9 czerwca 2015

Rozdzial III

Proszę o przeczytanie informacji pod rozdziałem!

[Retrospekcja- ciąg dalszy]

        Ujrzawszy ciemnoskórą kobietę, szatyn odetchnął z ulgą, a potem znowu się napiął. W jego oczach malował się niepokój, który nie umknął uwadze znajomej.
- To już...- oznajmił szorstkim głosem, niemalże napierając na towarzyszkę tarasującą wejście do swojego domu.
- Boże...- wyszeptała zaskoczona, opuściwszy rękę z framugi i tym samym dając Justinowi pozwolenie na wstęp.
          Szedł przez mieszkanie, siejąc spustoszenie, niczym tornado. Kopał stojące na drodze buty, doniczki z kwiatami oraz krzesła nie do końca zasunięte do stołu jadalnego. Zatrzymał się dopiero przed zamkniętymi drzwiami, oklejonymi przeróżnymi naklejkami, po czym przymknął powieki. To nie był odpowiedni moment by wejść do tego pomieszczenia. Gdyby miał czas, dałby sobie spokój z rozdrapywaniem starych ran na kilkanaście albo nawet kilkadziesiąt lat, jednak w tej chwili nie miał żadnego wyboru, dlatego ze strachem nacisnął klamkę i wszedł do pokoju. Momentalnie uderzyła w niego fala duchoty, tak jakby nie otwierano tu okna przez ostatni rok. Miał wrażenie, że też przez tyle czasu nic się tu nie zmieniło; łóżko wciąż nie zostało zaścielone, a ciuchy walały się po podłodze, tak jakby za parę godzin ktoś miał tu wrócić i to ogarnąć. Tymczasem panowała tu pustka - dotkliwa tak jak nigdy wcześniej i obijająca się o ściany niczym niesprawiedliwie skazany więzień w swojej celi.
           Justin zgarbił się nieco, poczuwszy dziwny ucisk w klatce piersiowej, a potem zasłonił sobie dłonią usta oraz nos, chcąc stłumić swój niekontrolowany szloch. Z żalem spoglądał na ramkę stojącą na komodzie, w której umieszczone było zdjęcie znajomego, roześmianego chłopaka z kilkoma warkoczykami, będącymi jego znakiem rozpoznawczym.
- Według mnie Preston nie umarł...- wyszeptała pani Wallis, niespodziewanie pojawiwszy się tuż za Bieberem.- On po prostu wyjechał i nigdy nie wróci- oznajmiła pewnym głosem, jakby naprawdę wierzyła w swoje słowa.
             Brązowooki wzruszył ramionami. Może podejście jakie Marie Anne miała do śmierci swojego syna wcale nie było takie złe, może wtedy to wszystko nie bolałoby tak bardzo jak teraz?
- Zabierz to po co przyszedłeś...- wymamrotała, znikając za rogiem.
         Szatyn policzył w myślach do dziesięciu, dając sobie czas na ochłonięcie, a następnie wyciągnął z szuflady w biurku, cienką metalową płytkę, dla niepoznaki ukrytą w białej niepodpisanej kopercie. Znalazł ją bez problemu, jako, że całe to pieprzone, dzisiejsze przedsięwzięcie zorganizował z Prestonem parę lat temu, tak na wszelki wypadek.
            Powoli ruszył wzdłuż niewielkiego pokoju, lecz zatrzymał się wpół kroku gdy jedna z drewnianych desek zaskrzypiała mu pod butem. Dla pewności podniósł nogę i położył ją na panelu jeszcze raz. Skutek był taki sam, dlatego Justin pośpiesznie podwinął dywan i zaczął blaszką podważać wielką klepkę. Męczył się z tym dobrych kilka minut, po drodze wyciągając z zeszlifowanej powierzchni kilka pordzewiałych gwoździ. Kropelki potu spływały po czole chłopaka, jednak był zbyt zdeterminowany by zetrzeć je nawet rękawem. 
               Deska drgnęła i wyskoczyła ponad pozostałe panele. Brązowooki pochwycił jej krawędź i uniósł do góry, niczym wieko od skrzyni. Jego oczom ukazała się metalowa, na oko metrowa tuba, na której widok zadrżał, choć był on całkowicie pospolity. Niestety, a raczej stety, nikt nie wiedział jak cenna była jej zawartość.
             Bieber wziął przedmiot do ręki, kasłając przy tym przez nadmiar uzbieranego pod parkietem kurzu, a następnie odłożył go na dywan. Pochwycił wyciągniętą deskę i przymierzył do idealnie pasującej dziury, po czym upchnął ją z powrotem na swoje miejsce.
            Słysząc szelest, natychmiastowo poderwał się z miejsca i chwycił za broń ukrytą za gumką od swoich bokserek, uprzednio wziąwszy tubę pod pachę. Od teraz musiał być czujny przez dwadzieścia cztery godziny na dobę jako, że losy Klucza zależały tylko i wyłącznie od niego.
              Zrobił krok w przód, gdy w tym samym momencie natknął się na Marie Anne z siatką foliową w ręce.
- Zrobiłam wam kanapki na drogę- oznajmiła, wręczywszy chłopakowi niewielką torebeczkę.
- Dziękuję...- mruknął nieśmiało.
          Prest, byłeś pieprzonym szczęściarzem. Jak mogłeś jej to zrobić- pomyślał szatyn przyglądając się zatroskanej towarzyszce, a potem otworzył drzwi wyjściowe i zastygł w bezruchu, poczuwszy ciepłą dłoń na swoim ramieniu.
- Justin...
                 Brązowooki niepewnie obejrzał się przez ramię na stojącą za nim panią Wallis.
- Będę się za was modlić- powiedziała cicho.- Nie daj się im!- rozkazała błagalnym tonem.
- Przeżyję to życie za siebie i za mojego przyjaciela- uśmiechnął się nikle, objąwszy Marie Anne. Miał z tego miejsca idealny widok na pokój Prestona i nagle, nie wiadomo czemu zapragnął tam wrócić, lecz wmówił sobie, że zrobi to gdy wszystko wróci do normy. Chciał dodać sobie kolejny cel, który zmotywowałby go do przeżycia tej pieprzonej walki z wrogiem! - Odwiedzę Ciebie i Holy gdy tylko wrócę do Los Angeles- wyszeptał, odwrócił się na pięcie i pędem zbiegł w dół klatki schodowej.
            Wyszedł na dwór i rozejrzał się dookoła. Nie widząc nikogo podejrzanego w okolicy, zapukał w okno swojego auta, dając znak Carter by odblokowała zamki, po czym wskoczył na fotel kierowcy.
- Schowaj to pod swoje siedzenie- rozkazał, wręczając dziewczynie metalową tubę.- A tu masz kanapki...- położył siatkę, z prowiantem, na kolanach towarzyszki, a potem, całkiem niespodziewanie wsunął kluczyk do stacyjki i ruszył z piskiem opon.
                O dziwo nie jechał tak szybko jak zwykle. Zegar nieopodal prędkościomierza wskazywał siedemnastą trzydzieści, co oznaczało, że pozostało pół godziny do spotkania z Jordanem.
- Co to jest?- zagadnęła Kayle, patrząc na widoki za oknem. Wolała nie spoglądać Bieberowi w twarz, rozmawiając na tematy, po których nie wiedziała czego się spodziewać.
- To jest Klucz- odparł spokojnie, bacznie obserwując sytuację na drodze i mimo wszystko, jednocześnie kątem oka badając zachowanie brunetki.
- Mhm...- bąknęła.
- Nic więcej nie mogę Ci powiedzieć- wyjaśnił Justin, zaciskając usta w wąską linię. Z chęcią wyrzuciłby z siebie wszystkie tajemnice by w końcu poczuć co tak naprawdę oznacza czyste sumienie, lecz miał wrażenie, że to się nigdy nie stanie. Najwyraźniej takie było jego odgórne przeznaczenie.
       Pozostałą część trasy spędzili w ciszy. Carter z zainteresowaniem obserwowała drogę, przeczuwając, że nigdy wcześniej nie była w tej okolicy. Gdy szatyn zatrzymał się pod kamienicą, w której mieszkał Jordan, wolała nie pytać po co się tutaj znaleźli.
- Weź te dwie koperty ze schowka i siatkę z kanapkami. Ja zabiorę tubę i nasze bagaże- rozporządził, przejeżdżając opuszkami palców dookoła kierownicy. Zastanawiał się na jak długo nie będzie mu dane jeździć ukochanym Lamborghini i czy, jeśli w ogóle wróci, ten model nadal będzie na czasie i będzie jeszcze czegoś wart.
             Usłyszawszy klakson, brązowooki rozejrzał się dookoła. Po drugiej stronie ulicy stał srebrny minivan z przyciemnianymi szybami. Okno od strony kierowcy było otwarte, dając doskonały widok na zniecierpliwionego Jordana.
- Zabierz to co Ci mówiłem i biegnij do tego Dodge'a po drugiej stronie ulicy- rozkazał Bieber, na co Kayle przytaknęła głową i w mgnieniu oka spełniła jego prośbę. 
         Będąc samemu w samochodzie, chłopak przygryzł wewnętrzną część swojego policzka i przeczesał palcami karmelową grzywkę, przelotnie przeglądając się we wstecznym lusterku. Czując nagły przypływ adrenaliny, wyciągnął kluczyk ze stacyjki, wyjął tubę spod fotela i na koniec upewnił się, że jego pistolet jest bezpieczny za gumką przy bokserkach. Wyszedłszy z pojazdu, zabrał dwie niewielkie torby z bagażnika, po czym zaniósł je do samochodu stojącego po przeciwnej stronie ulicy. Dla pewności, podwójnie wcisnął blokadę na pilocie od Lamborghini, a następnie wsiadł do minivana.
- Oddaje je w Twoje ręce- mruknął, podając kluczyki Jordanowi.- Wykup jakieś strzeżone miejsce.
- Luz..- mruknął West, dołączywszy do ruchu drogowego.- W schowku masz startery i karteczki, o które prosiłeś- oznajmił, na co Justin przytaknął i wyciągnął pięć kart.
- Od teraz to wasze jedne i jedyne numery telefonów. Podajecie je tylko zaufanym osobom- poinformował szatyn, po kolei rozdając wszystkim po jednej karcie, dodatkowo przydzielając papierki ze wszystkimi nowymi kontaktami, Jordanowi, Pattie oraz sobie samemu.
- A co z komórkami?- zagadnął Julian.
                     Brązowooki wyciągnął z rąk Carter jedną z kopert oraz jakieś dokumenty.
- Daję wam pieniądze na nowe ubrania, opłatę mieszkania, żywność oraz najpotrzebniejsze rzeczy- powiedział Bieber, wręczywszy matce dość grubą kopertę.- A ten dokument...- uniósł ofoliowaną kartkę na wysokość oczu bordowowłosej.- Dzięki niemu raz w miesiącu będziesz mogła wypłacić gotówkę z mojego konta.
- Co-co to ma znaczyć?- wyjąkała zadziwiona kobieta.- Wy nie jedziecie z nami?
                    Justin pokręcił przecząco głową, głaszcząc wierzch dłoni rodzicielki.
- Przykro mi...- wyszeptał, ze smutkiem spoglądając jej w oczy.- Jordan zostanie z wami tak długo jak będzie potrzeba- oświadczył, chcąc ją jakoś pocieszyć.- Prawda, Jo?
          Czarnowłosy przytaknął głową, coraz mocniej wciskając pedał gazu. Właśnie opuścili centrum miasta.
- Pomożesz mamie znaleźć pracę, poszukasz szkoły dla Juliana i zapewnisz mu wszystkie kursy, dzięki którym dostanie się na medycynę...- dyktował szatyn, obserwując trasę mimo, że nie siedział za kierownicą.
- Zaraz się przesiadacie- oznajmił West, wjeżdżając w jedną z bocznych uliczek.
- Masz misję, młody. Od teraz dom jest na Twojej głowie- Bieber zwrócił się do młodszego brata, który spoglądał na wszystkich z coraz większym smutkiem. Jego radość z wypisu ze szpitala dość szybko się ulotniła, a jej miejsce zajęło rozgoryczenie. 
- Just...- zaszlochała Pattie, przyglądając się twarzy starszego syna. Robiła to tak dokładnie, jakby chciała zapamiętać każdy, najdrobniejszy jej szczegół.
- O nic się nie bój, wszystko będzie dobrze- zapewnił, mocniej ściskając dłoń kobiety.
- Zbierajcie wasze manatki- rozkazał Jordan, powoli zmniejszając prędkość pojazdu. Zdezorientowana Kayle wepchnęła do swojego plecaka kanapki, pozostałe dokumenty, startery oraz kopertę, po czym nasunęła go sobie na plecy.
- Dokąd mam jechać?- zapytał Murzyn, odwracając się do przyjaciela na tyle na ile prowadzenie samochodu mu na to pozwalało.
- Boston- odparł, starając się przekrzyczeć warkot silnika.- Albo nie, lepiej Nowy Jork... Jo, ale obiecaj...- wykrzyczał Justin, spoglądając na Westa błagalnym wzrokiem. W między czasie brał pod rękę swoją torbę oraz Klucz.
- Stary, masz to jak w banku- odpowiedział prędko.- A teraz się przesiadajcie.
- Justy...Kiedy się zobaczymy?- wyłkała zielonooka, pochwyciwszy dłoń syna w ostatnim momencie. Drzwi od jego strony były już szeroko otwarte.
- Żegnaj mamo...- pokręcił głową, ucałował rodzicielkę w czoło, po czym otworzył drzwi od minivana i przeskoczył do wnętrza samochodu stojącego obok. Wylądowawszy na miękkiej kanapie, odetchnął z ulgą, która w mgnieniu oka przerodziła się w negatywne uczucie, nie mające konkretnej nazwy. Możliwe, że Justin po prostu nie znał tego określenia, jednak wiedział o czymś niepodobnym. Od teraz był całkiem innym człowiekiem i sam nie był pewien czego może się po sobie spodziewać.
- Kayle! zniekształcony głos Jordana dobiegł z wnętrza Dodge'a. - Od razu przeskakuj do auta, nie wystawiaj nóg na jezdnię!
           Wystraszona brunetka tchórzliwie spojrzała na twarze towarzyszy. Nie docierały do niej słowa padające równocześnie z ust Juliana, zapłakanej Pattie czy też podminowanego Westa. Była kompletnie zaaferowana i powoli zaczęła mieszać jawę ze swoimi wymysłami. Wiedziała, że nie może tu zostać ani chwili dłużej jednak, nie miała sił, a raczej odwagi, by odepchnąć się i fiknąć do drugiego auta, oddalonego o niespełna metr. 
            Rzuciła tępe spojrzenie na asfalt i z trudem przełknęła ślinę, przypomniawszy sobie wszystkie filmy akcji, w których bohaterowie przeskakiwali pomiędzy dwoma pędzącymi pojazdami. To niedorzeczne, skoro ona sama miała ułatwione zadanie - zarówno minivan jak i samochód, w którym czekał na nią jej ukochany, stały w miejscu.
        Zanim Carter zdążyła ocknąć się ze swoich przemyśleń, silna, męska ręka zakołysała jej drobnym ciałem, a później wszytko działo się jakby w przyśpieszonym tempie. Jordan wypchnął dziewczynę z auta, nie szczędząc swoich mocy. Musiał mieć pewność, że jego rozmach odrzuci ją na odpowiednią odległość. 
            Zszokowana Kayle stęknęła, z impetem uderzywszy głową w klatkę piersiową szatyna. Miała wrażenie, że coś gruchnęło jej w czaszce . Nigdy  nie doświadczyła wstrząsu mózgu, o ile właśnie nie nastąpił ten pierwszy raz. Łzy zebrały się w jej oczach, lecz mocno zacisnęła pięści i zagryzła szczękę, nie chcąc pokazać swojej słabości. Chciała płakać i wykrzyczeć Justinowi, jak bardzo ma już tego wszystkiego dosyć i że się poddaje. Najgorsze w tym wszystkim był fakt, że nie miała już wyjścia i musiała dobrnąć do końca czy tego chciała, czy też nie.
             Ze zrezygnowaniem uniosła wzrok i napotkała wyraźnie zarysowaną szczękę brązowookiego, która pod wpływem cienia spowodowanego przyciemnianymi szybami dodawała mu jeszcze większej męskości niż zwykle. Chłopak zdawał się tego nie zauważyć, jako że prowadził dyskusję z kierowcą. Brunetka nie widziała go nigdy wcześniej, lecz, jak wywnioskowała ze sposobu w jaki Bieber się do niego zwracał, miał na imię Reece.
- To Twój nowy dowód i prawo jazdy- oznajmił, podając szatynowi dwa dokumenty.
- Gavin Sullivan?- zapytał, unosząc do góry brew.
- Wybrzydzasz...- Lavoie pokręcił głową z rozbawieniem.- Tutaj masz plan kanałów, latarkę i kompas... - kontynuował, wyciągnąwszy przedmioty ze schowka w podłokietniku.- Niebieska kropka to miejsce gdzie jesteśmy, a zielona to wasz cel.
- To my nigdzie nie jedziemy?- wtrąciła się Kayle.
               Reece zachichotał pod nosem, a następnie wcisnął guzik, który rozpoczął proces otwierania podwozia w bagażniku. Oczom brunetki ukazała się dziura, o wiele głębsza niżby się spodziewała.
- Ju-stin?- zająknęła się, szukając wsparcia ze strony towarzysza.
- Wierzę w Ciebie- wymamrotał, ucałowawszy dziewczynę w czoło, po czym skinął głową w kierunku kierowcy i powoli opuścił się do otworu. Natrafiwszy stopami na metalowe szczebelki, wziął do ręki swoją torbę oraz metalową tubę, a potem począł schodzić na dół.
- Nie zejdę tam- wysapała Carter, oddychając nierównomiernie. Nie miała pojęcia dokąd prowadził ten cholerny spad.
- Przez parę lat, dzień w dzień, latałaś kilka kilometrów nad ziemią, a teraz masz lęk przed czterema metrami?- zagadnął Lavoie, przeszywając towarzyszkę wzrokiem.
- Skąd... Skąd wiesz?- spytała ze zdziwieniem.
- Dość często obsługiwałaś moje loty do Bogoty- odparł na poczekaniu, zdawszy sobie sprawę, że może Bieber wcale nie wtajemniczył jej w sprawę z gangiem.
               Brunetka przytaknęła dla świętego spokoju, choć miała przeczucie, że rozmówca skłamał jej w żywe oczy.
- Chyba na mnie pora- oznajmiła szorstkim głosem, po czym podążyła śladami Justina, uprzednio poprawiwszy plecak, zwisający na jej ramionach.
               Powoli schodziła w dół studzienki, z obrzydzeniem chwytając się każdego stopnia żelaznej drabinki, która była obślizgła, niczym rybie łuski. Na samą myśl o tym co mogło być dalej, w głębi kanału, Kayle jęknęła cicho i skrzywiła twarz w grymasie.
- Mam Cię- głośny szept szatyna rozniósł się echem po tunelu i przepływających w nim ściekach. Ręce chłopaka spoczęły na biodrach Carter, która puściła się uchwytów i pozwoliła towarzyszowi postawić się na mokrym, lepiej nie wiedzieć od czego, bruku.
               W korytarzu panowała istna ciemność, której kres nastąpił w momencie gdy Bieber włączył latarkę.
- Idziemy w tę stronę- oświetlił trasę, sprawdziwszy dane na mapie oraz kierunek jaki wskazywały strzałeczki kompasu.
               Brązowooka przytaknęła i zaczęła powoli kroczyć za swoim partnerem. Idąc, milczała. W przestrzeni panował gryzący nozdrza fetor odchodów i grzybów, które Kayle przez dłuższą chwilę starała się dzielnie znosić.
- Zaraz zwymiotuję- bąknęła, szarpiąc Justina za rękaw.
                 Szatyn zatrzymał się w pół kroku i odwrócił się do dziewczyny. Wyglądał na zirytowanego, choć jego oczy zdradzały pewnego rodzaju troskę. Widząc napinającą się ukochaną, zagarnął do tyłu jej włosy i przytrzymał ją za ramiona gdy pochyliła się nad rzeką spływających nieczystości.
                  Brunetka odkaszlnęła, a następnie parokrotnie zwróciła zawartość swojego żołądka.
- Już dobrze?- Justin zapytał z zaniepokojeniem. Torsje Carter wydawały mu się dość dziwne, jako że nigdy nie była zbytnio wrażliwa na zapachy. Z drugiej strony, może on sam był uodporniony na takie rzeczy. Nie był w kanałach po raz pierwszy i nawdychał się gówien, spalin oraz padlin, znacznie wiele więcej razy niż drobna Kayle.
- Tak- kiwnęła głową głową do boku, sygnalizując, że jest gotowa do dalszej wędrówki. 
                   Maszerowali jeszcze przez dobre półtorej godziny. Niekiedy, przyglądając się dziarsko kroczącej dziewczynie, Bieber miał wrażenie, że to wcale nie jest jego ukochana. Przecież ona już dawno zaczęłaby panikować i marudzić, tymczasem osóbka, która szła tuż za nim wydawała się być nieustraszona: już kilkanaście razy natknęła się dziś na szczura oraz jakąś padlinę i ani drgnęła. Powinienem częściej zabierać ją na survivale, pomyślał brązowooki w głębi duszy śmiejąc się ze swojego pomysłu.
- To tutaj- zatrzymał się niespodziewanie, w skutek czego partnerka uderzyła nosem prosto w jego plecy. Na szczęście uderzenie nie było tak silne jak to podczas przeskakiwania między autami, a jednak potarła dłonią obolałe miejsce.- Poczekaj tu do czasu aż Cię nie zawołam- rozkazał Justin, nim nie wspiął się na szczyt żeliwnej drabinki. Dotknąwszy spodu włazu, czubkiem swojej głowy, zaparł się nogami o murowaną ścianę, wypchnął go rękoma ku górze i odsunął lekko na bok. Świeże powietrze natychmiastowo uderzyło w nozdrza szatyna, przyprawiając go o drobne zawroty głowy.
                  Wychylił głowę ponad studzienkę i rozejrzał się po okolicy. Nie dostrzegł zbyt wiele w późno wieczornym mroku, oprócz łuny światła rozpościerającej się na niebie nad Los Angeles oraz pobliskiego komisu, który na ten moment był jego miejscem docelowym.
                    Wyłożył swoją torbę oraz tubę, a potem sam wygramolił się na beton i położył się na nim plecami. Przetarł spoconą twarz dłońmi, głośno oddychając. Póki co, wszystko szło zgodnie z planem i tego powinien się trzymać jak najdłużej.
- Możesz ...wyjść- wysapał szatyn i oświetlił towarzyszce drogę latarką, uprzednio wsadziwszy głowę do studzienki.
               Zmęczona brunetka pośpiesznie wdrapywała się po szczebelkach, chcąc jak najszybciej dostać się z tej obrzydliwej kanalizacji. Dopiero pod koniec wspinaczki zwolniła, czując spadek mocy. Mimo to, nie poddała się. Widziała Justina w odległości na wyciągnięcie ręki i taki gest też wykonała. Chłopak z łatwością wciągnął ją na górę, a potem zasunął właz na swoje miejsce.
- I... co... teraz?- wydyszała, położywszy się obok Biebera.- Niech zgadnę...- wyprzedziła go nim zdążył cokolwiek powiedzieć.-Znowu mam czekać?
- Bingo!
                Kayle przewróciła teatralnie oczami, po czym usiadła na poboczu drogi. Nie miała już nawet sił na myślenie, dlatego machinalnie obserwowała poczynania szatyna, który wygrzebał z torby nigdy nie widziane przez nią wcześniej ciuchy i je przyodział.
- Wyglądasz jak debil- parsknęła śmiechem, lustrując ubiór brązowookiego. Krótka ciemno-skórzana kurtka z naszywkami oraz czerwona czapka z daszkiem tworzyły przekomiczną stylizację.
- Oh, wypraszam sobie!- przyłożył dłoń do klatki piersiowej, udając nadąsanie.- Zaraz skołuję nam taką brykę, że będziesz piszczeć i wykrzykiwać moje imię każdej nocy- oznajmił w szelmowski sposób, głupkowato poruszając brwiami.- Mała...
- Mój ty ogierze- zironizowała brunetka.- Jak się nie pośpieszysz to zaraz będziemy szli z buta, dokądkolwiek nie powinniśmy dotrzeć.
- Już- opuścił ręce w dół, w celu uspokojenia towarzyszki.- Zostań tu i pilnuj tej tuby jak oka w głowie, jasne?
- Cokolwiek- mruknęła Carter, zamykając metalowy przedmiot w ciasnym uścisku.
- Słucham?- humor Biebera uległ diametralnej zmianie w przeciągu kilku sekund.
- Oczywiście- Kayle wycedziła przez zęby, skorzystawszy z szansy na zmianę odpowiedzi.
- Zaraz wracam- warknął szatyn, po czym odszedł wartkim krokiem.
                     Dotarłszy do komisu, rozejrzał się dookoła i nasunął czapkę bardziej na oczy. Musiał wyglądać jak głupiec, bo przecież była już noc i ani śladu po promieniach słonecznych, jednak szatyn mógł mieć inną wymówkę, mianowicie latarnie oświetlające teren komisu. Ich żarówki były wyjątkowo oślepiające.
- Mogę pomóc?- zapytał czarnowłosy mężczyzna, wyszedłszy z, obwieszonej kolorowymi chorągiewkami, przyczepy campingowej, prawdopodobnie mającej służyć jako biuro.
- Szukam auta...- brązowooki przytaknął, trzymając ręce w kieszeniach kurtki.- Najlepiej terenowego, wytrzymałego i nie za drogiego...
- Och, naturalnie- przytaknął sprzedawca.- Osobiście poleciłbym tamtego Jeep'a Comanche Laredo- wskazał ręką w kierunku ciemnozielonego pickup'a.
                  Justin zmarszczył czoło. Nie był do końca pewien czy kupno tak starego auta było dobrym pomysłem. Karoseria, choć wyglądała na solidną, w każdej chwili mogła się rozpaść. Z drugiej strony, szatynowi przypomniało się, że książki nie należy oceniać po okładce.
- Panie, jeśli mam być szczery, sam bym go kupił. Idzie jak brzytwa- powiedział mężczyzna. 
                     Bieber przytaknął. Chciał uwierzyć handlarzowi, jednak spotkał w swoim życiu wielu takich jak on, którzy dla pozyskania pieniędzy zrobiliby dosłownie wszystko.
- Mogę przetestować?- zapytał brązowooki.
- Oczywiście- czarnowłosy kiwnął głową na znak aprobaty.
                     Justin usiadł za kierownicą, wyciągnął ze schowka kluczyki, albowiem wiedział, że w komisach, właśnie tam się je trzyma, a potem uruchomił wóz. Warkot silnika rozległ się po niezamieszkałej okolicy. Rzeczywiście, maszyna brzmiała tak dobrze jak zapowiedział sprzedawca. Pozostało tylko przejechać się, chociażby pośród stojących nieopodal aut, aby upewnić się że wszystko jest w porządku.
- Wie Pan co, biorę!- wykrzyczał, wyskoczywszy z pojazdu po krótkiej przejażdżce.
              Mężczyzna uśmiechnął się szeroko, po czym objął chłopaka ramieniem i poprowadził go w kierunku przyczepy aby tam dobić targu.
- A więc...- zaczął.
- Gavin...- niepewny głos brązowookiego, dobiegł do samotnie siedzącej w ciemnościach Kayle. Dziewczyna zaśmiała się pod nosem, opierając brodę o swoje kolana podciągnięte do klatki piersiowej. Była bliska zaśnięcia i powoli przysypiała. Być może dlatego misja kupna samochodu wydawała się taka krótka, bowiem ledwo co Justin poszedł do komisu, a chwilę później siedziała w jego- pomyłka, ich  nowym samochodzie.
- No to jedziemy- oznajmił Bieber, pędząc przez pustą szosę. Ani na moment nie spuścił wzroku z jezdni albowiem nie była ona oświetlona.
- Dokąd?- wyszeptała wykończona brunetka.
- Do miejsca, gdzie zaczniemy wszystko z czystą kartą- odparł z zadowoleniem, wcisnąwszy mocniej pedał gazu.

[koniec retrospekcji]

                       Nic nie mogło pójść źle, przecież jestem profesjonalistą, pomyślał brązowooki po raz kolejny okręcając się na łóżku. Sprężyny od materaca zaczęły skrzypieć, lecz chłopak nie przejął się tym ani trochę. Gdyby przez ostatnie parę godzin wiedział, że leżenie na brzuchu może być tak komfortowe, miałby już za sobą najważniejsze fazy snu, tymczasem, Morfeusz przypomniał sobie o nim dopiero na krótko przed ruszeniem w dalszą trasę.

***
Spodziewaliście się takiego zwrotu akcji? Co o tym myślicie?
Oto druga część retrospekcji (scen łączących Epilog Following Liars z I Rozdziałem Following Liars: Past Revival). Mam nadzieję, że sytuacja stała się bardziej przejrzysta, jako że skarżyliście się na zawiłości itp.
Szczerze, nie podoba mi się końcówka, po zakończeniu retrospekcji... Ehh

Wiem, jestem natrętna ale po raz trzeci proszę was o RT >>TEGO TWEETA<< Potrzebuję rozgłosu bo póki co sequel ma się marnie.

Od teraz jestem też na Wattpadzie! Jak na razie, kiepsko to ogarniam, ale obiecuję poprawę. Jestem w trakcie publikacji pierwszej części opowiadania - sequel pojawi się już wkrótce.
Link dla chętnych: KLIK

Dziękuję za uwagę, pozdrawiam @storytellerfun

CZYTASZ = KOMENTUJESZ!!!

6 komentarzy:

  1. ojej ! zdobyłam kolejny argument, co do mojej tezy, ale na razie nic nie zdradzam :D kmfondjng po raz n-ty tak się cieszę, że postanowiłaś pisać sequel <33333333333333333333333333333333333333333333333 ale nie rozpisuję się dzisiaj, tylko spadam spać <333

    OdpowiedzUsuń
  2. Przepraszam, jeszcze nie przeczytałam, ale obiecuję, że to zrobię dziś i przybędę z komentarzem nr 2, ale narazie inna sprawa :D

    Nie wiem czy bawisz się w takie rzeczy czy też nie, ale pomyślałam, że reklama nie zaszkodzi, więc nominowałam cię do Liebster Award :)

    Jeżeli jesteś zainteresowana, to zapraszam do siebie http://lovemelikeyoudo15.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Moja teza też jest coraz bardziej prawdopodobna :)))
    Świetny rozdział <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że to opowiadanie wróciło, strasznie za nim tęskniłam. Kocham twój styl pisma, dla mnie jest niesamowity.

    Rozdział jak zwykle mi się strasznie podoba i nie mogę się doczekać kolejnego. Teraz kiedy już wiemy co się stało po sytuacji w szpitalu myślę, że wszystko będzie nam w pewien sposób lepiej zrozumieć.

    Cóż czekam na kolejny i życzę weny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Akcja się coraz bardziej rozkręca ;-) Świetny rozdział bo jakżeby inaczej <3

    OdpowiedzUsuń