Ważna informacja pod rozdziałem!
Cisza, kompletna cisza, szerzyła się wokół starego, ciemnozielonego pickup'a zatrzymanego na poboczu nagrzanej od słońca szosy. Wokół nie było kompletnie nic, pustka, jakby Bogu zabrakło dla tego miejsca wody, wiatru, zieleni i iskierki życia, w momencie kiedy kreował świat. Obraz okolicy się zlewał pod falami ciepła załamującymi powietrze. Panowała istna duchota i skwar, niczym w piekarniku, albo gorzej... W piekle.
- No dawaj!- syk rozdrażnionego chłopaka rozległ się po samochodzie, którego silnik, po przekręceniu kluczyka w stacyjce, uruchamiał się i natychmiast wyłączał, sprawiając wrażenie dławienia.
- Kurwa!- krzyknął szatyn, uderzywszy dłońmi o kierownicę, a potem bez słowa opuścił auto, obwieszczając to głośnym trzaśnięciem drzwi.
Oparłszy się dłońmi o maskę, spuścił głowę i westchnął głośno. Nie miał pojęcia co dalej robić. Ostatnią stację benzynową minął jakieś trzydzieści mil stąd, a też niewiadomą było ile musiałby iść, gdyby wypuścił się dalej wzdłuż trasy. Możliwe, że prędzej by umarł z wycieńczenia, aniżeli uzyskałby choćby galon benzyny.
Jesteśmy w czarnej dupie, pomyślał brązowooki, spod byka spoglądając na towarzyszkę siedzącą na fotelu pasażera. Mimo, że dzieliła ich szyba, widział w jej oczach strach i niepewność. W trudnych sytuacjach, do niego jako mężczyzny, należał obowiązek zapewnienia jej bezpieczeństwa, ale teraz czuł się bezradny i doskonale wiedział, że nie umknęło to uwadze brunetki.
Prychnął pod nosem, pokręcił głową i z całej siły odepchnął się od karoserii samochodu. Musiał znaleźć sposób na wydostanie się z tej jakże głupiej sytuacji. To wręcz niedorzeczne, że spośród wszystkich zaistniałych zdarzeń w przeciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin, największą tragedią okazał się brak paliwa.
- Justin...- zagadnęła dziewczyna, uchyliwszy okno.
Chłopak nie odpowiedział. Jedynie uniósł rękę, dając Kayle do zrozumienia, że nie ma ochoty na rozmowę, a potem odszedł w kierunku pobliskiej skarpy. Stanąwszy na jej szczycie, nasunął na nos czarne Ray Bany i rozejrzał się dookoła. Z każdej strony otaczała go pustynia, albo sucha spękana gleba, którą od strony zachodniej ograniczała średniej wielkości formacja skalna - ale nie miało to teraz najmniejszego znaczenia. Ważne było to, że swoim sokolim wzrokiem dostrzegł w oddali niewielką chatę. Bieber nie miał pewności czy była zamieszkała, czy opuszczona, jednak pragnął wierzyć, że trzy duże zbiorniki obok budynku zawierały wodę.
Odwrócił się na pięcie i spojrzał na siedzącą w aucie towarzyszkę. Już od pewnego czasu czuł na sobie jej wzrok, lecz dopiero teraz, gdy znalazł jakąś alternatywę na wybrnięcie z tarapatów, postanowił zwrócić się w jej kierunku.
- Masz coś?- zapytała niepewnie, uchyliwszy okno.
- Pozwól na moment- odparł beznamiętnym głosem, starając się jak najdłużej zachować spokój i zdrowy rozsądek. Zwyczajnie nie chciał robić dziewczynie pochopnych nadziei, na wypadek gdyby chata była tylko tworem jego wyobraźni.
Zniechęcona Carter wyszła z pojazdu i zaczerpnęła do płuc sporą dawkę ciepłego, suchego powietrza. Natychmiastowo poczuła się gorzej: zemdliło ją jak gdyby najadła się indyjskich specyfików, których wręcz nie znosiła.
- Co tu widzisz?- zapytał szatyn, spostrzegłszy, że brązowooka zatrzymała się u jego lewego boku.
- Nic...- rzuciła od niechcenia, wzruszywszy ramionami.
- Przyjrzyj się dokładniej- zażądał chłopak. Jego głos nabrał ciemnej, szorstkiej barwy, jak zawsze gdy zaczynał się irytować.
Zlękniona Kayle zmrużyła oczy chcąc dostrzec nieco więcej. Już dawno temu powinna była odwiedzić okulistę, jednak zawsze znajdywała dobrą wymówkę by się od tego wymigać. Szczerze, wolała nie być świadoma swojej wady wzroku, która z pewnością zaliczała się do tych większych niż mniejszych.
- Nie jestem pewna, ale tam chyba jest dom- wskazała palcem na obiekt dostrzeżony prędzej przez Justina.
- Uf, dzięki Bogu to nie Fatamorgana...- sapnął brązowooki, przeczesawszy palcami swoją grzywkę.
- Co?
- Nic nic...- bąknął, a potem ruszył do auta, uprzednio chwyciwszy towarzyszkę za rękę.
- Jak myślisz, ile nam to zajmie?- zagadnęła po krótkiej chwili ciszy,
- Dwie, góra trzy godziny...- odparł, wsiadając do samochodu. Od razu pochylił się do schowka, skąd wyciągnął wszystkie dokumenty. - Weź napoje i jedzenie w razie gdyby miało nam to zająć więcej czasu.
Brunetka kiwnęła głową, a następnie pochyliła się do plecaka, w którym był prowiant na podróż. Wykorzystując chwilę nieuwagi dziewczyny, szatyn sięgnął pod tapicerkę fotela- gdzie ukrył swoją broń, gdy tylko wyjechali poza granice Kalifornii- i czym prędzej wsunął ją sobie za gumkę od bokserek.
- Coś jeszcze?- Kayle uniosła głowę.
- Chyba nie- odparł, wyciągnąwszy kluczyk ze stacyjki, a potem opuścił pojazd.
Wcisnął guzik na pilocie i pociągnął za klamkę u drzwi, chcąc upewnić się, że zamki się zablokowały. Nie ufał tak starym maszynom jak ta. W porównaniu do nowiutkiego Lamborghini, ten grat miał prawo się zepsuć- tym bardziej że miał dwadzieścia cztery lata i był o rok starszy od samego Justina.
- A co z...?- zagadnęła Carter, a potem urwała, przypomniawszy sobie, że słowo, którym chciała się posłużyć, nie mogło być wypowiedziane.
Chyba najgłupszą rzeczą jest używać słowa klucz pod nazwą "Klucz", pomyślała, a zaraz po tym Pani Przemądrzała egzystująca w jej umyśle, dała jej ostrą reprymendę za zbyt ogólnikowe myślenie. Może ten Twój Justin, nie skończył szkoły...- irytujący głos, odezwał się w głowie brunetki.- ...Ale w pojedynku na intelekt i inteligencję, zmiażdżyłby Cię bez problemu. Dlatego wspomnij sobie czasem jego słowa, że NAJCIEMNIEJ POD LATARNIĄ!
Chcąc uciszyć Panią Przemądrzałą, dziewczyna potrząsnęła głową i mocno zacisnęła szczękę. Na szczęście Bieber był zbyt zajęty by zauważyć jakże dziwne zachowanie towarzyszki. Stał kilka metrów od pickup'a i rozważał zabranie Klucza ze sobą. Jeśli podczas jego nieobecności auto zostałoby przyuważone i zainteresowałaby się nim policja, mogłyby nastąpić kłopoty, a gdyby zabrał go ze sobą do chaty i spotkałby tam niepożądanych ludzi, mogłoby stać się coś o wiele gorszego.
Bez przesady, pomyślał rozglądając się dookoła. Niewielka była szansa na napotkanie innych samochodów, nawet jeśli byli na drodze 93. W tak piekielnie gorące dni, mieszkańcy zachodnich stanów albo wylegiwali się nad morzem, albo leżeli plackiem w klimatyzowanych pomieszczeniach. Poza tym, Klucz był zbyt dobrze ukryty by zwykły amator ciężarówek mógł go znaleźć.
- Niech się dzieje co chce...- rzekł chłopak, choć wcale tak nie uważał. Nie brał pod uwagę potencjalnego niepowodzenia. W swojej karierze przebrnął przez zbyt wiele gorszych sytuacji, by teraz wyłożyć się na czymś, co wbrew pozorom było banalne. Mimo to, pamiętał że życiowy parkiet bywa śliski- przecież nie mógł o tym zapomnieć, bo to oznaczałoby, że wymazał Prestona ze swojej pamięci.
Justin znów zaczął iść. Z początku obrał szybkie tempo, lecz gdy tylko dogonił Kayle, zwolnił. Nie czuł już takiego pośpiechu jak wczoraj w nocy. Los Angeles było jedenaście godzin stąd , a co najważniejsze i najbardziej prawdopodobne, na razie wróg szukał go właśnie tam, a nie w innych zakątkach kraju. Na razie...
- Kurwa!- krzyknął szatyn, uderzywszy dłońmi o kierownicę, a potem bez słowa opuścił auto, obwieszczając to głośnym trzaśnięciem drzwi.
Oparłszy się dłońmi o maskę, spuścił głowę i westchnął głośno. Nie miał pojęcia co dalej robić. Ostatnią stację benzynową minął jakieś trzydzieści mil stąd, a też niewiadomą było ile musiałby iść, gdyby wypuścił się dalej wzdłuż trasy. Możliwe, że prędzej by umarł z wycieńczenia, aniżeli uzyskałby choćby galon benzyny.
Jesteśmy w czarnej dupie, pomyślał brązowooki, spod byka spoglądając na towarzyszkę siedzącą na fotelu pasażera. Mimo, że dzieliła ich szyba, widział w jej oczach strach i niepewność. W trudnych sytuacjach, do niego jako mężczyzny, należał obowiązek zapewnienia jej bezpieczeństwa, ale teraz czuł się bezradny i doskonale wiedział, że nie umknęło to uwadze brunetki.
Prychnął pod nosem, pokręcił głową i z całej siły odepchnął się od karoserii samochodu. Musiał znaleźć sposób na wydostanie się z tej jakże głupiej sytuacji. To wręcz niedorzeczne, że spośród wszystkich zaistniałych zdarzeń w przeciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin, największą tragedią okazał się brak paliwa.
- Justin...- zagadnęła dziewczyna, uchyliwszy okno.
Chłopak nie odpowiedział. Jedynie uniósł rękę, dając Kayle do zrozumienia, że nie ma ochoty na rozmowę, a potem odszedł w kierunku pobliskiej skarpy. Stanąwszy na jej szczycie, nasunął na nos czarne Ray Bany i rozejrzał się dookoła. Z każdej strony otaczała go pustynia, albo sucha spękana gleba, którą od strony zachodniej ograniczała średniej wielkości formacja skalna - ale nie miało to teraz najmniejszego znaczenia. Ważne było to, że swoim sokolim wzrokiem dostrzegł w oddali niewielką chatę. Bieber nie miał pewności czy była zamieszkała, czy opuszczona, jednak pragnął wierzyć, że trzy duże zbiorniki obok budynku zawierały wodę.
Odwrócił się na pięcie i spojrzał na siedzącą w aucie towarzyszkę. Już od pewnego czasu czuł na sobie jej wzrok, lecz dopiero teraz, gdy znalazł jakąś alternatywę na wybrnięcie z tarapatów, postanowił zwrócić się w jej kierunku.
- Masz coś?- zapytała niepewnie, uchyliwszy okno.
- Pozwól na moment- odparł beznamiętnym głosem, starając się jak najdłużej zachować spokój i zdrowy rozsądek. Zwyczajnie nie chciał robić dziewczynie pochopnych nadziei, na wypadek gdyby chata była tylko tworem jego wyobraźni.
Zniechęcona Carter wyszła z pojazdu i zaczerpnęła do płuc sporą dawkę ciepłego, suchego powietrza. Natychmiastowo poczuła się gorzej: zemdliło ją jak gdyby najadła się indyjskich specyfików, których wręcz nie znosiła.
- Co tu widzisz?- zapytał szatyn, spostrzegłszy, że brązowooka zatrzymała się u jego lewego boku.
- Nic...- rzuciła od niechcenia, wzruszywszy ramionami.
- Przyjrzyj się dokładniej- zażądał chłopak. Jego głos nabrał ciemnej, szorstkiej barwy, jak zawsze gdy zaczynał się irytować.
Zlękniona Kayle zmrużyła oczy chcąc dostrzec nieco więcej. Już dawno temu powinna była odwiedzić okulistę, jednak zawsze znajdywała dobrą wymówkę by się od tego wymigać. Szczerze, wolała nie być świadoma swojej wady wzroku, która z pewnością zaliczała się do tych większych niż mniejszych.
- Nie jestem pewna, ale tam chyba jest dom- wskazała palcem na obiekt dostrzeżony prędzej przez Justina.
- Uf, dzięki Bogu to nie Fatamorgana...- sapnął brązowooki, przeczesawszy palcami swoją grzywkę.
- Co?
- Nic nic...- bąknął, a potem ruszył do auta, uprzednio chwyciwszy towarzyszkę za rękę.
- Jak myślisz, ile nam to zajmie?- zagadnęła po krótkiej chwili ciszy,
- Dwie, góra trzy godziny...- odparł, wsiadając do samochodu. Od razu pochylił się do schowka, skąd wyciągnął wszystkie dokumenty. - Weź napoje i jedzenie w razie gdyby miało nam to zająć więcej czasu.
Brunetka kiwnęła głową, a następnie pochyliła się do plecaka, w którym był prowiant na podróż. Wykorzystując chwilę nieuwagi dziewczyny, szatyn sięgnął pod tapicerkę fotela- gdzie ukrył swoją broń, gdy tylko wyjechali poza granice Kalifornii- i czym prędzej wsunął ją sobie za gumkę od bokserek.
- Coś jeszcze?- Kayle uniosła głowę.
- Chyba nie- odparł, wyciągnąwszy kluczyk ze stacyjki, a potem opuścił pojazd.
Wcisnął guzik na pilocie i pociągnął za klamkę u drzwi, chcąc upewnić się, że zamki się zablokowały. Nie ufał tak starym maszynom jak ta. W porównaniu do nowiutkiego Lamborghini, ten grat miał prawo się zepsuć- tym bardziej że miał dwadzieścia cztery lata i był o rok starszy od samego Justina.
- A co z...?- zagadnęła Carter, a potem urwała, przypomniawszy sobie, że słowo, którym chciała się posłużyć, nie mogło być wypowiedziane.
Chyba najgłupszą rzeczą jest używać słowa klucz pod nazwą "Klucz", pomyślała, a zaraz po tym Pani Przemądrzała egzystująca w jej umyśle, dała jej ostrą reprymendę za zbyt ogólnikowe myślenie. Może ten Twój Justin, nie skończył szkoły...- irytujący głos, odezwał się w głowie brunetki.- ...Ale w pojedynku na intelekt i inteligencję, zmiażdżyłby Cię bez problemu. Dlatego wspomnij sobie czasem jego słowa, że NAJCIEMNIEJ POD LATARNIĄ!
Chcąc uciszyć Panią Przemądrzałą, dziewczyna potrząsnęła głową i mocno zacisnęła szczękę. Na szczęście Bieber był zbyt zajęty by zauważyć jakże dziwne zachowanie towarzyszki. Stał kilka metrów od pickup'a i rozważał zabranie Klucza ze sobą. Jeśli podczas jego nieobecności auto zostałoby przyuważone i zainteresowałaby się nim policja, mogłyby nastąpić kłopoty, a gdyby zabrał go ze sobą do chaty i spotkałby tam niepożądanych ludzi, mogłoby stać się coś o wiele gorszego.
Bez przesady, pomyślał rozglądając się dookoła. Niewielka była szansa na napotkanie innych samochodów, nawet jeśli byli na drodze 93. W tak piekielnie gorące dni, mieszkańcy zachodnich stanów albo wylegiwali się nad morzem, albo leżeli plackiem w klimatyzowanych pomieszczeniach. Poza tym, Klucz był zbyt dobrze ukryty by zwykły amator ciężarówek mógł go znaleźć.
- Niech się dzieje co chce...- rzekł chłopak, choć wcale tak nie uważał. Nie brał pod uwagę potencjalnego niepowodzenia. W swojej karierze przebrnął przez zbyt wiele gorszych sytuacji, by teraz wyłożyć się na czymś, co wbrew pozorom było banalne. Mimo to, pamiętał że życiowy parkiet bywa śliski- przecież nie mógł o tym zapomnieć, bo to oznaczałoby, że wymazał Prestona ze swojej pamięci.
Justin znów zaczął iść. Z początku obrał szybkie tempo, lecz gdy tylko dogonił Kayle, zwolnił. Nie czuł już takiego pośpiechu jak wczoraj w nocy. Los Angeles było jedenaście godzin stąd , a co najważniejsze i najbardziej prawdopodobne, na razie wróg szukał go właśnie tam, a nie w innych zakątkach kraju. Na razie...
*
Ostatnie kilkaset metrów dzielące ich od chaty przemierzali niemalże na oślep, przymusowo patrząc w ziemię. Na nic zdawały się przyciemniane okulary, gdy szli w stronę zachodzącego słońca. Jego promienie raziły w oczy równie intensywnie jak w południe, ale przynajmniej skwar powoli ustępował.
Na szczęście, albowiem Kayle nie najlepiej znosiła taką duchotę.
Dziewczyna otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, a raczej ponarzekać, kiedy w pobliżu rozbrzmiało szczekanie.
- Psy?- zapytała zlękniona, przylgnąwszy do ramienia towarzysza.
- Żeby tylko...- mruknął bez przekonania, zatrzymawszy się wpół kroku. Miał dziwne wrażenie, że ujadające bestie, których jeszcze nie widział, wcale nie były zwykłymi kundlami, lecz kojotami.
Bieber ułożył dłoń na pistolecie schowanym za gumką swoich bokserek, a potem rozejrzał się dookoła wytężając słuch i wzrok. Zdawało mu się, że pomiędzy coraz głośniejszymi poszczekiwaniami, gdzieś całkiem niedaleko usłyszał skrzypienie- takie jakie wydają nienaoliwione zawiasy u drzwi. Kilka sekund później zarejestrował trzeszczenie, charakterystyczne dla popróchniałych, drewnianych desek uginających się pod ciężarem powoli stąpającego człowieka. Ktoś tu był i ich obserwował, szatyn miał co do tego coraz mniejsze wątpliwości. Mimo to, wciąż nie zdecydował się na wyciągnięcie broni.
Nagle, zza rogu chaty wyłoniły się trzy biegnące zwierzęta. Im bardziej zbliżały się do Biebera i jego dziewczyny, tym bardziej był pewien, że to psy, zwykłe psy i każdy z nich był innej rasy.
Kayle zwolniła tempa. Odruchowo, ze strachu, zaczęła trzymać się z tyłu, za plecami towarzysza, choć była w pełni świadoma, że w razie potencjalnego ataku i tak stanie się jej krzywda.
- Mada, Mako, Mors!- męski, chrapliwy, nie wiadomo skąd dobiegający głos, przywołał kundli do porządku. Zwierzęta, niczym zaczarowane magiczną różdżką, zawróciły do miejsca, z którego przybyły.
- Myślisz, że ten ktoś nas widział?- zapytała brunetka, podniósłszy wzrok na twarz Justina.
- Zakładam, że nadal to robi- odparł, przelotnie na nią zerkając, a potem ponownie skupił całą swoją uwagę na chacie, do której zmierzali.
Dopiero teraz zauważył krępą, przygarbioną postać na ganku, która jak podejrzewał, była mężczyzną nawołującym psy.
- Dzień dobry!- zawołał szatyn, powoli zaczynając wątpić, że nieznajomy odezwie się jako pierwszy.
- Dobry...- zawtórował rozmówca, po czym odkaszlnął.
- Przepraszamy za najście...- sapnął chłopak.- Ale potrzebujemy pomocy- wytłumaczył prędko, mając wrażenie, że ktoś, kogo twarz wciąż była zacieniona przez to cholerne słońce, krzywo na niego patrzył.
- Oh...- jegomość westchnął z zakłopotaniem, a potem powolnym krokiem wyszedł Justinowi i Kayle naprzeciw, choć od chaty nie dzieliło ich więcej niż dziesięć metrów. - Co mogę dla was zrobić?- zapytał serdecznie.
- Nasze auto odmówiło posłuszeństwa...Zwyczajny brak paliwa- oznajmił brązowooki.
- Ah tak...- przytaknął mężczyzna, założywszy ręce na biodrach.- Najbliższa stacja benzynowa jest jakieś dziesięć mil stąd, na północ.
- Mogło być gorzej...- stwierdził chłopak, objąwszy brunetkę ramieniem.
- I zamykają ją...- staruszek zerknął na stary, srebrny zegarek przepasany na swoim nadgarstku, po czym wzruszył bezradnie ramionami.- Siedem minut temu- powiadomił z przykrością.
- Niech to szlag...- Justin warknął cicho, rozglądając się dookoła. Był wściekły, jak zawsze gdy coś nie szło po jego myśli.
Zapadła cisza. Kayle zerknęła nerwowo to na szatyna przygryzającego wewnętrzną część swojego policzka, to na właściciela chaty pogrążonego w swoich myślach; najwyraźniej czekała aby któryś z nich coś powiedział.
- A więc co robimy?- zapytała po krótkiej chwili, nie wytrzymawszy tego dziwnego napięcia.
- Chwileczkę- rozkazał siwowłosy, po czym skierował się do budynku.
Nie było go dosłownie przez minutę, ewentualnie dwie. Potem drzwi od gospody otworzyły się i z jej wnętrza wyszły dwie osoby- znajomy starzec oraz nieco wyższa od niego kobieta.
- Oto moja żona, Nancy- oznajmił mężczyzna, objąwszy towarzyszkę w talii, wokół której był uwiązany kuchenny fartuch w żółto-fioletową kratę.
- Bardzo nam miło- stwierdził brązowooki, kłaniając się przed kobietą. - Mam na imię Justin, a to moja 'narzeczona', Kayle- uśmiechnął się półgębkiem w stronę brunetki, chcąc upewnić się, że zrozumiała aluzję z rzekomym narzeczeństwem.
- Ronald- siwowłosy wyciągnął rękę do szatyna, zwyczajnie ignorując Carter. Wyglądało to tak jakby w jego hierarchii równości człowieka kobieta wciąż była poniżej mężczyzny i nieco powyżej Murzynów.
- Możemy zaoferować wam nocleg- odezwała się Nancy, tym samym przerywając niesmak jaki pozostawił po sobie jej małżonek.
- Dziękujemy- Bieber skinął głową.- Jednak wolałbym nie zostawiać auta na noc, przy drodze...- jęknął marudnie w aktorskim stylu, nie przekraczając przy tym granicy uprzejmości wobec towarzyszy.
- Oczywiście, że nie...- skwitował mężczyzna.- Przyholujemy wasz pojazd pod dom... W międzyczasie Nancy i Twoja narzeczona, przygotują kolację- rozporządził.
Justin i Kayle wymienili spojrzenia. Nie chciał jej zostawiać samej w obcym miejscu. Z drugiej strony, gdyby ją zabrał ze sobą, to byłoby podejrzane. Musiał przestać, choć na chwilę, doszukiwać się zagrożenia z każdej strony. Miejsce w którym przebywali było kompletnym zaściankiem, a żyjące tu, starsze małżeństwo... - szczerze wątpił by ci ludzie kiedykolwiek skrzywdzili choćby muchę.
- No już, zmykajcie - pośpieszył Ronald, odsyłając kobiety do kuchni.
- Zapraszam- uśmiechnęła się siwowłosa, prowadząc do chaty.
Brunetka podążyła niepewnie za lekko zgarbioną Nancy, która mimo panującego upału, z werwą poruszała się po dusznej, nagrzanej od słońca gospodzie.
- Lubisz piklowane szparagi? To nasz lokalny specjał...
- Przyznam, że nigdy nie jadłam...- odparła Carter, uważnie przyglądając się starodawnie urządzonym wnętrzom. Miała wrażenie, że czas zatrzymał się tu co najmniej trzydzieści lat temu. W pokoju dziennym oraz w jadłodajni dominowało drewno; od boazerii, parkietu i mebli, aż po telewizor, którego obudowa była wykonana ze sklejki pasującej do całej reszty. Dziwacznego charakteru dodawały temu wszystkiemu grube, ciemnozielone zasłony w pomarańczową kratę oraz żółto-pistacjowy dywan w kwiaty.
- Och! W takim razie musisz koniecznie spróbować!- zaświergotała kobieta, podając Kayle słoik z rarytasem. - Postaw to na stół, proszę...
Dziewczyna pochwyciła szklane naczynie, z odrazą przyglądając się jego zawartości. Nie przepadała za takimi specyfikami, szczególnie że była wyjątkowo wybredna.
- Przepraszam za mojego męża...- Nancy odezwała się po krótkiej chwili ciszy.
- Nie ma za co... Przecież nic nie zrobił...- stwierdziła brązowooka, stając przy blacie, obok towarzyszki.
- Musicie mu wybaczyć niektóre zachowania...- westchnęła siwowłosa, wrzuciwszy pokrojone w drobną kostkę ziemniaki do metalowej miski.- To człowiek starej daty... Z resztą ja też... Ale Ronald nie czuje potrzeby zmiany kanonu swoich zachowań. Jest przekonany, że wszystko co nowoczesne, jest niepoprawne i niedorzeczne.
- Może ma rację...- mruknęła Carter, tępo patrząc się w poniszczone linoleum.
- Tak myślisz?- zapytała Nancy, obierając jajka ze skorupek.
- Dzisiejszy świat jest, um... - dziewczyna zawahała się na moment, chcąc dobrać jak najtrafniejsze określenie.- Popaprany?
Staruszka głośno westchnęła pod nosem, po czym położyła na desce do krojenia garść rzodkiewek.
- Kayle...- zaczęła cicho.
- Ja wiem, że to brzmi dziwnie z moich ust...Młodej i według Ciebie niedoświadczonej życiowo dziewczyny, ale przyznaj mi rację...- powiedziała brunetka, nie kryjąc podniecenia.- Przez ostatnie dwadzieścia lat życie przyspieszyło; ludzie nie mają w sobie tyle życzliwości co kiedyś, co trzecia osoba popada w pracoholizm, a błyskawiczny postęp technologii sprawia, że jesteśmy obserwowani z każdej strony.
- Pewnie to co mówisz jest prawdą...- Nancy odrzekła ze smutkiem.- Mnie to nie dotknęło...- sapnęła, wrzucając kolejne produkty do miski.- Od czterdziestu lat tkwię w drewnianym domku na tym cholernym pustkowiu...
- Nie wiesz ile bym dała za taki spokój jaki masz... I gdyby jeszcze czas cofnął się o dwadzieścia lat wstecz...- brązowooka powiedziała z pewnego rodzaju sentymentem. Jej myśli zaprzątały wspomnienia z dzieciństwa. Beztroskie wspomnienia z mamą. Wręcz czuła zapach jej skóry i włosów. W uszach słyszała jej słodki, całkowicie szczery śmiech, a w tle rozchodził się echem niepozorny głos ojca - bezdusznego bydlaka, którego tolerancja była zbyt ograniczona by sprostać realiom dzisiejszych czasów.
Oczy Kayle, jak na zawołanie, zaszkliły się i nieprzyjemnie zapiekły. W ciągu kilku sekund jej światopogląd zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni., a teraźniejszość stała się nagle lepsza niż przed momentem sama ją określiła. Może prawda była bolesna, może nawet aż za bardzo, jednak liczyło się to co było tu i teraz. W tym momencie najważniejszy był Justin i ostatnie czego chciała to znów go stracić.
- Chociaż w sumie...- bąknęła, a potem podparła się ręką o blat kuchenny. Znów zrobiło jej się słabo i niedobrze.
- Źle się czujesz?- Nancy zareagowała pośpiesznie, chwytając towarzyszkę pod ramię.
- Nic mi nie jest...- uspokoiła brunetka, starając się zapanować nad swoim płytkim oddechem.
Zaniepokojona kobieta wydała z siebie cichy pomruk, mający świadczyć o niedowierzaniu, a następnie zwinnym ruchem ręki przyciągnęła drewniane krzesło i posadziła na nim brązowooką.
- To przez tę pogodę...- wymamrotała Carter, ukrywszy twarz w dłoniach.
- Pewnie brakuje Ci płynów- stwierdziła siwowłosa, podając dziewczynie małą, szklaną buteleczkę wody, którą uprzednio wyciągnęła z lodówki.- Napij się i na razie nie wstawaj- rozkazała.- Ja w tym czasie dokończę sałatkę.
Kayle przytaknęła. Przez chwilę przyglądała się gospodyni obojętnym wzrokiem, a potem, gdy zawroty głowy ustąpiły, wstała i powolnym krokiem, dla bezpieczeństwa podpierając się ściany, ruszyła w stronę drzwi prowadzących na ganek.
- Dokąd się wybierasz?- zapytała zatroskana Nancy.
- Muszę się przewietrzyć- oznajmiła brunetka, po czym opuściła chatę.
Oparła się łokciami o drewnianą balustradę i zaczerpnęła świeżego powietrza do płuc. Jako, że nastawał wieczór, pogoda zaczynała być coraz bardziej znośna. Jedynie myśli kłębiące się w głowie Carter, zdawały się narastać. Chciała wiedzieć co przyniesie jutro i gdzie jest cel podróży, do którego Justin śpieszy na złamanie karku. Tymczasem, nie wiedziała nic. Stała na tym marnym ganku, gdzieś po środku końca świata i obserwowała niebo, barwiące się na różowo i niebiesko, w skutek zachodzącego słońca.
- Dokąd mnie zabierasz, Justin?- wymamrotała szeptem, nie chcąc zakłócić otaczającej jej ciszy. Niestety na marne, albowiem w oddali usłyszała warkot silnika.
Brązowooka westchnęła cicho, a następnie powróciła do chaty.
- Nadjeżdżają- oznajmiła, pośpiesznie wszedłszy do kuchni.
- W samą porę- skwitowała kobieta.- Kolacja już gotowa.
Dziewczyna uśmiechnęła się nikle, po czym zasiadła do stołu.
- Nie zazdroszczę Ci. Wiem co to znaczy, przechodziłam przez to trzy razy...- oświadczyła staruszka, zająwszy miejsce dokładnie naprzeciwko Kayle.
- Co masz...- zaczęła brunetka, lecz w tym samym momencie pan domu odchrząknął głośno, chcąc oznajmić swoją obecność.
- Już jesteście?- zapytała Nancy, bardziej retorycznie aniżeli dla upewnienia się.- Szybko się z tym uwinęliście.
- Co z autem?- zagadnęła Carter.
- Stoi pod domem- odparł Justin, obmywając ręce pod niewielkim strumieniem wody w zlewie kuchennym. - Jutro, z samego rana, pojedziemy z Ronaldem po benzynę.
- Z samego rana?- zawtórowała staruszka, po czym zwróciła się do męża.-Kochanie...Tylko nie zapomnij wziąć leków przed wyjściem z domu.
- Tak, tak...- mężczyzna przewrócił oczami, poklepując małżonkę po wierzchu dłoni leżącej na stole. - Widzisz Justin... To Cię czeka po ślubie...- zażartował.- Lepiej zastanów się dwa razy zanim będzie za późno...
- Kobiece przewrażliwienia mi nie straszne- odparł Bieber, ledwo powstrzymując się od parsknięcia śmiechem.- Prawda perełko?- zapytał, usiadłszy obok brunetki, która zmarszczyła czoło na znak irytacji.
- Mówisz?- zażartował gospodarz.
- Oczywiście- skwitował szatyn, ucałowawszy skroń dziewczyny.
Przyglądająca się temu wszystkiemu Nancy, uśmiechnęła się i oparła głowę o ramię męża, jakby chcąc wyegzekwować od niego odrobinę czułości i delikatności. Szczerze, Ronald ani trochę nie wyglądał na romantyka i zapewne nim nie był, albowiem staruszka szybko się opamiętała i usiadła prosto na krześle.
- No, jedzcie zanim wystygnie- pośpieszyła, zaklaskawszy w dłonie.
- Może i fantasta, ale za to Twój- stwierdził, po czym musnął usta dziewczyny.
- W dodatku bajerant.
- O nieee... Teraz już przegięłaś- Bieber pogroził palcem, po czym wbiegł do łazienki i zamknął się w niej na klucz.
Prędko wskoczył pod prysznic i nastawił zimną wodę. Kiedy lodowate strumienie zaczęły spływać po jego rozgrzanym ciele, oparł się dłońmi o kafelki i na moment przymknął powieki. Chłodna temperatura cieczy dość szybko z przyjemności zamieniła się udrękę, toteż Justin w zaskakującym tempie namydlił swoje ciało, opłukał je i wyszedł z kabiny. Chwyciwszy za jeden z ręczników leżących na szafce, owinął go sobie wokół pasa, bez uprzedniego wytarcia się.
Otworzył drzwi i pewnym krokiem wszedł z powrotem do sypialni. Siedząca na łóżku Kayle, poderwała się z miejsca i ruszyła w stronę łazienki.
- Kretyn- bąknęła, wymijając towarzysza, który pochwycił jej rękę i przyciągnął ją do siebie.
- Słucham?- zapytał, uśmiechając się cwaniacko.
- Kretyn- powtórzyła.
- Czyżbym znowu się przesłyszał?- wyszeptał wprost do ucha Carter, a potem wpił się w jej miękkie wargi.
Całowała go zachłannie, w ogóle nie dając po sobie poznać, że jest tą samą osobą, która chwilę temu zasypiała w kuchni na stole. Zaskoczony szatyn począł powoli popychać brunetkę w kierunku łóżka, kiedy ta nagle chwyciła za skrawek ręcznika przewieszonego przez jego biodra, pociągnęła go w dół i uciekła do łazienki z triumfalnym uśmiechem na twarzy.
Bieber pokręcił głową z rozbawieniem, a następnie wszedł do łóżka i zgasił nocną lampkę. Miał wrażenie, że czekała go długa noc, jako że sprężyny wersalki, na której leżał, wbijały mu się w plecy, a wydarzenia następujące po wczorajszym spotkaniu z Reece'm, nie chciały dać o sobie zapomnieć.
Na szczęście, albowiem Kayle nie najlepiej znosiła taką duchotę.
Dziewczyna otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, a raczej ponarzekać, kiedy w pobliżu rozbrzmiało szczekanie.
- Psy?- zapytała zlękniona, przylgnąwszy do ramienia towarzysza.
- Żeby tylko...- mruknął bez przekonania, zatrzymawszy się wpół kroku. Miał dziwne wrażenie, że ujadające bestie, których jeszcze nie widział, wcale nie były zwykłymi kundlami, lecz kojotami.
Bieber ułożył dłoń na pistolecie schowanym za gumką swoich bokserek, a potem rozejrzał się dookoła wytężając słuch i wzrok. Zdawało mu się, że pomiędzy coraz głośniejszymi poszczekiwaniami, gdzieś całkiem niedaleko usłyszał skrzypienie- takie jakie wydają nienaoliwione zawiasy u drzwi. Kilka sekund później zarejestrował trzeszczenie, charakterystyczne dla popróchniałych, drewnianych desek uginających się pod ciężarem powoli stąpającego człowieka. Ktoś tu był i ich obserwował, szatyn miał co do tego coraz mniejsze wątpliwości. Mimo to, wciąż nie zdecydował się na wyciągnięcie broni.
Nagle, zza rogu chaty wyłoniły się trzy biegnące zwierzęta. Im bardziej zbliżały się do Biebera i jego dziewczyny, tym bardziej był pewien, że to psy, zwykłe psy i każdy z nich był innej rasy.
Kayle zwolniła tempa. Odruchowo, ze strachu, zaczęła trzymać się z tyłu, za plecami towarzysza, choć była w pełni świadoma, że w razie potencjalnego ataku i tak stanie się jej krzywda.
- Mada, Mako, Mors!- męski, chrapliwy, nie wiadomo skąd dobiegający głos, przywołał kundli do porządku. Zwierzęta, niczym zaczarowane magiczną różdżką, zawróciły do miejsca, z którego przybyły.
- Myślisz, że ten ktoś nas widział?- zapytała brunetka, podniósłszy wzrok na twarz Justina.
- Zakładam, że nadal to robi- odparł, przelotnie na nią zerkając, a potem ponownie skupił całą swoją uwagę na chacie, do której zmierzali.
Dopiero teraz zauważył krępą, przygarbioną postać na ganku, która jak podejrzewał, była mężczyzną nawołującym psy.
- Dzień dobry!- zawołał szatyn, powoli zaczynając wątpić, że nieznajomy odezwie się jako pierwszy.
- Dobry...- zawtórował rozmówca, po czym odkaszlnął.
- Przepraszamy za najście...- sapnął chłopak.- Ale potrzebujemy pomocy- wytłumaczył prędko, mając wrażenie, że ktoś, kogo twarz wciąż była zacieniona przez to cholerne słońce, krzywo na niego patrzył.
- Oh...- jegomość westchnął z zakłopotaniem, a potem powolnym krokiem wyszedł Justinowi i Kayle naprzeciw, choć od chaty nie dzieliło ich więcej niż dziesięć metrów. - Co mogę dla was zrobić?- zapytał serdecznie.
- Nasze auto odmówiło posłuszeństwa...Zwyczajny brak paliwa- oznajmił brązowooki.
- Ah tak...- przytaknął mężczyzna, założywszy ręce na biodrach.- Najbliższa stacja benzynowa jest jakieś dziesięć mil stąd, na północ.
- Mogło być gorzej...- stwierdził chłopak, objąwszy brunetkę ramieniem.
- I zamykają ją...- staruszek zerknął na stary, srebrny zegarek przepasany na swoim nadgarstku, po czym wzruszył bezradnie ramionami.- Siedem minut temu- powiadomił z przykrością.
- Niech to szlag...- Justin warknął cicho, rozglądając się dookoła. Był wściekły, jak zawsze gdy coś nie szło po jego myśli.
Zapadła cisza. Kayle zerknęła nerwowo to na szatyna przygryzającego wewnętrzną część swojego policzka, to na właściciela chaty pogrążonego w swoich myślach; najwyraźniej czekała aby któryś z nich coś powiedział.
- A więc co robimy?- zapytała po krótkiej chwili, nie wytrzymawszy tego dziwnego napięcia.
- Chwileczkę- rozkazał siwowłosy, po czym skierował się do budynku.
Nie było go dosłownie przez minutę, ewentualnie dwie. Potem drzwi od gospody otworzyły się i z jej wnętrza wyszły dwie osoby- znajomy starzec oraz nieco wyższa od niego kobieta.
- Oto moja żona, Nancy- oznajmił mężczyzna, objąwszy towarzyszkę w talii, wokół której był uwiązany kuchenny fartuch w żółto-fioletową kratę.
- Bardzo nam miło- stwierdził brązowooki, kłaniając się przed kobietą. - Mam na imię Justin, a to moja 'narzeczona', Kayle- uśmiechnął się półgębkiem w stronę brunetki, chcąc upewnić się, że zrozumiała aluzję z rzekomym narzeczeństwem.
- Ronald- siwowłosy wyciągnął rękę do szatyna, zwyczajnie ignorując Carter. Wyglądało to tak jakby w jego hierarchii równości człowieka kobieta wciąż była poniżej mężczyzny i nieco powyżej Murzynów.
- Możemy zaoferować wam nocleg- odezwała się Nancy, tym samym przerywając niesmak jaki pozostawił po sobie jej małżonek.
- Dziękujemy- Bieber skinął głową.- Jednak wolałbym nie zostawiać auta na noc, przy drodze...- jęknął marudnie w aktorskim stylu, nie przekraczając przy tym granicy uprzejmości wobec towarzyszy.
- Oczywiście, że nie...- skwitował mężczyzna.- Przyholujemy wasz pojazd pod dom... W międzyczasie Nancy i Twoja narzeczona, przygotują kolację- rozporządził.
Justin i Kayle wymienili spojrzenia. Nie chciał jej zostawiać samej w obcym miejscu. Z drugiej strony, gdyby ją zabrał ze sobą, to byłoby podejrzane. Musiał przestać, choć na chwilę, doszukiwać się zagrożenia z każdej strony. Miejsce w którym przebywali było kompletnym zaściankiem, a żyjące tu, starsze małżeństwo... - szczerze wątpił by ci ludzie kiedykolwiek skrzywdzili choćby muchę.
- No już, zmykajcie - pośpieszył Ronald, odsyłając kobiety do kuchni.
- Zapraszam- uśmiechnęła się siwowłosa, prowadząc do chaty.
Brunetka podążyła niepewnie za lekko zgarbioną Nancy, która mimo panującego upału, z werwą poruszała się po dusznej, nagrzanej od słońca gospodzie.
- Lubisz piklowane szparagi? To nasz lokalny specjał...
- Przyznam, że nigdy nie jadłam...- odparła Carter, uważnie przyglądając się starodawnie urządzonym wnętrzom. Miała wrażenie, że czas zatrzymał się tu co najmniej trzydzieści lat temu. W pokoju dziennym oraz w jadłodajni dominowało drewno; od boazerii, parkietu i mebli, aż po telewizor, którego obudowa była wykonana ze sklejki pasującej do całej reszty. Dziwacznego charakteru dodawały temu wszystkiemu grube, ciemnozielone zasłony w pomarańczową kratę oraz żółto-pistacjowy dywan w kwiaty.
- Och! W takim razie musisz koniecznie spróbować!- zaświergotała kobieta, podając Kayle słoik z rarytasem. - Postaw to na stół, proszę...
Dziewczyna pochwyciła szklane naczynie, z odrazą przyglądając się jego zawartości. Nie przepadała za takimi specyfikami, szczególnie że była wyjątkowo wybredna.
- Przepraszam za mojego męża...- Nancy odezwała się po krótkiej chwili ciszy.
- Nie ma za co... Przecież nic nie zrobił...- stwierdziła brązowooka, stając przy blacie, obok towarzyszki.
- Musicie mu wybaczyć niektóre zachowania...- westchnęła siwowłosa, wrzuciwszy pokrojone w drobną kostkę ziemniaki do metalowej miski.- To człowiek starej daty... Z resztą ja też... Ale Ronald nie czuje potrzeby zmiany kanonu swoich zachowań. Jest przekonany, że wszystko co nowoczesne, jest niepoprawne i niedorzeczne.
- Może ma rację...- mruknęła Carter, tępo patrząc się w poniszczone linoleum.
- Tak myślisz?- zapytała Nancy, obierając jajka ze skorupek.
- Dzisiejszy świat jest, um... - dziewczyna zawahała się na moment, chcąc dobrać jak najtrafniejsze określenie.- Popaprany?
Staruszka głośno westchnęła pod nosem, po czym położyła na desce do krojenia garść rzodkiewek.
- Kayle...- zaczęła cicho.
- Ja wiem, że to brzmi dziwnie z moich ust...Młodej i według Ciebie niedoświadczonej życiowo dziewczyny, ale przyznaj mi rację...- powiedziała brunetka, nie kryjąc podniecenia.- Przez ostatnie dwadzieścia lat życie przyspieszyło; ludzie nie mają w sobie tyle życzliwości co kiedyś, co trzecia osoba popada w pracoholizm, a błyskawiczny postęp technologii sprawia, że jesteśmy obserwowani z każdej strony.
- Pewnie to co mówisz jest prawdą...- Nancy odrzekła ze smutkiem.- Mnie to nie dotknęło...- sapnęła, wrzucając kolejne produkty do miski.- Od czterdziestu lat tkwię w drewnianym domku na tym cholernym pustkowiu...
- Nie wiesz ile bym dała za taki spokój jaki masz... I gdyby jeszcze czas cofnął się o dwadzieścia lat wstecz...- brązowooka powiedziała z pewnego rodzaju sentymentem. Jej myśli zaprzątały wspomnienia z dzieciństwa. Beztroskie wspomnienia z mamą. Wręcz czuła zapach jej skóry i włosów. W uszach słyszała jej słodki, całkowicie szczery śmiech, a w tle rozchodził się echem niepozorny głos ojca - bezdusznego bydlaka, którego tolerancja była zbyt ograniczona by sprostać realiom dzisiejszych czasów.
Oczy Kayle, jak na zawołanie, zaszkliły się i nieprzyjemnie zapiekły. W ciągu kilku sekund jej światopogląd zmienił się o sto osiemdziesiąt stopni., a teraźniejszość stała się nagle lepsza niż przed momentem sama ją określiła. Może prawda była bolesna, może nawet aż za bardzo, jednak liczyło się to co było tu i teraz. W tym momencie najważniejszy był Justin i ostatnie czego chciała to znów go stracić.
- Chociaż w sumie...- bąknęła, a potem podparła się ręką o blat kuchenny. Znów zrobiło jej się słabo i niedobrze.
- Źle się czujesz?- Nancy zareagowała pośpiesznie, chwytając towarzyszkę pod ramię.
- Nic mi nie jest...- uspokoiła brunetka, starając się zapanować nad swoim płytkim oddechem.
Zaniepokojona kobieta wydała z siebie cichy pomruk, mający świadczyć o niedowierzaniu, a następnie zwinnym ruchem ręki przyciągnęła drewniane krzesło i posadziła na nim brązowooką.
- To przez tę pogodę...- wymamrotała Carter, ukrywszy twarz w dłoniach.
- Pewnie brakuje Ci płynów- stwierdziła siwowłosa, podając dziewczynie małą, szklaną buteleczkę wody, którą uprzednio wyciągnęła z lodówki.- Napij się i na razie nie wstawaj- rozkazała.- Ja w tym czasie dokończę sałatkę.
Kayle przytaknęła. Przez chwilę przyglądała się gospodyni obojętnym wzrokiem, a potem, gdy zawroty głowy ustąpiły, wstała i powolnym krokiem, dla bezpieczeństwa podpierając się ściany, ruszyła w stronę drzwi prowadzących na ganek.
- Dokąd się wybierasz?- zapytała zatroskana Nancy.
- Muszę się przewietrzyć- oznajmiła brunetka, po czym opuściła chatę.
Oparła się łokciami o drewnianą balustradę i zaczerpnęła świeżego powietrza do płuc. Jako, że nastawał wieczór, pogoda zaczynała być coraz bardziej znośna. Jedynie myśli kłębiące się w głowie Carter, zdawały się narastać. Chciała wiedzieć co przyniesie jutro i gdzie jest cel podróży, do którego Justin śpieszy na złamanie karku. Tymczasem, nie wiedziała nic. Stała na tym marnym ganku, gdzieś po środku końca świata i obserwowała niebo, barwiące się na różowo i niebiesko, w skutek zachodzącego słońca.
- Dokąd mnie zabierasz, Justin?- wymamrotała szeptem, nie chcąc zakłócić otaczającej jej ciszy. Niestety na marne, albowiem w oddali usłyszała warkot silnika.
Brązowooka westchnęła cicho, a następnie powróciła do chaty.
- Nadjeżdżają- oznajmiła, pośpiesznie wszedłszy do kuchni.
- W samą porę- skwitowała kobieta.- Kolacja już gotowa.
Dziewczyna uśmiechnęła się nikle, po czym zasiadła do stołu.
- Nie zazdroszczę Ci. Wiem co to znaczy, przechodziłam przez to trzy razy...- oświadczyła staruszka, zająwszy miejsce dokładnie naprzeciwko Kayle.
- Co masz...- zaczęła brunetka, lecz w tym samym momencie pan domu odchrząknął głośno, chcąc oznajmić swoją obecność.
- Już jesteście?- zapytała Nancy, bardziej retorycznie aniżeli dla upewnienia się.- Szybko się z tym uwinęliście.
- Co z autem?- zagadnęła Carter.
- Stoi pod domem- odparł Justin, obmywając ręce pod niewielkim strumieniem wody w zlewie kuchennym. - Jutro, z samego rana, pojedziemy z Ronaldem po benzynę.
- Z samego rana?- zawtórowała staruszka, po czym zwróciła się do męża.-Kochanie...Tylko nie zapomnij wziąć leków przed wyjściem z domu.
- Tak, tak...- mężczyzna przewrócił oczami, poklepując małżonkę po wierzchu dłoni leżącej na stole. - Widzisz Justin... To Cię czeka po ślubie...- zażartował.- Lepiej zastanów się dwa razy zanim będzie za późno...
- Kobiece przewrażliwienia mi nie straszne- odparł Bieber, ledwo powstrzymując się od parsknięcia śmiechem.- Prawda perełko?- zapytał, usiadłszy obok brunetki, która zmarszczyła czoło na znak irytacji.
- Mówisz?- zażartował gospodarz.
- Oczywiście- skwitował szatyn, ucałowawszy skroń dziewczyny.
Przyglądająca się temu wszystkiemu Nancy, uśmiechnęła się i oparła głowę o ramię męża, jakby chcąc wyegzekwować od niego odrobinę czułości i delikatności. Szczerze, Ronald ani trochę nie wyglądał na romantyka i zapewne nim nie był, albowiem staruszka szybko się opamiętała i usiadła prosto na krześle.
- No, jedzcie zanim wystygnie- pośpieszyła, zaklaskawszy w dłonie.
*
Rozmawiali siedząc przy stole od dobrych trzech godzin. Justin nigdy by nie przypuszczał, że tacy starzy ludzie byli tak oczytani i rozrywkowi. Choć na dobrą sprawę, nie miał zielonego pojęcia o starych ludziach. Obracał się w towarzystwie swoich rówieśników, Pattie, jako że była jego matką nigdy nie przestanie być młoda, z dziadkami nie miał kontaktu praktycznie przez całe życie, a Barret... On, mimo że był spierniczałym dziadem, nie zaliczał się do tej kategorii.
- Twój ruch- oznajmił gospodarz, spuściwszy wzrok na szachownicę.
Bieber spojrzał na siedzącą obok Kayle, która od dobrych kilku minut walczyła z opadającymi ze zmęczenia powiekami, po czym zagryzł zębami wewnętrzną część swojego policzka.
- Szach mat- powiedział, przesunąwszy figurę w kierunku króla przeciwnika.
- Niech mnie kule biją...- wymamrotał Ronald.- Nikt nigdy nie wygrał ze mną w tę grę...
Szatyn przerzucił wzrok na towarzysza i zaśmiał się pod nosem.
- Kiedyś musiał nastąpić ten pierwszy raz- odparł z zadowoleniem.
- Gratuluję- rzekł mężczyzna, podniósłszy się z miejsca i wyciągnąwszy rękę do brązowookiego.
- Dziękuję- odparł chłopak, wtórując oponentowi.
- A więc jak? Jeszcze jedna partyjka?- zaproponował siwowłosy.
- Ronaldzie,daj już spokój. Dochodzi jedenasta. - upomniała go Nancy, spostrzegłszy przysypiającą Kayle, podpierającą się na łokciach.- Najwyższa pora by nasi goście odpoczęli...
Mężczyzna niechętnie skinął głową, wstał od stołu i powolnym krokiem ruszył ku wyjściu z kuchni.
- Dobranoc- mruknął, nim nie odszedł zgarbiony w kierunku swojej sypialni.
- Dobranoc- odparł Justin, podniósłszy się do pozycji stojącej. - W czymś Pani pomóc?- zwrócił się do gospodyni, rozejrzawszy się po pomieszczeniu.
- Dobranoc- mruknął, nim nie odszedł zgarbiony w kierunku swojej sypialni.
- Dobranoc- odparł Justin, podniósłszy się do pozycji stojącej. - W czymś Pani pomóc?- zwrócił się do gospodyni, rozejrzawszy się po pomieszczeniu.
- Nie ma takiej potrzeby. Łóżko macie już posłane, a ręczniki leżą na szafce w łazience- odparła.- Zapraszam za mną, pokażę wam pokój...
Chłopak podszedł do brunetki i delikatnie poklepał ją po ramieniu.
- Chodź perełko. Czas się położyć- powiedział delikatnym głosem.
W ramach odpowiedzi Kayle zamrugała kilka razy powiekami, a następnie oparła głowę o brzuch stojącego przed nią chłopaka.
- Nie mam siły- wymamrotała.
Bieber zachichotał pod nosem, po czym wziął towarzyszkę pod rękę i podążyli za Nancy.
- To tutaj- oznajmiła kobieta, doprowadziwszy parę do izby znajdującej się na końcu korytarza.- Śpijcie dobrze- westchnęła, a wkrótce potem odeszła.
Nie czekając ani chwili dłużej, szatyn nacisnął klamkę od drzwi i lekko je popchnął. W saloniku paliła się mała, nocna lampka, której żółtawe światło rozpraszało się po jego wnętrzach. Ogólnie, miejsce wydawało się przytulne, pomijając panującą w nim duchotę.
- Wspólny prysznic?- zaproponował chłopak, uchyliwszy okno.
- To jakiś pretekst?
- Nie powiedziałbym - odparł po krótkiej chwili zawahania.- Raczej oszczędność wody.
- Niech Ci będzie... Panie ekologu- brązowooka prychnęła pod nosem.
- Chciałabyś coś jeszcze dodać?
- Ależ skąd- przewróciła teatralnie oczami.
- Masz szczęście- odrzekł wielce poważnym tonem, pochyliwszy się nad towarzyszką.
- Fantasta z Ciebie, nie?- zasugerowała Carter, poklepując chłopaka po policzku, do którego z ledwością dosięgnęła stojąc na palcach.Chłopak podszedł do brunetki i delikatnie poklepał ją po ramieniu.
- Chodź perełko. Czas się położyć- powiedział delikatnym głosem.
W ramach odpowiedzi Kayle zamrugała kilka razy powiekami, a następnie oparła głowę o brzuch stojącego przed nią chłopaka.
- Nie mam siły- wymamrotała.
Bieber zachichotał pod nosem, po czym wziął towarzyszkę pod rękę i podążyli za Nancy.
- To tutaj- oznajmiła kobieta, doprowadziwszy parę do izby znajdującej się na końcu korytarza.- Śpijcie dobrze- westchnęła, a wkrótce potem odeszła.
Nie czekając ani chwili dłużej, szatyn nacisnął klamkę od drzwi i lekko je popchnął. W saloniku paliła się mała, nocna lampka, której żółtawe światło rozpraszało się po jego wnętrzach. Ogólnie, miejsce wydawało się przytulne, pomijając panującą w nim duchotę.
- Wspólny prysznic?- zaproponował chłopak, uchyliwszy okno.
- To jakiś pretekst?
- Nie powiedziałbym - odparł po krótkiej chwili zawahania.- Raczej oszczędność wody.
- Niech Ci będzie... Panie ekologu- brązowooka prychnęła pod nosem.
- Chciałabyś coś jeszcze dodać?
- Ależ skąd- przewróciła teatralnie oczami.
- Masz szczęście- odrzekł wielce poważnym tonem, pochyliwszy się nad towarzyszką.
- Może i fantasta, ale za to Twój- stwierdził, po czym musnął usta dziewczyny.
- W dodatku bajerant.
- O nieee... Teraz już przegięłaś- Bieber pogroził palcem, po czym wbiegł do łazienki i zamknął się w niej na klucz.
Prędko wskoczył pod prysznic i nastawił zimną wodę. Kiedy lodowate strumienie zaczęły spływać po jego rozgrzanym ciele, oparł się dłońmi o kafelki i na moment przymknął powieki. Chłodna temperatura cieczy dość szybko z przyjemności zamieniła się udrękę, toteż Justin w zaskakującym tempie namydlił swoje ciało, opłukał je i wyszedł z kabiny. Chwyciwszy za jeden z ręczników leżących na szafce, owinął go sobie wokół pasa, bez uprzedniego wytarcia się.
Otworzył drzwi i pewnym krokiem wszedł z powrotem do sypialni. Siedząca na łóżku Kayle, poderwała się z miejsca i ruszyła w stronę łazienki.
- Kretyn- bąknęła, wymijając towarzysza, który pochwycił jej rękę i przyciągnął ją do siebie.
- Słucham?- zapytał, uśmiechając się cwaniacko.
- Kretyn- powtórzyła.
- Czyżbym znowu się przesłyszał?- wyszeptał wprost do ucha Carter, a potem wpił się w jej miękkie wargi.
Całowała go zachłannie, w ogóle nie dając po sobie poznać, że jest tą samą osobą, która chwilę temu zasypiała w kuchni na stole. Zaskoczony szatyn począł powoli popychać brunetkę w kierunku łóżka, kiedy ta nagle chwyciła za skrawek ręcznika przewieszonego przez jego biodra, pociągnęła go w dół i uciekła do łazienki z triumfalnym uśmiechem na twarzy.
Bieber pokręcił głową z rozbawieniem, a następnie wszedł do łóżka i zgasił nocną lampkę. Miał wrażenie, że czekała go długa noc, jako że sprężyny wersalki, na której leżał, wbijały mu się w plecy, a wydarzenia następujące po wczorajszym spotkaniu z Reece'm, nie chciały dać o sobie zapomnieć.
***
Kazałam wam spodziewać się niespodziewanego? - Proszę, oto rozdział!
Powiedzcie co sądzicie o wstępie do sequela i czy jest jakikolwiek sens by to pisać? Mam wrażenie, że na Twitterze piszę sama do siebie, dlatego chcę sprawdzić kto ze mną jest?
CZYTASZ = KOMENTUJESZ !!!
Pozdrawiam @storytellerfun
aaaaaaaaaaaaaaaa!!! czekałam na to!!! o nie! mam podejrzenia, o co chodziło tej pani i szczerze, nie mam pojęcia, co o tym sądzić ;o a rozdział jest super !!!! brak mi słów, tak bardzo się cieszę, że zdecydowałaś się jednak na sequel i wróciłaś do nas <33333 ja na pewno będę czytać :****** Pozdrawiam kochana <33
OdpowiedzUsuńNie mogłam się już doczekać! Nie wiem jak to możliwe, że ten rozdzial ma tak mało komentarzy
OdpowiedzUsuńLudzie uwielbiają przecież Following Liars. Będę no lifem czekając na kolejny rozdział. Kocham cię za to,że piszesz tak wspaniałą rzecz :) @newyorkismy
genialny! z niecierpliwością czekam na kolejny! jesteś świetna! :)
OdpowiedzUsuńale zmień czcionkę bo ciężko się czyta :/
http://art-of-killing.blogspot.com/
aaaaaaaaaaa ! Cieszę się jak głupia xd Jakie szczęście, że weszłam na mojego starego bloga, gdzie mam Cie w polecanych, bo nawet bym nie zauważyła, że znowu piszesz! Boże, cóż to by była za tragedia !
OdpowiedzUsuńCudowna informacja, ze znowu mogę czytać coś tak dobrego :D
Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę, że postanowiłaś wznowić pisanie tego opowiadania! :) Naprawdę, chyba jeszcze nigdy nie spotkałam się z TAK fantastycznym stylem pisania i oryginalnymi pomysłam. :) Jestem zachwycona tym rozdziałem i uważam, że zdecydowanie powinnaś kontynuować tą część ;) Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział <3
OdpowiedzUsuńCzytam, czytam! Jedziesz z tym dalej :D♥
OdpowiedzUsuńO MÓJ BOŻE SBSNZJBSBSNSJSHSHS
OdpowiedzUsuńTak bardzo się cieszę, że znowu piszesz. Wstęp strasznie mi się podoba, jest tajemniczy (bo co to za cholerny klucz?!), a jednocześnie wszystko jest opisane (omg nie wiem jak wyjaśnić o co mi chodzi haha). Czekam na kolejny rozdział xo
Aaaaaa kocham cię !!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńO jeju ja się mega cieszę ze będzie druga część i rozdział świetny! Kocham jak piszesz!
OdpowiedzUsuńJa tylko pojawiło mi się powiadomienie o nowym rozdziale nie mogłam uwierzyć. Rozdział jak zawsze perfekcyjny... Uwielbiam czytać o losach głównych bohaterów, opisujesz je w tak doskonały sposób, że czasem czuje się jak bym w tym uczestniczyła, albo stała gdzieś z boku i się temu przyglądała. Byłabym ogromnie szczęśliwa, jeśli byś kontynuowała tego sequela. A jeśli byś zwątpiła w to, że ktoś to czyta, to pamiętaj, że jestem ja i zawsze czekam na coś nowego.
OdpowiedzUsuńAle extra! Już dawno przestałam i pisać i czytać opowiadania, ale jak zobaczyłam, że wznawiasz historię, to od razu uśmiech na twarzy :D Na pewno będę czytać! Najlepsze opowiadanie :))
OdpowiedzUsuńO jeju :) w końcu rozdział :D przez przypadek kliknęłam w tego bloga w moich zakładkach i nowy rozdział :) nie mogę się doczekać następnego :*
OdpowiedzUsuńNareszcie dziewczyno !!!:D kocham to kocham cię i nie mogę się doczekać nowego !!!!!
OdpowiedzUsuńOgromnie się cieszę z powodu sequela! :))) Niesamowity wstęp, nawet nie zdajesz sobie sprawy jak ja cię uwielbiam za to ff :D czekam na rozdział 2 <3!!!
OdpowiedzUsuń