeszcze nie zabrał, ale póki był pewien, że ma dowód, paszport i prawo jazdy, nic więcej nie było mu potrzebne.
- Jeszcze dwie minuty- Carter jęknęła błagalnym tonem, krzątając się po mieszkaniu.
- Pewnie- odparł brązowooki wemknąwszy dyskretnie do salonu. Po cichu odsunął komodę, tym samym odsłaniając drzwi od sejfu wmurowanego w ścianę, po czym wpisał sześciocyfrowy kod na jego panelu. Metalowe drzwiczki ustąpiły, dając dostęp do pancernej walizeczki. Justin pośpiesznie wykręcił szyfr, kątem oka badając czy nie ma w pobliżu Kayle. Upewniwszy się, że jest sam, ostrożnie podniósł wierzch neseserka. Oczom chłopaka ukazał się czarny pistolet, który jak najprędzej, schował za paskiem od spodni i przykrył go bluzką. Cały ładunek, jaki posiadał, wcisnął do bocznych kieszeni torby, mając nadzieję, że w trakcie podróży brunetka nie wsadzi tam ręki.
- Możemy jechać- zawołała dziewczyna, na co Bieber zamknął walizkę, wepchnął ją do sejfu, a na koniec przesunął drewnianą komodę na swoje miejsce.
- W takim razie chodźmy- odezwał się, chwyciwszy za swój bagaż.
                       Po raz ostatni rozejrzał się po mieszkaniu i zacisnął usta w wąską linię. Najpierw ogarnęła go myśl, że może już tu nigdy nie wrócić, jednak wszystkie leżące naokoło przedmioty były jego własnością- własnością Justina Biebera, który niezależnie od zrządzenia losu, kiedyś sprzeciwi się temu wszystkiemu i zapanuje nad własnym życiem!
                           Wyszedł na klatkę schodową i zamknął drzwi na klucz.
- Nie jest Ci ciężko?- zapytał dla niepoznaki, spojrzawszy na towarzyszkę niosącą swój plecak. Szatyn był naprawdę zaskoczony, że Kayle zdołała spakować wszystkie najważniejsze rzeczy, w tak niewielką torbę.
- Dam radę- odparła markotnie, wchodząc do windy. Nie wyglądała na skorą do rozmowy, tak jak brązowooki, dlatego drogę do samochodu przebyli w ciszy.
                      Wrzuciwszy balast do bagażnika, Justin wsiadł do auta, gdzie czekała na niego gotowa do jazdy brązowooka.
- Boisz się?- zapytał po dłuższej chwili stagnacji, przejeżdżając opuszkami palców wokół czarnej, obitej skórą kierownicy.
- Chyba nie- Carter pokręciła niemrawo głową.
- Pamiętaj, że niezależnie od tego co się wydarzy dzisiaj, jutro, za miesiąc bądź za dwadzieścia lat...- zaczął, unikając wzroku towarzyszki.- Zawsze będę Cię kochał...- wyszeptał, przymknąwszy powieki.
- Wiem- odparła, delikatnie dotknąwszy dłoni szatyna.- Wiem...- zapewniła ponownie.
                       Minęło kilkadziesiąt sekund zanim chłopak doszedł do siebie. Już był gotowy by zmierzyć się z wrogiem twarzą w twarz, dlatego wrzuciwszy wsteczny bieg, wyjechał z miejsca parkingowego, a potem, widząc otwartą bramę garażową, docisnął gazu i pędem wybył z podziemi.   
          Dosłownie pięć przecznic dalej, Bieber zatrzymał pojazd na poboczu i włączył światła awaryjne.
- Co się dzieje?- Kayle zapytała ze zdezorientowaniem.
- Poczekaj tu- rozkazał, wyskoczył z auta, trzasnął drzwiami i nie zważając na cztery pasy ruchliwej jezdni, przebiegł na drugi koniec ulicy do pobliskiego banku. 
                       W głowie brunetki zaczęły powstawać czarne scenariusze. Nie miała pojęcia w co tak naprawdę wplątał się Justin, jednakże pragnęła wierzyć, że nie zamierzał znów napaść na bank. Sama nie wiedziała jak mogła wpaść na coś tak niedorzecznego skoro go kochała, lecz z drugiej strony wciąż pamiętała o akcji mniej więcej sprzed roku.
- Już jestem!- wydyszał, wsiadłszy do samochodu, po czym wrzucił do schowka dwie koperty oraz kilka koszulek z dokumentami.
                       Nie doczekawszy się odpowiedzi od towarzyszki, bez słowa ruszył w dalszą drogę. Im dalej jechali, tym bardziej Kayle była pewna, że zmierzają do Florence-Graham. Była tam zaledwie dwa razy, a już znała na pamięć zrujnowane domy i baraki.
- Zaraz będę musiał coś załatwić- oznajmił Justin. - Zostawię Ci kluczyki i zamkniesz się w aucie od środka, rozumiesz?
- Tak- odparła strachliwie, błagając Boga o cud byleby tylko nie zostać sama na tej dzielnicy. Niezależnie od tego czy wewnątrz samochodu czy nie...
- Pod żadnym pozorem nie wychodź na dwór. Po prostu tu zostań- rozkazał, zatrzymując auto pod starą kamienicą, której mury miały wyżłobione dziury niczym po pociskach z karabinu. Widząc to, Carter wzdrygnęła się i zagłębiła w fotelu, mając nadzieję, że w ten sposób stanie się niezauważalna dla potencjalnych przechodniów. -  Pamiętaj co mówiłem- szorstki głos szatyna uderzył w uszy brunetki, która nieznacznie podskoczyła na fotelu. - Trzymaj- podał jej kluczyki, a następnie wyszedł na zewnątrz.
                       Widząc uchylone drzwi kamienicy, popchnął je ramieniem i wparował na cuchnącą klatkę schodową. Nie mógł zrozumieć jakim cudem mógł tu kiedyś stać godzinami z chłopakami i dyskutować w takim smrodzie. Spojrzał w górę i przeklął pod nosem, zdawszy sobie sprawę, że zostały mu trzy piętra do pokonania. Jeszcze bardziej przyśpieszył tempa. Biegł po połamanych, brudnych schodach, stawiając nogi na co drugim stopniu. Naglił go czas i starał się zaoszczędzić każdą minutę.
                       Stanąwszy przed pomalowanymi na biało drzwiami, zapukał w nie mocno i odsunął się na krok. Były dokładnie takie jak je zapamiętał, jednak teraz po upływie lat, farba zaczynała się kruszyć i odpadać.
- Marie Anne!- krzyknął, zapukawszy ponownie.- Otwieraj!
                        Upływały sekundy, a odpowiedzi z wewnątrz mieszkania nadal nie było.
- Marie Anne!- zastukał pięścią w drewnianą powierzchnię.- Otwieraj do cholery!- krzyk chłopaka powoli zamieniał się w złowieszczy wrzask, który obijał się echem po wszystkich piętrach.
- Kurwa- warknął pod nosem, a potem po raz ostatni zastukał donośnie do drzwi.- Marie Anne!
                     Oczy Biebera otworzyły się szeroko wraz z przypływem adrenaliny, był gotowy wykopać te pieprzone drzwi z tych słabych zawiasów i już się do tego przymierzał, gdy nagle poluzowana klamka drgnęła, a po klatce rozległ się damski, zdziwiony głos, który wypuścił w obieg tylko jedno słowo.
- Justin?



1 Chmura - miejsce do przechowywania danych w sieci, łączące wszystkie urządzenia jednego użytkownika np. iCloud

***
Jak myślicie kim jest Marie Anne? I jak przebiegała dalsza akcja?
Retrospekcja, jest kontynuacją epilogu z pierwszej części Following Liars! ;) Postanowiłam ja podzielić na dwie części, bo rozdział byłby zdecydowanie za długi...

Wciąż proszę o RT tego Tweet'a, wręcz błagam !!!

CZYTASZ = KOMENTUJESZ !!!

Pozdrawiam @storytellerfun

8 komentarzy:

  1. Jeju jak narazie to ja nie ogarnaim co się dzieje o.O czekam na kolejne rozdziały żeby mi się wszystqko rozjasnilo w głowie ładnie :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie mam pojęcia co się dzieje teraz i o co chodzi, ale mam nadzieję, że szybko nam to wyjaśnisz :D rozdział fantastyczny, jak zawsze i naprawdę z niecierpliwością czekam na rozwinięcie Twoich pomysłów ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Trochę to wszystko zagmatwane :/ ale mam nadzieję, że w kolejnych rozdziałach wszystkiego się dowiemy :) czekam z niecierpliwością na next ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. boże ;o tak się jaram, że zdecydowałaś się pisać sequel, że nawet sobie tego nie wyobrażasz !!!! <333333 tak bardzo mi się podoba pomysł i tak bardzo chcę ci kiedyś dorównać stylem, no kocham po prostu :***** jedno z pięciu moich ulubionych (i moim zdaniem najlepszych) opowiadań, jakie czytałam (a czytałam naprawdę duuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuużoooooooooooooooo, około 300-400 by się zebrało pewnie :D)

    OdpowiedzUsuń
  5. <3<3 + żaden rozdział nie byłby zadługi !

    OdpowiedzUsuń
  6. To z pewnością jest jedno z najlepszych opowiadań jakie kiedykolwiek czytałam, i jedno z moich ulubionych! Ja też trochę się gubię w tym, co się teraz dzieje, ale myślę, że wszystko się wyjaśni niedługo :D W każdym bądź razie, tak napisane rozdziały można czytać w nieskończoność. Wszystko spójne, płynne, lekko napisane... Zazdroszczę tego talentu! :D
    Mam nadzieję, że w następnym wyjaśni się kto to jest Marie Anne bo jestem niesamowicie ciekawa ! :D

    Zapraszam również do siebie :) http://lovemelikeyoudo15.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. świetny rozdział!
    pisz szybciutko nowy bo oszaleje! :)
    kocham to :)
    http://art-of-killing.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń